Jak pozbyć się kreta i nie zwariować
10499
post-template-default,single,single-post,postid-10499,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.3,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Kret wychodzi z kopca

Jak pozbyć się kreta i nie zwariować?

To nie była równa wojna. Całymi porankami atakował, chował się i znów atakował. Czasem przy pierwszej kawie widzieliśmy rosnący na naszych oczach kopczyk. A czasami – dwadzieścia świeżych kopców, nocne dzieło kreciej sztuki.

Kret to jedna z głównych postaci naszego życia w minionych miesiącach. Zaatakował już wczesną jesienią, pojawiając z kilkunastoma kopczykami w zachodniej części siedliska. Jak pozbyć się kreta, gdy opowieści o nim znasz tylko z dziecięcych bajek? Udeptywałem kopce. Zbierałem ziemię, podrzucając ją Ani na grządki. Wbijałem w ziemię kijki, a na nich plastikowe butelki i puszki. Nawet głośno chodziłem, tupiąc butami jak jeż.

Nic. Zupełnie nic.

Kret to nie kretyn, umie dbać o swoje interesy. Pomyślałem, że wypłoszę go przy pomocy psa. Wyczesany Rudi generuje średnio jedną tonę pierza, więc kolejne kłębuszki z tej tony powędrowały do otworów wentylacyjnych i kanałów spacerowych intruza.

Jak pozbyć się kreta? Psia sierść!

Nasz pies musiał być mocno zdziwiony tak mocno zwiększoną częstotliwością czesania, ale ponieważ to lubi, nie oponował. W czterdziestu otworach i podziemnych krecich pasażach pojawiło się więc czterdzieści grubych kłębów psiej sierści. Gdyby to ode mnie zależało, włożyłbym tam jeszcze całego kota, ale ponieważ Ania ma z kotem sztamę, stanęło jedynie na psiej sierści.

Potem było oczekiwanie. Celowo nadużywałem traktorka, żeby kosząc trawę wypłoszyć gadzinę spod ziemi. Zwiększyłem liczbę nadzianych na patyki puszek, bo ich dźwięki podobno ranią krecie uszy.

No i? No i sukces, proszę Państwa! Kret się wyniósł. A może nawet krety, bo terytorium kopców było wyraźnie podzielone na dwa lub nawet trzy sektory. Ile by ich nie było – krety zniknęły!

Czy Państwo widziało kiedyś pawia? Paw to byłem ja, siadając do jesiennej kawy na ławeczce z Anią i pusząc się z powodu eksmisji kreta.

Jam to uczynił! – się napawałem.

Jacuś! – odpowiadała Ania. – Ran twych nie godnam całować!

Jak pozbyć się kreta… zimą

Nadejszła zima. Zima ciężka w tym roku nie była, lekko zmroziła ziemię, potem odpuściła i tak się bujała z nami aż do teraz, bo zima zwykle trwa do wiosny.

Gdzieś tak w grudniu, a zatem ewidentnie zimą, w miękkim gruncie po wschodniej stronie siedliska, pojawiły się najpierw dwa kopce. Po wschodniej!

Potem dwa kolejne.

Potem dwadzieścia. Po nich – ze dwieście!

Grudzień, styczeń i luty zszedł temu małemu gnojkowi na ryciu! Rył wszędzie, wychodził wszędzie, staranował trawnik, wszedł na Anine rabaty, wkopał się w rododendrony i hortensje, przebił się pod schodami, obsypał ziemią winorośl, co ja tu będę pisał – łatwiej było znaleźć miejsce z kopczykiem niż bez kopczyka!

Psia sierść, czyli lekarstwo na kreta, która zadziałała na zachodzie siedliska, po wschodniej stronie straciła skuteczność. Może dlatego, że bliżej ruskich, a może zimowa sierść nie ma tego aromatu, co jesienna, w każdym razie zatykanie dołków i pasaży sierścią nie dawało rezultatu.

I wtedy do akcji weszła ONA.

