PROSTE ŻYCIE
Aż sama się sobie dziwię. Dlaczego jeszcze nie napisałam o kawie? Były wzmianki, owszem, zwłaszcza o pierwszej, pitej o poranku, ale że nie powstał specjalny tekst o kawie? Że nic? Toż to szok!
To nie była równa wojna. Całymi porankami atakował, chował się i znów atakował. Czasem przy pierwszej kawie widzieliśmy rosnący na naszych oczach kopczyk. A czasami – dwadzieścia świeżych kopców, nocne dzieło kreciej sztuki.
Do sikorek, trznadli, zięb, sójek i kuropatw zimą dołączyły bażanty. Całe to bractwo zamelinowało się w krzakach, koronach drzew i zaroślach wokół naszego siedliska i zlatuje się na codzienne śniadanie w przydomowej stołówce.
Nareszcie. Spadł deszcz, zniknęło za chmurami słońce, zniknął żar. Daje się żyć, oddychać, chodzić do ogrodu i spacerować z psem.
Siedem lat. Za chwilę minie siedem lat od dnia, w którym kupiliśmy Bociankę, podlaskie siedlisko ulokowane w ciszy pomiędzy lasami, polami i łąkami. Ta decyzja zmieniła wszystko w naszym życiu.
Mamy taką porę roku, że posty same powinny wchodzić na klawiaturę, a jednak pisać nam trudno i myśleć trudno. Od 42. dni mamy w głowach wojnę.
Pogadamy o modzie? O butach? Co się nosi w tym sezonie w naszym Niebie i na warszawskiej Saskiej Kępie? Pogadajmy!
Już miałem nadzieję, że siedzą u Marcinów, sąsiadów oddalonych od Nieba o 2 kilometry. Czyli bliskich sąsiadów. Ale nie, są u nas. Są i kopią. Poczuły wiosnę.
Obejrzyj ten film koniecznie, o ile chcesz przejrzeć się w krzywym zwierciadle, a spojrzawszy – zastanowić się, po której stronie jesteś. Patrzysz w górę, czy w dół?
No i dotrwaliśmy… Wszyscy cali i zdrowi? Przygotowani na najlepsze? Doprezentowani? Głodni?
Będziecie źli, bo będę dzisiaj trochę stękał… Albo zrzędził. (Niepotrzebne skreślić.) I z tego powodu wrzucam atrakcyjne zdjęcie atrakcyjnej laski, żeby wyrównać wrażenia.
Zimo, przychodź, nie boimy się! Ale nie bądź zbyt ciężka: ani dla nas, ani dla uchodźców, którzy kryją się po lasach 20 kilometrów od naszego Nieba… Ani dla chochołów.
Robią nam w pobliżu stan wyjątkowy/wojenny. Myszy już kilka dni temu wyczuły, że coś się święci, że idzie zamach na wolności obywatelskie i prawo do swobodnego przemieszczania się, więc lgną do chaty jak oszalałe. A my, z wiaderkiem popcornu w dłoniach, siadamy przed telewizorem i czekamy, kiedy zabraknie Teleranka…
Upał od rana do nocy. Tylko w domu daje się żyć – na podwórku: strefa skażona słońcem. Nie wiem, jakim cudem udaje nam się utrzymać w ryzach i kolorach zieleń, ale to, że nic jeszcze nie zostało spalone przez ten nieustający żar, że wszystkie kwiaty i trawniki jakoś dają radę, to cud.
Nakleiłam białe kropki na szybach. Setki kropek w wielu rzędach. W jakim celu?
Beata i Marcin, nasi sąsiedzi zza lasu, mieszkańcy Stacji Sycze, zaprosili nas na warsztaty z układania drewnianego stogu, w którym drewno może stać nawet dziesięć lat… o ile umiesz go postawić.
