14 lut Pamiątki z dawnych lat
Cztery pluszowe misie patrzą na moje dłonie wiszące nad klawiaturą i niemym wzrokiem pytają – napiszesz o nas? Piętro niżej dwa inne krzyczą – napisz, napisz! A ten jeden za mną mówi wprost – a spróbuj nie napisać! Gdzie są nasze pamiątki z dawnych lat…?
Ręka do góry: u kogo w domu stoi jeszcze ubrana choinka? U nas stoi… Nie osypuje się, wstyd przyznać, ponieważ jest sztuczna. W Niebie na Podlasiu, gdzie tysiąc choinek rośnie tuż za oknem, mieć sztuczne drzewko to obyczajowy obciach, ale szczerze mówiąc nie ma to dla nas większego znaczenia. To pierwsza nasza choinka, która ma odpowiedni kształt, wygląda zacnie, nie została przez nas zamordowana piłą i nie sypią się z niej igły. Czego więcej chcieć?
A dlaczego jeszcze stoi? Ponieważ budzi ładne wspomnienia, a my jesteśmy sentymentalni. I nawet leżą pod nią prezenty: książka, wino i krówki. (Nie mówcie Ani, ale tych krówek jest coraz mniej – w myśl księdza Twardowskiego: śpieszcie się kochać krówki, tak szybko odchodzą. I dlatego kocham je bardzo.)
Pamiątki z dawnych lat: ślady starych sentymentów
Misie, choinka oraz w pewnym sensie krówki pojawiają się tutaj nieprzypadkowo. Powodem jest sentymentalizm. Żal nam rozebrać choinkę! Przede wszystkim dlatego, że jest świąteczna, a święta chciałoby się mieć przez cały rok. W przeciwieństwie do prezentów, które chciałoby się mieć zawsze.
Misie z kolei są naszą ucieczką w stronę młodości i żeby nie było pytań – ŻADEN nie jest naszym rówieśnikiem, nie ciumkały go usteczka naszych dzieci i wnuków, i żadnemu misiu nie odlepiło się oczko. Zostały zakupione z zimną premedytacją i z tęsknoty za utraconym dziewictwem, dzieciństwem. Głównie Ani, ponieważ Ania (podejrzewam) miała z misiami wieloletni romans. Za młodu. I do dziś misie są jej słabością, choć ciągle jest młoda.
Ja zaś – choć ciągle jestem niestary – słabość mam inną. Do szybkich samochodów w kolorze czerwonym. Jeśli czytają ten wpis prawdziwi faceci, to wiedzą o co idzie ta gra: o resoraki! Trudno w to uwierzyć, ale zanim chciałem zostać Włodzimierzem Lubańskim i Panem Wołodyjowskim w jednej osobie (z Baśką oczywiście, miała fajny biust), bardzo uprawiałem jazdę samochodami.
Miałem ze sto? Więcej? Nie żebym był bogaty, bo przecież Mama nie bez powodu pożyczała od Pani Julii 50 złotych do końca miesiąca, ale z powodu, że miałem ciotkę w Kobyłce, która chałupniczo kompletowała plastikowe samochodziki. I co pewien czas dostawałem od niej prezent. Albo kupowałem je w kiosku zamiast drożdżówek do szkoły. Miały jedną cechę – wszystkie były czerwone.
Eeech… tamte auta…!
Świat ołowianych żołnierzyków
Zostawmy jednak na boku nasze dziecięce zabawy z misiami i samochodami. Mamy 2019 rok, a ja pukam się w łeb. Dlaczego byłem tak głupi, lekką ręką pozbywając się pamiątek z dzieciństwa? Wszystkie swoje samochodziki wyrzuciłem. Podzieliły los hełmofonu Janka Kosa, pierwszej skórzanej piłki za 97 złotych, gramofonu Bambino, którym katowałem „Italiam, Italiam” Niemena oraz czerwonej torebki, w której Mama trzymała obligacje wydane chyba za Bieruta.
Poszły na śmietnik tak samo jak setki pocztówek dźwiękowych i singli (kto będzie tego słuchał, skoro są kasety – płyty CD – mp3 – i Spotify), jak magnetofon ZK 140 i stare ORWOwskie taśmy. Zostały zmielone jak lalki, miśki, albumy ze zdjęciami idoli, pionki do gry w chińczyka, bierki, pchełki i plastikowe Rumcajsy.
