03 kwi Jaki powinien być lekarz idealny?
Czy najważniejsza odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: mądry? A może – dobrze wykształcony, dyplomowany? A może: z wieloletnią praktyką?
Między nami mówiąc, specjalnie młodzi już nie jesteśmy, więc i pytanie coraz bardziej wydaje mi się zasadne… Jeśli na stare lata ma nas ktoś leczyć, niechże to będzie lekarz idealny. Fajny pomysł, prawda?
Ten temat przyszedł mi do głowy podczas pisania tekstu o alergiach i pseudoalergiach. Oboje z Jackiem nie jesteśmy wprawdzie zbyt częstymi gośćmi gabinetów lekarskich, ale przecież trochę już je znamy i znamy też wiele doświadczeń naszych rodzin i przyjaciół. To nie zawsze są dobre doświadczenia, choć musimy zastrzec, że właściwie nie mamy kontaktów z państwową służbą zdrowia.
Staramy się wybierać lekarzy z prywatnymi praktykami, we własnych lub zespołowych gabinetach. Nie leczą nas zatem „za państwowe grosze”, lecz za cenę, którą sami wyznaczają. Teoretycznie powinno być tak, że płacę i wymagam. A jak jest?
Jaki powinien być lekarz idealny?
Najtrudniej mi zaakceptować lekarzy, którzy nie odpowiadają na moje pytania. Próbują mnie zbyć okrągłymi zdaniami. Nie szukają kontaktu z pacjentem, nie próbują objaśnić mu choroby, sięgnąć w rozmowie z nim do przyczyn. Badają, biorą do ręki pióro lub sięgają po klawiaturę, szast-prast, recepta, do widzenia.
Stoczyłam w kilku gabinetach prawdziwą bitwę, chcąc wymusić na lekarzach, by po prostu chcieli ze mną rozmawiać, odpowiedzieli na pytania, udzielili mi wyczerpujących informacji. Choćby dlatego, że jestem farbowaną blondynką i wszystko trzeba mi tłumaczyć.
Fakt, uderzmy się w piersi, jako pacjenci też mamy sporo za uszami. Leczymy się w Internecie i znamy wszystkie przyczyny każdej choroby, każdą jej fazę oraz metodę leczenia – zanim jeszcze stawimy się u lekarza. W wielu wypadkach on służy nam w zasadzie jako potwierdzenie naszych przypuszczeń. Ma potwierdzić diagnozę doktora Google i wystawić receptę. Bo tego jednego klinika internetowa jeszcze nie potrafi 🙂
Ale bądźmy szczerzy: w relacjach pacjent-lekarz nasza wiedza nie powinna być przeszkodą lecz wsparciem. Rolą lekarza jest ocena przypadku i wspólna z pacjentem rozmowa o przyczynach kłopotów, możliwych skutkach i sposobach leczenia. Słowo „wspólna” jest tutaj kluczowe.
Lekarz idealny nie istnieje, choć było kilkoro lekarzy, którzy zbliżyli się do tego poziomu. Nawet nie tyle swoją fachowością – bo tej nigdy nie kwestionuję! – ile sposobem podejścia do pacjentów i ich chorób.
Lekarz odważny
Najgorsza grupa to lekarze z takiego dowcipu…
Rozmawiają dwie kobiety przed gabinetem lekarskim:
– Pani, a ten lekarz to dobry?
– Dobry! Bardzo dobry! Już dziewiętnaście lat do niego chodzę!
Leczą, żeby leczyć, a nie – wyleczyć. Przyzwyczajają pacjentów do cyklicznych wizyt, trzymając ich na stałe jak swoją świtę i wizytówkę: jest pani moją ulubioną pacjentką! Czasami można odnieść wrażenie, że wzięli do serca hasło Jurka Owsiaka i chcą nas leczyć do końca życia i o jeden dzień dłużej. Dlaczego? Może nie mają dość odwagi, by części swoich pacjentów powiedzieć wprost: jest pani hipochondrykiem, proszę wyrzucić wszystkie lekarstwa, zacząć inaczej żyć, jeść, myśleć o sobie. Wolą przepisać pigułki i – do następnego razu. A może nie mają odwagi przyznać się do bezradności?
