Cisza, kawa i ja
10973
post-template-default,single,single-post,postid-10973,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015

Cisza, kawa i ja

Aż sama się sobie dziwię. Dlaczego jeszcze nie napisałam o kawie? Były wzmianki, owszem, zwłaszcza o pierwszej, pitej o poranku, ale że nie powstał specjalny tekst o kawie? Że nic? Toż to szok!

Jesteśmy kawoszami. Jacek był nawet amatorem kawy ekstremalnym: kiedy pracował, pił jedną za drugą, kilkanaście mocnych kaw dziennie. I co ciekawe, żadnej nie dopijał, bo dla niego smak kawy kończy się równolegle z wystudzeniem. Kiedy kawa staje się chłodniejsza od temperatury ciała, przechodzi w lurę, a lurę się wylewa. To jego teoria.

Kawa zawsze, kawa wszędzie

Dawniej kawa potrafiła mocno mną zatelepać. Musiałam przywyknąć? Pierwsza praca to był też pierwszy ekspres przelewowy – po kubek z kawą sięgało się łatwo, szybko, ale niespecjalnie często. Później kawę oswoiłam, ale też zaczęłam zmieniać jej smak i łagodzić moc mlekiem. Krowim, no bo jakim? Sojowe, migdałowe, owsiane to wymysły ostatnich 20. lat – kojarzą mi się z miastem i siecią Coffeeheaven, a później Costa Coffee.

Dziś? Jestem kawouzależniona. Nie wyobrażałam sobie i nadal sobie nie wyobrażam, że można przejść przez sklepy z ciuchami lub inną Castoramę bez kubka z kawą w dłoni. W sieciowych kafejkach znali nas z Jackiem jako stałych bywalców: on nakładał wieczko na kubek byle jak, ja zawsze otworkiem od strony logo. Kiedy barista osadzał wieczko w inny sposób – jeszcze przy nim otwierałam kubek i nakładałam je po swojemu. Ostentacyjnie, żeby wiedział. (Później już wiedział, wszyscy wiedzieli – to idzie ta, co przekłada wieczka…)

Nie wyobrażam sobie też, że można wsiąść do auta bez kubka z kawą. Że można jechać autem w dłuższą trasę i nie zatrzymać się na coffee to go. Nie wyobrażam sobie pracy przy komputerze bez kubka z kawą – może być zimna, nie przeszkadza mi. Papierosa bez kawy też sobie nie wyobrażałam, ale to się zmienia, ponieważ… papieros powolutku odchodzi w przeszłość. Ale to temat na zupełnie inną opowieść.

Oczywiście: zachowujemy względny umiar. Dziennie piję pięć-sześć kaw, niemal zawsze z mlekiem. Czasem dodaję do kawy kakao. Między kawami i po kawie zawsze są herbatki ziołowe.

Cisza, kawa i ja

Życie w Niebie pod lasem niewiele w kwestii kawouzależnienia zmieniło. Kawa była, jest i będzie zawsze i wszędzie. Najważniejsza jest oczywiście ta pierwsza, kiedy dom śpi, a za oknem wariują sikorki i do szyb klei się poranne słońce. Nic nie może równać się tej sytuacji! Cisza, kawa i ja.

Z kawą idę do ogródka i na gospodarski obchód. Kubek z kawą stoi zawsze w zasięgu wzroku, kiedy grzebię w rabatkach. Gdy sprzątam – kawa czeka. Kiedy siadam przed telewizorem – kawa czeka. Wracam z łazienki przed spaniem…. aaa… jeszcze jedna… ooostatnia!

Praktycznie nie pamiętam przypadku, byśmy pojechali z Jackiem do miasta na zakupy i nie wpadli na kawę do baru… na stacji benzynowej. Siemiatycze to jest, niestety, takie powiatowe miasteczko, w którym gdy młodzi ludzie otworzyli fajną kawiarenkę, to po pół roku musieli ją zamknąć. Hurtownie budowlane i metalowo-elektryczne, apteki, sklepy ogrodnicze – mają się świetnie. Kawiarnia się nie przyjęła. W przeciwieństwie do kebabów…

Więc – jedziemy na stację benzynową. (I to nie jest Orlen.) Personel już nawet nie pyta, bo wie: ja idę do kasy, a Jacek do automatu z kawusią. On najpierw parzy mój flat white, a potem sobie latte i myśli, że nie widzę, gdy dosypuje cukru. WIDZĘ TO! Wydało się! Ale nic Ci nie mówię, bo każdy musi mieć swoje małe radości.

