Słychać siekierę – to puka Jacek – i burczącą maszynkę do mięsa. A to z kolei ja. Za oknem zadymka, termometr przysnął po nocy na poziomie plus 2, szron pobielił trawę, znaczy – wiosna. Wielkanoc za pasem.
Zanim skończę pisać ten tekst, z mojego biurka znikną dwa jabłka. To będzie trzecie i czwarte jabłko dzisiaj. Podjadam, krojąc sobie na małe kawałki, jak chipsy. Jedno z nich to Boiken, drugie Delight. A jakie jest Twoje ulubione jabłko?
Aż sama się sobie dziwię. Dlaczego jeszcze nie napisałam o kawie? Były wzmianki, owszem, zwłaszcza o pierwszej, pitej o poranku, ale że nie powstał specjalny tekst o kawie? Że nic? Toż to szok!
Czujesz coraz większe zmęczenie i niechęć do pracy. Wstajesz z trudem, nie chce ci się odpalać komputera. Tryb pracy zdalnej już cię nie bawi. Odczuwasz wahania nastrojów, złość miesza się ze smutkiem. I zadajesz sobie proste pytanie: czy dopadło mnie wypalenie zawodowe?
Po czterdziestu dniach bez słońca, wreszcie słońce, odrobina. Nawet ten mizerny śnieg w jasnym świetle zyskał nagle jakiś przyjazny wymiar; z werandy widać to najpiękniej. Z werandy widać też sygnały, jakie codziennie rano wysyła nam rodzina kretów – żyjemy i mamy się dobrze! A na dowód stawiają kolejne kopczyki…
Po ostatnim emocjonalnym wpisie, pora na powrót do szarej rzeczywistości. Na siemiatyckim ryneczku ceny, drożyzna i inflacja to teraz temat numer 1 niemal wszystkich rozmów. Mało kto kupuje bez pytania o cenę! Co podrożało najmocniej?
Wczorajsze zdarzenia? Sąsiadowi wiatr wywrócił gigantyczną, starusieńką brzozę, Jacek pokonał siekierą sześć metrów sześciennych drewna, pies złapał szczurka, a ja miałam dzień lenia i refleksji.