Idealny lekarz, w moim mniemaniu, patrzy na pacjenta jako całość, a nie skupia się wyłącznie na swojej specjalizacji. Dwukrotnie doznaliśmy z Jackiem przyjemności takich kontaktów. Pierwszy już krótko opisałam w tekście o alergii – dwaj różni ortopedzi po krótkiej wizycie orzekli, że cierpimy oboje na zespół cieśni nadgarstka i w obu przypadkach recepta była jedna: trzeba ciąć. Zabieg chirurgiczny, inaczej się nie da. Bo będzie tylko gorzej i gorzej.
Lekarz dzielący się wiedzą
Moje dwa „strzelające kciuki” i Jackowe bóle obu rąk wziął pod swoją opiekę osteopata, Pan Adam. Wspaniały, empatyczny i rozmowny człowiek. Zaczął od opisu naszego unerwienia, pokazał co z czym się łączy, jaki wpływ mają na siebie partie różnych, pozornie odległych od siebie, grup mięśni i ścięgien. Zaczął masować, naciągać, uciskać – i co najważniejsze: pokazał nam, w których miejscach naszego ciała możemy rehabilitować się sami.
Moje kciuki po trzech miesiącach są jak nowe. Sprawne! Nic nie boli, nie mam najmniejszych kłopotów i bólu, a jeśli coś poczuję – wiem, jak reagować. Które miejsca uciskać, masować, jak zająć się własnym ciałem. Z Jackiem poszło mu jeszcze lepiej. Skazany na operację, z obolałymi przedramionami i dłońmi (to efekt kilkudziesięciu lat pisania na maszynie i komputerze), po trzech sesjach u Pana Adama wyszedł i klaskał dłońmi z zachwytu.
Nie, nie lansuję tu osteopatii, jako panaceum na wszystkie bolączki, bardziej mi idzie o podejście do problemów. Lekarz ortopeda nawet przez moment nie zająknął się, że mogę spróbować wizyty u osteopaty! Dla niego wąska dziedzina medycyny, którą reprezentował, była całym światem, nie potrafił wyjść poza jej krąg. Pan Adam nie tylko pomógł nam wyjść z problemów, ale jednocześnie udostępnił nam część swojej wiedzy, w minimalnym, ale niezbędnym zakresie.
Lekarz holistyczny
Skrajnie inny przypadek to kardiolożka, która badała Jacka. Rutynowe badanie, które w wielu gabinetach trwałoby pięć-dziesięć minut, tu przeciągnęło się do prawie godziny. Oddaję klawiaturę…
JACEK: To było przeżycie! Pierwszy raz spotkałem lekarkę, która oceniała pacjenta tak holistycznie, całościowo. Przyszedłem zbadać ciśnienie krwi i serce, a rozmawialiśmy o odżywianiu, śnie, wysiłku fizycznym, poceniu się, szybkim chodzeniu, długości pracy przed komputerem, alergii i suplementach diety. I to wszystko przez pryzmat chorób serca, nadciśnienia, wieku! I żeby było jasne – to nie był lekarski wywiad, to były PORADY, podpowiedzi, sugestie. Podparte informacjami o badaniach i nowinkach lekarskich. Siedziałem i nie chciałem wyjść z gabinetu!
To prawda, byłam świadkiem tego seansu. Jacek wszedł jako pacjent – ale wyszedł jako partner. Z informacjami, zaleceniami, z receptą. Z kompendium wiedzy, którą podzieliła się z nim mądra pani doktor. I jestem pewna, że wyszedł zdrowszy niż wszedł 🙂
Lekarz holistyczny patrzy na pacjenta nie tylko przez pryzmat własnej specjalizacji. Wie, jaki wpływ na chorobę z „jego branży” może mieć zespół czynników pozornie z nią niezwiązanych. Potrafi docenić znaczenie wiedzy pacjenta o samym sobie, a jednocześnie – umie łączyć wszystkie dane w jedną całość.
