To nie była równa wojna. Całymi porankami atakował, chował się i znów atakował. Czasem przy pierwszej kawie widzieliśmy rosnący na naszych oczach kopczyk. A czasami – dwadzieścia świeżych kopców, nocne dzieło kreciej sztuki.
Wczorajsze zdarzenia? Sąsiadowi wiatr wywrócił gigantyczną, starusieńką brzozę, Jacek pokonał siekierą sześć metrów sześciennych drewna, pies złapał szczurka, a ja miałam dzień lenia i refleksji.
Siedem lat. Za chwilę minie siedem lat od dnia, w którym kupiliśmy Bociankę, podlaskie siedlisko ulokowane w ciszy pomiędzy lasami, polami i łąkami. Ta decyzja zmieniła wszystko w naszym życiu.
Jeśli zobaczycie w swojej okolicy wyjątkowego faceta w czerwonej kurtce puchowej, w spodniach od dresu, w szarej czapce i efektownych gumofilcach na nogach, to może być on. Zawróćcie go do domu!
Zimo, przychodź, nie boimy się! Ale nie bądź zbyt ciężka: ani dla nas, ani dla uchodźców, którzy kryją się po lasach 20 kilometrów od naszego Nieba… Ani dla chochołów.
Robią nam w pobliżu stan wyjątkowy/wojenny. Myszy już kilka dni temu wyczuły, że coś się święci, że idzie zamach na wolności obywatelskie i prawo do swobodnego przemieszczania się, więc lgną do chaty jak oszalałe. A my, z wiaderkiem popcornu w dłoniach, siadamy przed telewizorem i czekamy, kiedy zabraknie Teleranka…
Taki wątek pojawił się podczas dyskusji facebookowej grupy i chcę dołączyć do niego nieco szerzej, z perspektywy kilku lat zalegania na wsi, na kompletnym bezludziu.