Termometr nam się skończył. Zewnętrzny. Jego granicą jest 50 stopni i kiedy poziom cieczy zatrzymał się przy tej wartości, pozostały jedynie spekulacje: jest dokładnie 50 stopni na plusie, czy może jednak więcej, albo dużo więcej?

Co łączy wiosnę, taczkę-killerkę i arcydzieła sztuki kulinarnej? Osoba mężczyzny, który nie boi się ryć miłosnych wyznań gwoździem na świeżym betonie…

Wrócił, dziad jeden. Po dwóch dobach. I nawet nie próbuje się wytłumaczyć: przyszedł, ziewnął i zasnął , i tyle go było.
W tym miejscu miały się znaleźć narzekania w stylu ***** ****, czytaj: ***** zimę, ale nam przeszło. I już śpieszę wyjaśnić, dlaczego.
Żyjemy obok nich, a one żyją z nami i odrobinę dzięki nam. Wiejskie ptaki. Sikory, kwiczoły, sójki, mysikróliki, gile. Nasi kumple.
Wyobraź sobie, że w jednej chwili tracisz wszystkie przywileje cywilizacji. Dostęp do prądu, wody, telefonu, Internetu. I że nie możesz się ruszyć z własnego domu. Donikąd. I że nikt do Ciebie nie przyjedzie. Hardkor?
Dziś do południa, zgodnie z nową modą, ciężko morsowaliśmy. Ja w zasadzie intensywnie morsuję od późnej jesieni: z każdym kilogramem mam w sobie coraz więcej morsa. Za to Jacek morsuje w kierunku słonia morskiego.
Minus dziesięć. Wróciliśmy ze spaceru z psem, ledwie minęła siedemnasta, a termometr już szaleje. Przy tak gwiaździstym niebie można się spodziewać, że dziś w nocy temperatura zejdzie do granicy piętnastu, siedemnastu stopni poniżej zera. Gotujemy się na mroźną bestię ze wschodu.
Sama radość: wstać, wypić kawę, pójść z psem i… sielanka! Tak to sobie wyobrażacie?
Spadł śnieg, więc od razu jest jaśniej. Mimo listopada i pandemii zrobiło się weselej.
Opiszę dziś pewien konflikt małżeński, który do tej pory – mimo dostępności ostrych narzędzi – szczęśliwie nie przeistoczył się w krwawą zbrodnię. I mam wstępne pytanie: która z Was ma tak samo?
Nieszczęścia wszelakie, covidy, szpitale, choróbska, demony, cmentarze, kaszle, katary, migdałki-srałki, krupy, bóle, gorączki, raki, czyraki – a kysz! Wynocha! Do budy! Wyp*******ć!
Niech szlag trafi rok 2020. Tak po prostu, solidnie w mordę go trzaśnie. Żeby już odszedł w niepamięć.
Dziś historia podziemna w sensie dosłownym. Dzieje się na głębokościach i w mroku wody. Ale zahacza o politykę, za co z góry przepraszam.
Hejka. Jestem Rudi. Korzystam z okazji, że mojego państwa nie ma w domu i mogłem dorrrwać się do klawiatury. I nie ukrywam, że jestem zły.
Dzień wycieczkowy nam się zdarzył. Odwiedziliśmy miejsca nieodległe, niespecjalnie schowane przed wzrokiem, ale jakoś pomijane w codziennych podróżach. Może dlatego, że położone po drugiej stronie Bugu?
Jesteśmy szalonym krajem. Żyjemy w  dwóch bańkach medialnych, w których wyborcy mają swoje telewizje, gazety, tygodniki, portale, radia i social media. Od wczoraj mają w nich także swoje debaty, w których wygrywa ich kandydat. Konkurent do niczego nie jest mu potrzebny.
Ależ ta natura ma siłę! Przed rokiem znalazłam w naszej rabacie jedną – dosłownie jedną! – samosiejkę. Wyglądała słodko: takie samotne, błyszczące w słońcu przymiotno. Zostawiłam je i…
WIEM! Książki kucharskiej się nie czyta, jej się używa! Ale co mam począć, jeśli przeczytałam ją jednym tchem?