Jak pozbyć się kreta? Wynajmij Anię

Tu muszę wrócić wspomnieniami do jesieni. Ania jesienią reagowała na krecie kopce z lekkim dystansem… Daj zwierzakowi żyć… Co ci ten kret winien… Mnie tam on nie przeszkadza… Nawet ładnie to wygląda… Po prostu zbierz ziemię… I takie tam czułostki krecie.

Kret jesienny nie był wrogiem, był jak nasz pies i kot, czyli kolejne zwierzę domowe, które trzeba tolerować, karmić i żyć z nim w symbiozie. Kret zimowy… ha! To już całkiem inna historia.

No czy on zwariował? Przecież tu się wszędzie ziemia zapada! Widziałeś moje kwiatki? Wkopał się do ronda! Moja kocimiętka! Tam wszędzie są kretowiska! Co za cham!

Gdyby Państwo nie wiedziało, to są cytaty z Anuszki. Która coraz mocniej otwierała oczy ze zdumienia i coraz więcej zdobywała wiedzy o kretach…

Wiedziałeś, że codziennie muszą zjeść trzy razy więcej niż ważą? Wiedziałeś, że mają dwieście włosków na 1 milimetr kwadratowy? Albo, że mają spiżarnię? I że długość ich nor może dochodzić do 1 kilometra? Albo to, że są samotnikami? I mogą dziennie wykopać do 15 metrów korytarzy? I że bez jedzenia nie wytrzymają dłużej niż 12 godzin? A najbardziej aktywne są nad ranem!

Ona taka jest! Jak rozprawić się z kretem, to systemowo. Poznać zwyczaje przeciwnika, jego sposób myślenia, rozpracować dzienny plan zajęć, szlaki transportowe, znaleźć słabe punkty i – uderzyć.

Jak pozbyć się kreta… w XXI wieku

Kiedy już wiedzieliśmy o kretach wszystko, a nawet więcej niż same krety wiedzą o kretach – bo taka jest Ania – przyszła pora na wybór narzędzi. Olejek lawendowy? Nie. Sierść? Nie. Woda z octem? Nie. Skórka od cytryny? Też nie. Resztki ryb? Kot zwariuje. Karbid? W życiu!

Wszystko to są tzw. dobre metody, ale mają jedną wadę: na kreta po wschodniej stronie siedliska nie działały. Zakupiliśmy więc elektronikę, w końcu żyjemy w czasach cyfrowej rewolucji. Odstraszacz kupiliśmy, zasilany baterią słoneczną, piszczący i wyrzucający z siebie w stronę czeluści krecich jakieś intensywne drgania. Odstraszacza najbardziej przestraszył się pies, który omijał go z daleka. Kot zimą śpi, więc na krecie odstraszacze ma wyjechane, ale psu to urządzenie nie podeszło.

A kretowi wręcz przeciwnie. Dookoła odstraszacza w jedną dobę powstało kilkanaście kopczyków: jakby sobie upatrzył akurat to miejsce! O, jaki fajny odstraszacz, ale super wibruje, tu zrobię spiżarnię!

Nic nie działało, więc kupiliśmy rurkę. Specjalną! Rurka ma dwie zapadki, otwierające się do środka. Kret wchodzi i nie ma jak wyjść. W teorii.

W praktyce: po pierwszych dwóch próbach – nic. Widać, że zobaczył, ale ominął.

Aaaa! – rzuciła Ania. – Bo to trzeba elegancko wpasować w korytarzyk! Żeby on sobie szedł, niczego nie podejrzewał i myk! Siedzi.

I skubany tak właśnie zrobił. Wszedł i został.

Jak pozbyć się kreta… z żalem

Kret w rurce, Ania do Jacka z krzykiem:

Złapał się, złapał! Boże, jaki on biedny, jak piszczy, słyszysz? Co teraz?!

Biedny. Kochany. Dwa kilometry korytarzy i dwieście kopców na całym trawniku i rabatach, a ona – biedny!

