Dziś kolejna część naszych rozmów odkładanych w czasie… Wy piszecie i pytacie (w komentarzach pod postami, na Facebooku, Instagramie), my odpowiadamy. Albo przynajmniej się staramy.
Dziennie dociera do nas ponad 110 tysięcy słów. Każdego dnia przyswajamy prawie 35 gigabajtów informacji. Dzień w dzień! Nie czujecie przeciążenia twardego dysku? Nie zawiesza Wam się mózg?
Nalewki wytwarzam od czterech lat, a zacząłem przez przypadek. Pretekstu użyczył Janusz Józefowicz, który w jednym z wywiadów opowiedział o nalewkach z taką pasją, że… Dzisiaj doskonale go rozumiem! I nieskromnie przyznaję, że mogę o nalewkach opowiadać równie entuzjastycznie.
Mam swój sposób na stres: zmęczyć się fizycznie. I zaznać przy tym odrobiny przyjemności. Ponieważ na kopanie w ziemi jest za wcześnie, staję w pracowni przy stolarskim stole i dłubię w drewnie. Najlepiej wychodzą mi deski do krojenia chleba. Prymitywne i proste. Ale cieszą. Mogą służyć do krojenia, do serwowania wędlin i serów, do ozdoby.
Zanim przenieśliśmy się na wieś, byłam własnością rzeczy, które sama kupowałam. Moim właścicielem były buty i ciuchy. Właścicielem wiecznie głodnym kolejnych par i kolejnych sztuk.
Co pozostało w Tobie z lektur sprzed lat? Powiedzmy – z pierwszych dwudziestu lat życia? Moja lista 10 najlepszych książek, które kiedyś do spodu przeorały mi świadomość, nie jest zapewne unikatowa ani wybitna. A jednak to właśnie te powieści i reportaże zostały ze mną do dziś. I ciągle mocno tkwią w głowie.
Spotkałem wielu ludzi, którzy przeżuwali życie. Wstyd przyznać – w większości mężczyzn. Robili kariery, ale nie potrafili powiedzieć po co. Przede wszystkim: pracowali ponad stan, ale… nie widzieli głębszego celu tej pracy. Prowadzili biznes i zapominali, że jest jeszcze coś poza nim.
Albo przeciwnie – wracali punktualnie po swoich ośmiu godzinach nudy w urzędzie i zasypiali w fotelu z ciepłymi kapciami na nogach, z gazetą i pilotem lub bez. Za główny cel stawiali sobie weekendowe przekopanie grządek na działce i grill od maja do października.
Ależ ona ma moc, ta wiosna! No, prawie wiosna… Wystarczyły dwa dni na dobrym plusie i ze słońcem, a my już w siódmym niebie. Ponieważ weekend był zabójczo piękny i energetyczny, przyjmujemy za motyw przewodni rozpoczynającego się tygodnia hasło: Nieznośna lekkość ruchu.
Pofolgowaliśmy odrobinę podczas wczorajszych Walentynek. Dwa spore kawałki ciast w kształcie serc plus domowy sernik plus cydr… Jak to mówią: naszło nas na słodkie. A ja wcześniej – dwie kawy na sojowym mleku i pączek z żurawiną… Uff…