Superblog o ucieczce na wieś
1979
post-template-default,single,single-post,postid-1979,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Wibracje Grabarka

Wibracje, aksamit i spokój

Dziś odrobina mistycyzmu, ciszy i historycznej refleksji 🙂 Znacie Grabarkę? Jeśli nie – w długi majowy weekend lub latem koniecznie trzeba ją odwiedzić!

My na Świętą Górę Grabarkę jeździmy średnio co dwa-trzy dni. Cel zawsze jest ten sam… źródełko z cudowną wodą. Ale trudno się oprzeć wszystkiemu co dookoła. Tej ciszy, dostojności i historii.

Lubię Grabarkę. Jest sercem polskiego prawosławia, jakże innym od Częstochowy, która przytłacza wielkością, przepychem, tłumem. Na Górze Grabarce przez cały dzień słychać teraz śpiew ptaków. Kryją się pośród drzew i setek krzyży.

Wibracje, aksamit i spokój

Jeśli masz szczęście i trafisz do cerkwi o odpowiedniej porze, natkniesz się na śpiew aniołów. To śpiewają siostry z żeńskiego klasztoru św. Marty i Marii. Jeśli przystaniesz na chwilę, zasłuchasz się w tym śpiewie i porwą cię jego wibracje, aksamit, spokój. Miałem tę przyjemność: zatrzymało mnie przy tym śpiewie na długo. Stałem jak urzeczony, niewiele rozumiejąc, ale to przecież nie miało znaczenia, wsłuchiwałem  się w czystość głosów i rzewną melodię. Niezwykłe doświadczenie.

Tak tu jest zimą:

wibracje Grabarka

Turystów mało, w porównaniu z Jasną Górą bardzo maleńko. Cerkiew i przy niej klasztor położone są na wzniesieniu, wśród wyniosłych sosen. Góra zasłynęła w 1710 roku w czasie epidemii cholery na Podlasiu. Ktoś opowiedział najbliższym swój sen – że na wzgórzu czeka ratunek. W stronę Grabarki ruszyła jedna rodzina, druga, potem kolejne, wreszcie setki: według kronik przed cholerą schroniło się na Grabarce ponad 10 tysięcy ludzi.

Źródło, które leczy

Pili wodę ze źródełka, obmywali się nią i… nie chorowali! Przynieśli z sobą tysiące krzyży, które po przejściu epidemii pozostawili na wzgórzu. W podziękowaniu za cud ocalenia zbudowali drewnianą kapliczkę Przemienienia Pańskiego, rozbudowaną później i wielokrotnie upiększaną. W corocznej pielgrzymce, w dniu święta Przemienienia zwanym Spasem,  niesie się od tamtych lat krzyże dziękczynne i pokutne, zatykając je w ziemi i pozostawiając na zawsze.

Las tych krzyży robi niezwykłe wrażenie, podobnie jak spokój tego miejsca. Niewielka drewniana cerkiew stała do lipca 1990 roku, kiedy to została podpalona i w dziesięć  minut spłonęła jak świeca. Później odbudowano ją – jest murowana, obłożona drewnianą elewacją.

Zabieramy na Grabarkę rodzinę, wszystkich naszych przyjaciół i znajomych, z których większość – tak jak my – nie ma nic wspólnego z prawosławiem czy wręcz z religią. Ale wszyscy mówią o niej to samo: czysta dostojność. Bez kiczu, blichtru, zadęcia. Kicz można znaleźć w niewielkim sklepie z dewocjonaliami, sprzedającym wytwarzane gdzieś hurtowo „ikony” i święte obrazki – prawdziwi twórcy ściągają na Grabarkę rzadko, zwykle w połowie sierpnia, licząc na tłumy i biznes z okazji Spasa.

Na swój sposób profanujemy to miejsce, dojeżdżając doń dwa razy w tygodniu z dwiema dużymi butlami. Nabieramy wodę ze studni artezyjskiej, czasami przemywamy dłonie i twarz w strumyku, i nie zaglądając do sanktuarium uciekamy do domu. Takich jak my są setki. Woda z Grabarki jest pyszna, czysta i podnosi walory smakowe każdej kawy i herbaty ziołowej.

Bywa, że podjeżdża pod grabarskie ujęcie wody spory bus, kierowca wyciąga z czeluści kilkadziesiąt butli i leje do wszystkich świętą wodę. Sprzedaje ją? Wozi na Białoruś? Używa do kąpieli? Tego nie wiem, tu pytań się nie zadaje – wszyscy biorą, wolno więc i jemu.

Święto Spasa

Podczas Spasa na Grabarce są tłumy, zawsze nie mniej niż kilkanaście tysięcy ludzi. Pielgrzymują z całej Polski, wielu z nich pokonuje ostatni odcinek – strome, kamienno-piaszczyste schody – na kolanach. Tego dnia wszystkie drogi w okolicy zatkane są samochodami i grupami wędrowców. Na Grabarce przybywa krzyży…

Zachwyciliśmy się normalnością tego miejsca. Jest coś metafizycznego w lesie wypełnionym krzyżami, w cerkwi, której unosi się zapach dymu i świec, w ciszy, której nie przerywa żadna wycieczka, żaden krzyk, gwar rozmów czy klakson. Mam czasem wrażenie, że ludzie wchodzący na Górę Grabarkę wyciszają nie tylko głos, ale i emocje: chodzą powoli, szepczą, są skupieni.

W historycznym tyglu

Mieszkamy nie opodal, mamy do cerkwi może cztery kilometry, żyjemy wśród ludzi, którzy odbudowywali ją po pożarze i którzy bywają w niej na cotygodniowych nabożeństwach. Snują czasem ciekawe opowieści o prawosławnej hierarchii, o wielkopańskich zwyczajach, które ich bolą, o pieniądzach, żonach i kochankach. Ale nie ma w tym zapiekłości, oburzenia – dostrzegam raczej wyrozumiałość i pokorę. Tak, widać, musi być. Tak nam pisane.

Ciekawe jest, że wylądowaliśmy z Anią w miejscu, które ma tyle historycznych kontekstów. Naszą kolonię ochrzczono mianem Bocianki – przez lata tu właśnie, na okolicznych łąkach zbierały się bociany przed odlotem. Odbywały sejmik i fruuu, do Afryki!

Tuż za płotem z kolei, w opuszczonym dziś gospodarstwie mieszkał Pan Stanisław, który wraz z rodziną w przyległym do naszego siedliska lesie ukrywał podczas wojny żydowskie rodziny. Odznaczono go medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata… Ale to już temat na zupełnie inną opowieść…

Jacek

POLECAMY TAKŻE: Ziemniaczany horror i podziemne duchy

No Comments

Post A Comment