Lekarz wszechstronny
Lekarz idealny to lekarz wszechstronny. Potrafi wytłumaczyć pacjentowi znaczenie kapsaicyny zawartej w papryczkach chilli w terapiach nowotworowych i profilaktyce. Może nie jest to czynnik decydujący, ale jest i warto o nim opowiedzieć. Umie opowiedzieć o wpływie kurkumy na stan naszych jelit. Potrafi znaleźć nie tylko właściwe „proszki na ból” , ale też wskazać znaczenie diety, podpowiedzieć nazwy najbardziej skutecznych ziół wspomagających leczenie, poszukać razem z pacjentem przyczyn choroby w jego wcześniejszych doświadczeniach.
Wszechstronność oznacza także zdolność do wykorzystania własnych sił pacjenta. Zdolności do samoleczenia organizmu to nie wymysł, to fakt. Trzeba je wzmacniać. Ilu lekarzy wskaże naturalne leki przeciwbólowe (żywokost, wierzba biała, imbir) zamiast przepisywać proszki? Jak wielu lekarzy traktuje serio naturalne antyutleniacze albo potrafi podać starzejącemu się pacjentowi pięć złotych zasad zdrowej długowieczności?
Lekarz idealny?
Nie istnieje, wiem. Ale zwróćcie uwagę, że nie skupiam się na cechach lekarskiej osobowości, nie dotykam ich specjalistycznej wiedzy i dobrego przygotowania do zawodu, w co wierzę, lecz piszę o relacjach z pacjentami. Te relacje też leczą!
To wielka sztuka: umieć wykorzystać siły własne pacjenta do walki z chorobami które go toczą. Wielką sztuką jest również odkryć prawdziwe źródła jego chorób – przyczyny! – a nie chodzić na skróty, stawiać uproszczone diagnozy i leczyć wyłącznie skutki. Ale największą – ciągle – jest zdolność wsłuchiwania się w głos chorego i odważnego przystępowania do diagnozy. Po to, żeby wyleczyć, nie leczyć. Po to, by być skutecznym w swojej pracy. Wyleczyć pacjenta i zapomnieć o jego istnieniu, na zdrowie.
Ciekawa jestem Waszych opinii…
Ania
Daria
Posted at 11:10h, 03 kwietniaZgadzam się w 100% z tekstem… Niestety sama na własnej skórze (i skórze mojej 9-miesięcznej córeczki) odczułam skutki ślepej medycyny… Wyszło na to że obie nie możemy jeść zbóż (nie tylko glutenu ale wszystkich zbóż). Lekarz pediatra mimo tego że Młoda miała wysypkę zalecała podawanie jej zbóż, bo im szybciej tym lepiej, bo bez zbóż nie można żyć… Ja bez nich żyję już 8 miesięcy… Musiałam je wyeliminować z uwagi na to że Młodą wysypywało po każdym karmieniu… Moje problemy skórne też się skończyły… W jednym z blogów wysuwana jest teza że zboża mogą być odpowiedzialne za alergie a ich eliminacja może znacznie poprawić stan alergii lub całkowicie się jej pozbyć. Jest ciężko bo po co się nie sięga w sklepie zawiera jakieś zboża… Z drugiej strony o wiele lepiej się odżywiamy jak trzeba robić wszystko samemu… Ale wracając do lekarzy… Teraz czeka mnie batalia o zaświadczenie do żłobka aby Młodej nie podawać zbóż… Mam nadzieję że nie będę musiała szukać nowego pediatry…
Pozdrawiam 🙂
Darek
Posted at 07:20h, 08 kwietniaLekarz idealny już nie istnieje… od zeszłego roku. Zmarł wtedy nasz lekarz rodzinny. To był dość specyficzny człowiek – albo się go kochało od razu, albo od razu się go nienawidziło (w sumie tak jak i mnie 😉
Syna wyleczył nam po jednej wizycie – bo syn 2 tyg. chorował, tydzień był w miarę zdrowy.