Zjedzmy go, zjedzmy! – szczekał Rudi, ale on też nie wiedział, co dalej: bać się, uciekać, czy po prostu szczekać i czekać, co zrobi tata. Czyli ja.

Ja od razu mówię, że kretów nie jadam. Tak że beze mnie – zaznaczył kot i odwrócił się plecami do sytuacji.

Ania pochlipała nad kretem i poszła z nim, w tej rurce, do lasu. Daleko, a nawet dalej. I zostawiła go w miejscu, gdzie ziemia była miękka oraz pachnąca. I pomachała mu: papa, kretku kochany. A potem wróciła do domu zatroskana: czy on da sobie radę? I jak mu tam będzie w nowym miejscu?

No, żal. Żal było się rozstać. Takie miłe, a w sumie nawet kochane zwierzątko.

Aha, byłbym zapomniał: ona go w lesie z tej rurki wyjęła, żeby nie było! Krety są pod ochroną. I jakbyście go widzieli gdzieś u siebie, to ten jest nasz!

Jak pozbyć się kreta… wielu kretów…

Żal po krecie trwał do następnego poranka. W miejscu, w którym było dotychczas dwieście kopczyków, pojawiło się dziesięć nowych. Ha! Musi być jeszcze jeden! – wydedukowała Sherlock Anna Holmes i wkopała rurkę ponownie.

Dwa dni nic. To znaczy: kopczyki rosną, ale rurka pusta. Przestawiła rurkę. Mija godzina – jest! Piszczy! Złapał się!

Sytuacja się powtarza, czyli pies swoje, tatuś swoje, kot śpi, Ania do lasu i z powrotem… Ufff… Skończyło się! Wypiliśmy po kieliszeczku nalewki, uprawialiśmy tantryczny seks (skąd ja znam takie obce słowa?) i poszliśmy równać kopczyki z gruntem.

Nooo… Udało się. Krety wysiedlone. Przybiliśmy piątkę.

Rano… wybuchły przed schodami dwa kopce, za ziemianką trzy, a w rabacie jeden, ale olbrzymi. Rurka umyta po drugim krecie apiać poszła do ziemi. I złapał się trzeci!

Żeby się Państwo całkiem nie znudziło tą opowieścią o kretach – złowił się jeszcze jeden, czwarty. Rudi już nawet nie szczeknął – co, znowu kret? – ja wzruszyłem ramionami, Ania pospacerowała na łąkę (bo liczba kretów w lesie wzrosła zbyt mocno) i uwaga… Uwaga!

Nic. Nic nie kopie, nic nie wywala gleby w powietrze, po wschodniej i po zachodniej stronie siedliska nie rosną już żadne kopce. Jest marzec, a tu po prostu nic, zero kreta.

I jakby nudniej jest od razu. O czym tu gadać przy kawie?

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Hortiterapia

Fot. Shutterstock

4 komentarze
  • Grzegorz
    Posted at 09:26h, 22 marca Odpowiedz

    Dziękuję za wprawienie w dobry nastrój, idę poszukać bajek o kreciku 🙂

    • Jacek
      Posted at 09:28h, 22 marca Odpowiedz

      Krecik jest spoko, ale kret…. uuuch! 🙂

  • Klaudia
    Posted at 06:55h, 25 września Odpowiedz

    Haha cudowne 🙂 też mam ten problem

    • Jacek
      Posted at 10:55h, 25 września Odpowiedz

      Do kreta trzeba podchodzić z czułością 🙂 Ale kiedy się pojawia, to znaczy, że ma tuż pod powierzchnią gruntu co jeść – u nas to były pędraki pod trawnikiem, w dużej ilości. Najadł się, pobaraszkował i sobie poszedł. No, trochę z naszą pomocą 😉 Rurka była najlepsza, przenieśliśmy całą rodzinę do lasu – i teraz podjadają nam grzyby! Prawdopodobnie, bo ich nie ma…
      Serdeczności!

Post A Comment