To będzie odpowiedź na pytanie pani Wiesławy Stachowskiej, która na Facebooku rzuciła nam ciekawy pomysł na kilka nowych refleksji o wiejskim życiu…
Ten projekt zrodził się z potrzeby chwili: urosło nam w skrzynkach kilkadziesiąt sadzonek pomidorów i nie mieliśmy ich gdzie ustawić…
Kłobuk – mówi Ania. Dybuk – przekonuję ja. Jakieś licho rządzi nocami w naszej osadzie. I nie śpi.
Ćwiczymy EM. Efektywne Mikroorganizmy, które – taką mamy nadzieję – uzupełnią stosowane przez nas ekologiczne gnojówki i wywary. Czy to się uda?
Na dworze ponad dwadzieścia stopni. Rozszalało się wszystko. Siedem saren tuż za płotem – ciągną do naszego źródełka, bo to nieliczne w okolicy miejsce z wodą. Susza. I wiosenne szaleństwo.
Podlasie straciło dziewictwo: już trzy osoby z koronaurwisem. A my pojechaliśmy wczoraj prosto w paszczę lwa.
Jakbym się cofnął w czasie… Dzwoni Ania i z dumą komunikuje: kupiłam papier toaletowy! Odpowiadam: ja też! Sukces! Mamy 40 rolek! Ale miałem dziś jeszcze jedno szczęście – udało mi się kupić pół litra spirytusu i mydło. I to nie na kartki!
Do sklepów, po wojenne zapasy, pojedziemy jutro. Od wczoraj uprawiamy hortiterapię. Aż do bólu wszystkich mięśni.
Kto im to wszystko wymyśla? Jaki Wielki Rozum nad tym czuwa? Całkiem niedawno pisałem o zleceniu promocji regionu młodemu półgłówkowi, teraz hitem doniesień medialnych jest pierwsza w Polsce szkoła disco polo. Rzecz jasna – na Podlasiu.
Dwa lata temu o tej porze mieliśmy pod domem pół metra śniegu, a ja każdego dnia pociłem się przy odśnieżaniu. Dziś… szkoda gadać. Idzie susza, może nawet wielka susza. Zmianę klimatu najlepiej dostrzega się tu, na wsi. Nie na Wiejskiej.
Zatrzęsło mną. Podlaski Urząd Marszałkowski zapłacił 50 tysięcy złotych za reklamę regionu na profilu patostreamera Kruszwila. Tenże zaczął swój film od stwierdzenia, że szczęśliwie materac w jego podlaskim hotelu „nie jest obszczany”. Idealna promocja.
Gdzie popełniamy błąd, szukając motywacji do wielkich zmian? Zaczynamy od słowa: muszę. Albo: chcę. Albo: będę. Wyznaczamy sobie jakiś cel – zwykle dalekosiężny. Mija kilka pierwszych dni lub tygodni i… klops. Nic nie idzie tak, jak powinno. Dlaczego?
Czego Wam życzyć? Nie umiem pisać życzeń – to Jacek został w 2005 roku Mistrzem Polski W Składaniu Życzeń Noworocznych. Cokolwiek napiszę, będzie trywialne. Wesołych Świąt? Pogody, miłości, radości, przyjemności, serdeczności i wszelkich takich -ości w dobrym wydaniu? Może być?
Ha! Chcielibyśmy… Wprawdzie choinka już stoi, ale bzy na zewnątrz zaczynają wypuszczać pąki. Marzyło nam się poprosić Jańcia Wodnika sąsiada ze wsi, którego uhonorowaliśmy takim kryptonimem, żeby zrobił nam kulig w drugi dzień świąt, ale raczej się to nie uda. Śnieg zastąpiła mgła.
