Mglista jesień, ludzie i chochoły
10194
post-template-default,single,single-post,postid-10194,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Chochoły

Mglista jesień, ludzie i chochoły

Zimo, przychodź, nie boimy się! Ale nie bądź zbyt ciężka: ani dla nas, ani dla uchodźców, którzy kryją się po lasach 20 kilometrów od naszego Nieba… Ani dla chochołów.

Dni są tak krótkie, że ledwie otwieramy oczy, a już zaraz trzeba je zamykać. A gdy nad dolinkę, w której zalegliśmy, zejdzie mgła, to wydają się jeszcze krótsze. I co robić w taki czas? Od listopada do końca lutego, o czym pisaliśmy kilka lat temu, drogą wzdłuż naszego drewnianego płotu nie wędruje nikt, poza zbłąkanymi duszami przedwojennych wędrowców. Żaden ciągnik, samochód, rower, żaden poszukiwacz runa, nikt.

Nocne Niebo

To jest czas samotności, który trzeba jakoś przeżyć. My powiększyliśmy naszą rodzinę o chochoły, żeby było do kogo gębę otworzyć. Chochoły stawiamy co roku, ale zwykle były białe, ustrojone z agrowłókniny, i przypominały ducha, a z duchem, wiadomo, nie pogadasz, bo on tylko o chorobach, dziadach i zwidach.

Były więc białe chochoły-niemowy, obok których jesienią i zimą przechodziliśmy obojętnie; zdarzały się chochoły zielone, gdy po wichurach mieliśmy nadmiar gałęzi świerku i sosny, ale chochoły z juty, słomy i lnu są z nami po raz pierwszy.

Z daleka kształtem przypominają człowieka. Kiedy wychodzę na nocny spacer we mgle, w oświetlonym ogrodzie jedne przypominają Babę Jagę, inne chudego jak wiór suchotnika, a jeszcze inne starowinkę, która przystanęła, by zapalić skręta. (Nie wiem, czy starowinki przypalają skręta, ale powiedzmy, że na Podlasiu, w imię Ojca i Syna, i Ducha Puszczy, wszystko jest możliwe.)

Więc: wychodzisz, widzisz skuloną, chocholą postać i aż się chce zagadać:

– Dokąd to, babciu, o takiej porze?

– A, za cenami gonię!

– I co?

– I, psiakorba, nie mogę nadążyć. To sobie pomyślałam, że jak wyjdę wcześniej, to może przed czwartkowym rynkiem dogonię te z poprzedniego tygodnia? Co? Możliwe to jest?

U nas wszystko jest możliwe. Stoisz i gadasz z chochołem, jak z sąsiadem. O pogodzie, o granicy, o inflacji, o kursie franka, o antyszczepach, o drogiej benzynie i oziminach, a im większy mróz, tym bardziej gadka schodzi na politykę i kosmologię, bo z chochołami można o wszystkim, choć żaden nie pije.

W jesiennej mgle i szarudze, oprócz myśli sprośnych i szalonych, którymi przepełniony jest las po sąsiedzku, kłębią się lęki i dylematy nowego tysiąclecia. Co będzie bardziej, potop czy susza? Będą wiatry czy pioruny? Ruskie czy Niemcy? A co po prezesie, chaos czy Bąkiewicz? Kto dostanie złotą piłkę? Komu przypier…lić? Jak żyć?

Na skrzyżowaniu dróg nieopodal nas zamiast chochoła postawili żołnierkę. Jeszcze kilkanaście dni temu stały w tym miejscu trzy radiowozy z policjantami, kolczatką i urządzeniami do rejestracji przejeżdżających samochodów. Siedmiu chłopa. Kontrolowali, zaglądali do bagażników, stroili srogie miny. Jeden był z Opola, inny z Wrocławia, żaden nie znał lokalnych warunków – wystarczyło zjechać z asfaltu na szutrową drogę, by ominąć większość policyjnych patroli i niezauważonym dojechać do strefy przygranicznej.

Ta żołnierka stała jednak sama. Giwera na plecach, smartfon w dłoni, przytupywała nogami, bo o szóstej rano zacinało jeszcze nocnym mrozem. Zawieźliśmy jej gorącą kawę, ktoś podrzucił małą stertę porąbanych drew i pomógł rozpalić skromne ognisko. Od razu było jakoś raźniej.

I żal nam się jej zrobiło. Sama na pustkowiu. Człowiek, nie chochoł. Pogadać nie ma z kim, sensu samotnego patrolowania skrzyżowania trudno się dopatrzeć, ruch mały, noc bliska, samo zło czai się w krzakach i nawet z zasięgiem kiepsko, a narzeczony daleko.

Nasze chochoły, a jest ich czternaście, mają jednak towarzystwo. Jesteśmy my, jest pies z kotem, są one. W grupie raźniej. Jesień w tak zacnej grupie da się przeżyć na wesoło, a wiosną młode jabłonki, czereśnie, magnolia i hortensje odwzajemnią się kwiatami, owocami i zieloną bujnością. Na razie jednak musimy sobie wystarczyć za społeczność, odzywać się, kłaniać i odkłaniać – sąsiedztwo zobowiązuje.

Chochołom cześć. A samotnym żołnierkom chwała i awanse. Niech to się skończy: ta szaroburość za oknami, ta sytuacyjna niemoc i to wszystko w ogóle.

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ nasz tekst o spalonym niedawno pałacu w Korczewie. Warto przypomnieć, jaka to wspaniała budowla i jak wiele straciliśmy… Ale jest nadzieja, że z pomocą państwa i Państwa, uda się przywrócić mu dawną świetność!

2 komentarze
  • Henryk
    Posted at 12:40h, 15 listopada Odpowiedz

    …Na pocieszenie ….nie tylko Panu …. ta polityczna beznadzieja i to co z nią związane jest do dupy … jak to przetrwać ??

    Pozdrawiam
    Henryk
    Ukłony dla Pani Ani ..
    ./ Czy Pan Jacek zabrał Pani komputer ??? Czekamy na Pani przemyślenia ….

    • Jacek
      Posted at 15:34h, 15 listopada Odpowiedz

      Sami nie wiemy, jak to przetrwać, tę nawalankę polityczną. Może trzeba się zaszyć w norze, jak niedźwiedź, i przespać? Ale nie wierzę, że to da radę…

Post A Comment