To nie była równa wojna. Całymi porankami atakował, chował się i znów atakował. Czasem przy pierwszej kawie widzieliśmy rosnący na naszych oczach kopczyk. A czasami – dwadzieścia świeżych kopców, nocne dzieło kreciej sztuki.
Już miałem nadzieję, że siedzą u Marcinów, sąsiadów oddalonych od Nieba o 2 kilometry. Czyli bliskich sąsiadów. Ale nie, są u nas. Są i kopią. Poczuły wiosnę.