Szybko minęło! To już trzy lata – w moim przypadku – i trochę mniej w przypadku Ani. Tak długo żyjemy na wsi, z daleka od miejskiego zgiełku. Wsiowi ludzie jesteśmy. Dziś spojrzeliśmy na siebie przed wyjazdem na targ i pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem: to widać, słychać i czuć.
Listopad wbija w fotele mocniej niż wszystkie miesiące roku razem wzięte. Wbija wszystkich, poza jedną osobą: Grzybową Panienką.
Zacznij myśleć o ogrodzie zanim wkopiesz pierwszą łopatę pod fundamenty Twojego domu. Jeśli nie wiesz, od czego zacząć – zacznij od rozejrzenia się po całym siedlisku. Jeśli chcesz budować ogród od podstaw, ten pierwszy ogląd jest najważniejszy.
Każdy dzień zaczyna się inną scenerią. I niemal każdy zaczyna się we mgle. Mgła najpierw wije się nisko ponad polami, później zastyga wśród drzew, by w końcu wpaść prosto w taflę naszych okien. Słońce rozbija ją dopiero w okolicach południa.
Uuuuch, to chyba jest materiał na dłuższą opowieść! I sama nie wiem, czy powinnam ją pisać – głównym bohaterem nie byłby Pan Z Kosą lecz pewna marka kosiarek-robotów i jej nierzetelność. Wspomnę o niej krótko, ponieważ w moim zamyśle dzisiejszy tekst ma tylko jeden temat – gorącą jesień z młodym, jesiennym facetem i jego męskim honorem.
Dwanaście miesięcy temu opublikowaliśmy z Anią nasz pierwszy tekst na tym blogu. OK, jako pierwszy ukazał się mój tekst, pełen rozterek starzejącego się faceta, bardzo mocno z Anuszką przedyskutowany. Ania miała chyba większe opory, by zacząć…
Myślałem, żeby napisać wściekły tekst, ale mi przeszło. Od kilku dni moczą nas przelotne deszcze, choć przedtem mieliśmy taką suszę, że zgrzytało w zębach. Kiedy wszyscy wokół trąbią o globalnym ociepleniu, w Polsce zapanowało globalne ocipienie: idą wybory, teraz każdy polityk jest ekomaniakiem.
Kobieta zmienną jest. Jeśli chce, zrobi z siebie stóg siana, a kiedy indziej – wyzywającego wampa. Nie wiem, do której kategorii zakwalifikować Anię po wczorajszej sesji modowej: wamp czy stóg? Wybierzmy więc wariant pośredni – panie, panowie, oto sesja tańczącej w deszczu! Z kaloszami i parasolem.
Wczorajsza przekąska: sałatka z bobu, fioletowych ziemniaków, pietruszki, szczypiorku i majonezu…  Proste danie, które skwitowaliśmy z pewnym zdziwieniem i dumą jednocześnie: hej, staliśmy się prawie samowystarczalni!

Nie czujemy rąk i pleców, ale jesteśmy zawzięci. Tym razem musi się udać! Nasza pierwsza łąka kwietna była porażką. Kupiliśmy miliard nasion i do nich mieszankę łąkową, wysialiśmy, dosypaliśmy trochę nasion trawy i…? Katastrofa.
Czasami warto się zgubić, żeby coś znaleźć. Ruszyć przed siebie, nie wyznaczać celu i nie ograniczać się czasem ani kilometrami. Po prostu iść lub jechać i przyglądać się światu. Tak zrobiliśmy i tak trafiła nam się Pohulanka.
No, dobra. Przyznajemy: wyłączyliśmy się. Dla higieny ducha. Dla świętego spokoju. I na dłużej niż zwykle. I niechcący trafiliśmy do piekieł.
Wylegliśmy na łąkę przed domem. Na wprost gwiazd i Księżyca. Wbijaliśmy oczy w niebo (za miastem), by nie ominął nas ani jeden fragment spektaklu pod nazwą „Deszcz perseidów”. Nasze niebo nocą zawsze jest ciemne. A Twoje?