Kawa i atmosfera

Więc jeszcze raz – naszą kawiarnią w mieście powiatowym jest stacja benzynowa. Czasami też Żabka, ale w Żabce mają niesmakujące mi wieczka. Serio, wieczko z Żabki jest eko, ale ma smak niesmakujący i psujący przyjemność picia.

Napisałam o stacji benzynowej, o Żabce i o kawach z bezdusznych automatów, i przez głowę myśl mi przeszła. Jedna z tych, co to dopadają kobietę, a ona mówi – cholera, to prawda! Taka mianowicie, że odbyliśmy długą drogę od atłasowych krzeseł w kawiarniach na Krakowskim Przedmieściu i baristów ze światowych sieciówek do automatu na stacji benzynowej, który wylewa z siebie kawę półprzemysłową, półżołędziową, a my myślimy o niej – najlepsza kawa w mieście!

Bo jest najlepsza. No sory, Żabka.

Jedziemy zatem do miasta NA KAWĘ, a co, i potem wracamy i pijemy kawę w domu zawsze przy domowym cieście… Żartuję! Tylko influencerki koniecznie muszą popijać espresso przy domowym cieście. U nas domowa jest atmosfera, a ciasto raz na tydzień – wczoraj był sernik, trzy razy mielony przez mojego chłopaka. Aksamit! A espresso w zasadzie nie pijamy.

Się parzyło… w czym?

Kawa… no właśnie… jak parzona? Przeszliśmy przez wszystkie szkoły. Dawno-dawno temu, wiadomo, tylko po turecku. Niby najzdrowsza, choć jednak nie, bo najzdrowsza jest kawa z ekspresu z filtrem. Był etap rozpuszczalnej – to u Jacka głównie, bo chciał żeby było szybko i bez fusów.

Później przyszła faza ekscytacji kawiarką, która wyciąga z kawy wszystko co najważniejsze, do trzeciego pokolenia wstecz. Kawiarka ma klimat szczególny, ale ma też wadę – nie da się z niej pozyskiwać kawy w trybie seryjnym, a my tryb seryjny popieramy bardzo. Czyli: jedna, potem druga, a potem… może kawa?

Moda przywiała do nas ekspres znanej światowej marki z kapsułkami o wielu smakach. Tu nawet może dałabym się namówić na nieustające pochwały, bo smaki i aromaty były/są naprawdę przednie, gdyby nie kilka szczegółów.

Po pierwsze – ekologia, kapsułki to jednak trudno rozpuszczalny przedmiot (wiem, są wielorazowe, ale niewygodne). Po drugie – intrygują mnie te szuwaksy, które oni dodają do kaw, a muszą coś dodawać, żeby się to obficie pieniło i smakowało morelami. Czy one są zdrowe? Obstawiam, że wątpię. I po trzecie – ekspres szwankował, straciliśmy do pana zaufanie, Mr. Clooney 😉

Się parzy…

Po ekspresie na kapsułki (który trafił do schowka) pojawił się kolejny, przelewowy. W stylu vintage: naprawdę efektowny, a przy okazji prosty w obsłudze. I może byłby z nami do końca świata, gdyby nie pancerne dłonie Jacka, którymi go uszkodził. I jeszcze nie zdążyłam pomyśleć o naprawie, a Pan Niszczyciel już odpalał samochód – jedziemy po ekspres! Nowy. Inny.

I tak trafił do nas nowy i inny, ciśnieniowy. Mielący kawę, mający miliard ustawień, do których trzeba zrobić doktorat z inżynierii, robotyki i zarządzania kryzysowego, ale… robiący wyborną kawę. Ja mam swój kolor w ustawieniach (niebieski), Jacek ma żółty, tryb seryjny działa, czyli – trzepie się kawa za kawą i jest super.

Wada? Trzeba dolewać wodę i mleko – myślę, że powinni robić takie ekspresy, żeby jedna rurka była podłączona do studni, druga do Mućki, a trzecia prowadziła fusy prosto na kompostownik.

Nie wykluczam więc, że doczekamy w przyszłości jeszcze jednego ekspresu. Kawo-Mućko-Mat! To będzie to.

Smacznej kawy Wam życzę i jestem ciekawa, jak wygląda Wasze kawouzależnienie…

Ania

POLECAMY RÓWNIEŻ: Nie rób kwasów, kochanie

Fot. Shutterstock

No Comments

Post A Comment