Wcześniej chodziliśmy do znanej w naszym mieście Pani „Doktor”, która leczyła syna homeopatycznie… Jak można się domyśleć guzik to dawało. Nie to, żebym w to nie wierzył, ale… Kropkę nad „i” postawiła ostatnia już wtedy wizyta, jak lekarka poprosiła, żebym wziął syna na kolana i mocno go przytrzymał (syn miał niecałe 2 lata), a ona na siłę zrobi mu inhalację… Wściekłem się i powiedziałem, że na siłę to może męża wyciągać z klubu GoGo, a nie moje dziecko straszyć.
Wracając do naszego idealnego lekarza – zbadał syna, spojrzał i powiedział, że musimy wywalić robale i podać lek (już nie pamiętam wtedy jaki) – faktem jest, że do dziś dnia syn nie był jakoś specjalnie chory, a ma już 12 lat. Oczywiście co parę lat wszyscy „wcinamy” tabletki na robale 😉 i jest dobrze.
Lekarz potrafił przy wizycie z synem zainteresować się nami – a to dlaczego pan wygląda na takiego zmęczonego, a może być tak zrzucił parę kilo (tak nie szczypał się ze słowami), a dlaczego pani tak źle wygląda? Doradzał, przepisywał suplement i faktycznie poprawiało się wszystko.
Pamiętam kiedyś dość zabawną sytuację… od kilku dni bardzo bolało mnie podbicie stóp u obu nóg – do tego stopnia, że ciężko było mi chodzić. Oczywiście (no może nie tak oczywiście – bo bardzo rzadko chodzę do lekarza) poszedłem do naszego rodzinnego przy okazji wizyty z synem i opowiadam co i jak.
i słyszę… „cudotwórcą nie jestem, ale na moje oko jesteś za gruby. Do tego tryb pracy i kiepsko z krążeniem. Najlepszy będzie odpoczynek po pracy z nogami na stole – tak, żeby nogi były wyżej niż d…a.”
Więc ja grzecznie/nieśmiało odpowiadam, że raczej moja żona nie będzie zadowolona z tego, że mam odpoczywać w taki sposób jak najdłużej 😉
Lekarz wstał od biurka i mówi – „zawołają Ją tu” – (byliśmy w trójkę z synem) – więc idę i wołam żonę…
Żona przyszła zdziwiona, a lekarz do niej mówi tak… „jak mąż przyjdzie z pracy, musi siąść na kanapie i położyć nogi na stół. A Pani jako dobra żona nie może mu robić scen. A wskazane będzie podać mężowi szklaneczkę whisky 😀
Musielibyście zobaczyć minę mojej żony 😀 😀
Na pewno się domyślacie, że dostałem burę później – a ja byłem bogu ducha winny 😉
Takich sytuacji było jeszcze kilka, ale zawsze jego słowa się sprawdzały. Zawsze pożartował, zawsze zapytał co słychać…
To był moim zdaniem dobry diagnosta i leczył objawy, a nie pobożne życzenia. A na koniec jeszcze taka plotka (zasłyszana) – pogonił kilka razy z przychodni przedstawicieli, którzy proponowali mu wczasy w jakichś mega zakątkach w zamian za przepisywanie leków ich firm.
Niestety, rok temu na urlopie miał zawał (oficjalne stanowisko jego żony) – i lekarza idealnego nie ma już.
Owszem… jest całkiem niezły jego zastępca w przychodni, bardzo otwarty i sympatyczny i co najważniejsze – skuteczny, ale…
My w sumie zawsze znajdziemy jakieś ale.. 😉
Pozdrawiam