Mogę je układać każdego dnia i zawsze będą mnie zaskakiwały. Nigdy nie robiłam tego w mieście, a tutaj bawię się kolorami i niemal codziennie wprowadzam do domu  inny nastrój. Wiejskie bukiety są naprawdę fantastyczne!
Na koniec Światowego Dnia Pszczół mam dla Was radosny, letni wybór – 10 kwiatów najlepiej nadających się do wiejskiego ogrodu i najbardziej kochanych przez pszczoły oraz wszystkie inne zapylacze.
W samym środku lasu. 600 metrów od nas. Przez trzy dni non stop. Sangha Festival – muzyka Goa i Psychedelic, mocne wibracje, głębokie basy, trans. Zorganizowany przez hipokrytów, którzy nie jedzą mięsa, ale dobijają zwierzęta dźwiękami.
Miała być spontaniczna, poetycka relacja, a będzie raport z pola walki o przetrwanie. Muszę go napisać – w formie Listu Do Kobiety, Która Wyjechała i Zostawiła Mnie z Tysiącem Drobnych Zadań.
Dziś, jutro i pojutrze odpoczywamy, OK? Wszyscy! I my, i Wy. I dla relaksu na koniec tego wpisu mam dla Was krótki film, motylkową impresję. Powstawał nieśpiesznie… Kiedy wybuchły na niebiesko zagony kocimiętki, motyle biły się o nektar z trzmielami. O co walczą teraz?

Jeeeeny!!! Ale mam radochę! Lubicie cyranki z marmuladą? A kołdunki z bobra, o których pewien minister mówi, że wzmagają chuć? A może wątróbkę na prędce po strzelecku?
Lato, prawie środek lata. Przeżyliśmy saharyjskie upały i suszę, weszliśmy w fazę wichrów i monsunowych deszczy, które suną po naszym niebie jeden za drugim i ani myślą się zatrzymać. Czekamy na normalność.
Płodozmian, czyli uprawy naprzemienne. Jak je stosować? Czym są uprawy współrzędne? I dlaczego ważna jest dokumentacja ogrodu, także ta robiona latem. Dziś lądujemy na warzywniku.
To już szósta powieść. Łącznie kilka tysięcy stron, wszystkie zapisane pokrętnymi intrygami szpiegowskimi i wszystkie pisane z pasją. I w każdej można doszukać się drugiego, trzeciego dna. Panie Vincencie, przez pana zarwałem już łącznie kilkadziesiąt nocy!
Czy robiliście kiedyś sesję fotograficzną facetowi, który dał się w życiu sfotografować dwa razy? Pierwszy raz po komunii, a drugi  – do dowodu osobistego, bo chciał wyjechać do Czechosłowacji. Chyba już wiecie z czym musiałam się zmierzyć…

Umówiliśmy się z Anią, że nie piszemy na siłę. Że opowiadamy historie, które dotknęły nas bezpośrednio i które razem przeżyliśmy – albo dzielimy się z Wami wrażeniami, radami, pomysłami i lękami, które sami odczuwamy. A tu nic. Pustka w głowie. Burza w głowie.

Wzruszające. I zabawne. Krowia mama biega za swoją córką po podwórku i muuucząc – w końcu nie bez przyczyny na imię ma Mućka – usiłuje przywołać do porządku brykające dziecię.
Prawie nic nie łączy mnie z kobietami pokolenia X, więc książkę Justyny Moraczewskiej przeczytałem bez specjalnego zaangażowania. Czy dowiedziałem się czegoś więcej np. o Ani? O tym opowiem na samym końcu…
Hej, zróbcie coś! Ania naprawdę chce zostać wiejską szafiarką! Popularność pierwszej sesji mocno ją rozzuchwaliła, dziś publikujemy kolejną, a w planach jest dalszych szesnaście! W tym jedna, o zgrozo, ze mną! Jestem przewidziany jako model w sesji „Widły Style Hot Trends”. Nie wiem jeszcze o co chodzi, ale mam już przygotowane skarpety. Od tego się zacznie!