Przepadły jak moje stare zeszyty, wiersze miłosne do Jolki R. i nawet świerszczyk ze Szwecji, wycyganiony w piątej klasie podstawówki od kolegi Andrzeja za cztery żołnierzyki z ołowiu. Żołnierzyki za świerszczyk! Dałem czterech gwardzistów Napoleona za to, co dzisiaj można zobaczyć w każdym porno-portalu!
Nie wiem, czy macie tak samo, ale ja tęsknię czasem do tamtych lat. Nie do młodości jako takiej, bo w końcu młodość mam w sobie na wieki wieków, ale do jej głównych symboli, uciech, małych radości i tej jaskiniowej frajdy z mazania kredą po betonie lub patykiem po piasku, skakania w gumę, gry w zbijaka i jeżdżenia samochodzikami po dywanie.
Desperacki powrót do młodości
Te Aniowe miśki, choinka stojąca miesiąc dłużej niż powinna czy kupowane przeze mnie – pod pretekstem, że kiedyś (ha, ha!) to będzie prezent dla wnuka Leonarda – czerwone samochodziki, to tylko ersatz. Próba wywołania wspomnień. Desperacki powrót do młodości. Albo kolejna próba zatrzymania nieuchronnej starości.
Przecież kupujemy te zabawki właśnie na naszą STAROŚĆ. Miśki są śliczne, wszystkie od Bukowskiego – nie mieliśmy kiedyś takich, aż chce się je przytulać. Samochodziki są po wielokroć dokładniej skopiowane i staranniej wykonane. Ozdoby na choinkę – stare lalki, pajacyki, książeczki – wiernie oddają klimat epoki.
Ale… to nie to samo. Zazdroszczę naszym dzieciom, których część życia ocalała pod postacią starych pamiętników, notesów, zeszytów, książek, gadżetów i gazet. Ale sam, przez przeprowadzki, pracę i życie nomada, zgubiłem gdzieś własną historię. Nie da się jej odtworzyć, więc trzeba się ratować choćby takimi tekstami, pamięcią i miśkami, które gapią się i gapią – no co jest chłopaki, przecież piszę?
Ciekaw jestem – czy tylko ja zgubiłem swoją historię? Jest nas może więcej, czy tylko ja jestem jakimś bezsensownym, ekstremalnym wyjątkiem? Trzymacie swoje skarby, miśki, lalki i pamiętniki sprzed lat – czy też je opłakujecie?
Jacek, z Miśkami
beata
Posted at 22:21h, 21 lutegoPozbyłam się swojej historii. Nowy etap życia, nowy ? mąż, nowe ? dzieci, nowe mieszkanie…
…więc po co te rzeczy? 1.Brak miejsca. 2.Przecież to takie głupie: flet prosty- na którym uczyło się na lekcjach muzyki wygrywać jakieś prościzny, klocki (typu lego) ale siermiężne jak na nowe czasy, dla mnie jako dziecka -cudowne, bo tyle godzin świetnego budowania a potem jeszcze zabawy tymi wybudowanymi obiektami, kalejdoskop- nie każdy może wie co to, a ja potrafiłam godzinami wpatrywać się w magiczne szkiełka, telewizorek- malutka pamiątka z wycieczki szkolnej z przewijającymi się zdjęciami(czarno-białymi!)z jakiegoś miasta, kolorowy zestaw naczyń z których można było ułożyć klauna, kolekcja plastikowych zwierzątek (miałam wszystkie jakie były w sprzedaży w „kioskach ruchu”)i bawiłam się nimi z koleżankami, kuzynami i sama długaśne godziny…
Jednym słowem śmieci.
Ale mama, to co ja spisałam na straty, wywiozła na działkę.
A po iluś tam latach…
widzę w pokoju moje dzieci bawiące się tym co ja spisałam na wysypisko?
Rozbawione. Pełne pomysłów. Zafascynowane. Opowiadające jakie to skarby znalazły się u babci na działce!!!
I znów moje zabawki z innej epoki zagościły u nas w domu na jakiś czas. A flet był jak znalazł kiedy w szkole przyszedł czas na zajęcia z „instrumentem”!
Mądrość mam zastanawia…
Jacek
Posted at 22:28h, 21 lutegoFajna historia! I poniekąd z powodu tej „mądrości mam” my sporo zdołaliśmy przechować… Dzieciom. Ale własne pamiątki niestety gdzieś przepadły.