Każdą negatywną myśl można zastąpić myślą pozytywną. Nauczyliśmy się tego. Nie generujemy wewnętrznych wojen. Nie kłócimy się, nie strzelamy fochów. Umiemy złe słowa obrócić w żart, a przede wszystkim umiemy nie używać złych słów.
Niby nie wolno, niby są jakieś granice, ale… mamy wrażenie, że oni są wszędzie. Czają się, obserwują nas, czasami wyglądają tak, jakby prosili – przygarnij mnie, proszę, przygarnij! No i cóż… Ania przywlokła właśnie kolejnego. Mamy już co najmniej dwudziestu imigrantów!

Najpierw spędziła godzinę przed lustrem. Niby żadna nowość w życiu kobiety, ale zawsze to sygnał dla faceta – wiedz, że coś będzie się działo! Wyłoniwszy się z łazienki (włosy, make up, oko, pazur) podeszła do szafy z wielkim znakiem zapytania na twarzy – I co my tu mamy?
Dawno nie czytałem tak dobrego reportażu z Polski. Smakuję „Orzeszkowo 14” i mocno doceniam: wiem, ile trzeba wysiłku i pasji, by skonstruować tak dobrze udokumentowaną opowieść i tak pięknym językiem ją napisać.

Przychodzi niepostrzeżenie i niszczy wszystko, co kruche i delikatne. Nie bierze jeńców, nie zważa na nic. Możesz się przed nim bronić, ale większych szans na wygraną nie masz. Przeklęty żywioł…
Masz ogród, ogródek, ogródeczek, albo choć balkon wypełniony kwiatami – i szlag Cię trafia, gdy jakieś łajzy zaczynają Ci podjadać liście lub kwiaty? Ten tekst jest właśnie dla Ciebie.
Chyba spóźniłem się z tą książką. Wydano ją w ubiegłym roku, mnie dopadła na półkach dopiero teraz. Ale warto ją polecić, zwłaszcza teraz, przed wakacjami.

Wieczór sam się nam zrobił sentymentalny. Sam z siebie! Zaczęło się od „Sound of Silence”, usłyszanego przy wyjściu z Arkadii, ale nie w wersji Disturbed, która żegnała Pawła Adamowicza, lecz w oryginale. …Witaj ciemności, moja stara przyjaciółko… I ciarki nas przeszły.
Wiecie, co nas z Jackiem różni? On jest słowno-muzyczny, ja obrazkowo-muzyczna. On czyta, ja oglądam. Jacek myśli słowami, ja obrazami. I pewnie, gdybym miała przytoczyć listę filmów z mojej  młodości, byłoby mi znacznie łatwiej – przed oczami przesuwa mi się masa wspomnień filmowych. Podobnie jest z muzyką. Ale książki?
Zupełnie inaczej patrzę na własną motywację do działań. Nakręcam się do życia w inny sposób, małymi sukcesami. Nie poluję już na wielki „złoty strzał” i wspaniałą okazję, nie stawiam sobie zbyt dalekosiężnych celów, ciesząc się nawet minimalnymi osiągnięciami każdego dnia. Napędzam się lepiej niż kiedykolwiek! Dlaczego?
Wszystko niby jest inaczej. Obżeramy się, ale jakby zdrowiej. Częściej gościmy na dworze, bo słońca w tym roku jest pod dostatkiem. Ciepło, zielono.
Z daleka wygląda to co najmniej dziwnie: tuż obok małego sadu jaśnieją drewniane skrzynie, tworząc ogrodnicze miasto. Zanim stworzyliśmy podniesione rabaty, uprawiałam warzywa bezpośrednio w gruncie. Narobiłam się maksymalnie, a rezultat był marny. Jak jest teraz?

Dziś odrobina mistycyzmu, ciszy i historycznej refleksji 🙂 Znacie Grabarkę? Jeśli nie – w długi majowy weekend lub latem koniecznie trzeba ją odwiedzić!
Pleców nie czuję. A Anuszka kolan. Jakkolwiek dwuznacznie to brzmi – stan jest dokładnie taki, jak opisałem 🙂
Gdyby chodziło tylko o mnie, cały ogród mógłby składać się wyłącznie z drzew i trawnika.
Za nami pracowity weekend. Ciepło, plus siedemnaście! Przycięliśmy wrzosy, bo już czas. Posadziliśmy hortensje, cisy, pięknotkę (ale fajna nazwa!), miliard kwiatków, a na końcu – posadziliśmy nasze tyłki. Na trawie. Ze zmęczenia.
Przekopane zostało, podlane i zagrabione. Teraz pora na spotkanie z Wami.
Od ich podlaskiej chaty w Ossolinie dzielą nas jakieś cztery kilometry. Mentalnie, tak mi się wydaje, jesteśmy dużo bliżej, choć Wióry, to Wióry, wiadomo, klasa sama w sobie, radość tworzenia i profesjonalizm w czystej postaci. Niedawno ukazała się kolejna książka Kasi Sawko, animatorki projektu Wióry lecą, a ja właśnie skończyłem ją pochłaniać.
Pamiętaj: na wsi daleko od miasta jesteś dla sieci komórkowej nikim. Zerem jesteś. Nie warto w Ciebie inwestować, bo w zera się nie inwestuje. Co innego, gdybyś był fabryką. Albo choć osiedlem, miastem. Ale ponieważ jesteś tylko mieszkańcem, sztuką, a wokół Ciebie są wyłącznie lasy i pola, Sieć powie Ci elegancko – spadaj.
Daję dziś w połowie sentymentalny i w połowie prześmiewczy tytuł, dość trafnie obrazujący nasz wczorajszy nastrój. Byliśmy na targach Green Days w Nadarzynie pod Warszawą, pośród tłumów ludzi. I prosimy organizatorów: nie róbcie nam tej przykrości już nigdy.
Nasze ziemniaki zjadła najpierw tajemnicza siła. Dosłownie: wessała je pod ziemię. Kolejne – zwariowały, a my razem z nimi. Nie, to nie jest kryptoreklama przemysłu spirytusowego. Opisuję wydarzenia, które działy się naprawdę. Horror z ziemniakami w głównej roli.
Też tak macie? Siadam do pisania. Patrzę w prawo: o, książka. Coś tu miałem zaznaczyć! Zaznaczam. Wracam do klawiatury. Zaczynam pisać. A, sprawdzę co tam w Sieci. Oglądam jakiś trailer Netflixa, czytam newsy. A, jeszcze sprawdzę fejsa! Sprawdzam. Wracam do pisania. Oj! Miałem przelewy zrobić. Robię. Wracam do pisania. Ach, kawa! Idę zrobić kawę…
Przepraszam, że tytuł i zdjęcia nie są dziś odpowiednio lifestyle’owe, ale uprzedzaliśmy – wieś to nie jest wybieg dla modelek. Tu się albo zasuwa, albo zapyla, albo śpi. Można też… trochę się posprzeczać o standardy wiejskiego życia.
Bierzemy się do roboty. Razem z pszczołami, trzmielami, bzygami i motylami. W końcu to już prawie wiosna, a wiosna zobowiązuje!
Zaczytałam się w tej niepozornej książce. Do sosnowego lasu mam dziesięć metrów, więc pomyślałam – to coś dla nas! Zaczyna się intrygująco: Nosisz w sobie las
ZOBACZ
KATEGORIE
GALERIA
ARCHIWUM
E-BOOK DO POBRANIA
Jak kupić wiejskie siedlisko
E-BOOK DO POBRANIA
ziemianka - jak zbudować ziemiankę