Burza w głowie
2796
post-template-default,single,single-post,postid-2796,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Burza w Niebie

Burza w głowie. Masz takie dni?

Umówiliśmy się z Anią, że nie piszemy na siłę. Że opowiadamy historie, które dotknęły nas bezpośrednio i które razem przeżyliśmy – albo dzielimy się z Wami wrażeniami, radami, pomysłami i lękami, które sami odczuwamy. A tu nic. Pustka w głowie. Burza w głowie.

Zero inwencji. Zero optymizmu. Ani krzty. Tylko natłok głupich myśli. Najmocniejszy kryzys dopadł nas w środę, chyba bardziej mnie niż Anię. Spędziliśmy na dworze równo dwanaście godzin, wykonując dziesiątki czynności, z których żadna nie była spektakularna. Żadna nie zakończyła się sukcesem na tyle ważnym, że moglibyśmy położyć się spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I żadna nie przybliżała nas do celu, jakikolwiek by on był.

Burza w głowie: lista działań beznadziejnych

OK, posprzątałem stodołę. Ale nie całą – czasu i sił (w upale i kurzu) nie wystarczyło na całość. Anuszka walczyła z turkuciem podjadkiem i przesadzaniem bylin, ścięła zagon mięty i podwiązywała krzaki pomidorów. Ja w tym czasie siedziałem jak czarownica na podkaszarce, dorzynając watahę traw i chwastów. Byliśmy w mieście na zakupach. Odkurzyliśmy pokoje gościnne. Spędziliśmy cztery godziny na podlewaniu, bo wszystko suche jak pieprz.

No po prostu hit za hitem! News za newsem! Nic tylko skakać pod sufit: japrdlę, posprzątaliśmy!, przesadziliśmy!, podwiązaliśmy pomidory!, podlaliśmy!!! Chce się żyć! Jest bosko! Bug! Humor! Telewizja!

Dobra, był jeden sukces: zbudowałem stracha na wróble. I sam go ubrałem, co łatwe nie jest, bo łatwiej ubiera się kobietę niż stracha. Choć strach wychodzi taniej – dlatego ubrałem go w kobiece łaszki.

Burza w głowie_strach

Ale to wszystko poza Panem (Panią?) Strachem, to taka malizna, taka miałkość, pospolitość. Powtarzalność, nijakość i beznadzieja. Nihilizm. Marność. Smutność.

Wieczorna ulewa

Taki miałem nastrój w środowy wieczór, gdy wreszcie przed godziną 23 usiedliśmy na tarasie przy kawie (Ania) i białym winie (Jacek), i milczeliśmy. A właściwie: milczała niewiasta, co chwila wybuchając cichym śmiechem i mówiąc to swoje: proszę, przestań!

Ulało mi się. Co właściwie mówiłem?

Czy tak już ma być do końca życia? Że my jak dziadki na wiejskiej emeryturze? Że wychodzę rano w pole, wracam nocą i nie widzę żadnego efektu??? Przecież to gorzej niż w najgorszej pracy na etacie, gorzej niż w korpo! Siedzimy na tyłku jakiegoś turkucia, toczymy z nim nierówną walkę, bo nie chcemy stosować chemii, a ten baran ma nas gdzieś. Pielimy – zarasta. Odkurzamy – apiać się kurzy. Podwieszamy pomidory do palików – a one dalej rosną. Podlewamy – i jutro znów będziemy podlewali…

Jesteśmy jak cyborgi „na swoim”. Zaprogramowane: wstać – kawa – spacer z psem – zapalić – pójść na ogródek – ponurzać się w pełnym słońcu – zjeść śniadanioobiadokolację – posprzątać – podlać wodą wszystko, co zielone – ogarnąć – z psem na spacer – kawa – spać. I znów wstać.

Gdzie uniesienia? Gdzie myśli o wszechświecie? Lektury do poduszki, które kończą się nad ranem? Gdzie motyle w brzuchu, słowiki w głowie? Gdzież to niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie, skoro nawet na TVP nie mam czasu? Gdzie te wszystkie radości, które unoszą mnie nad ziemią, sprawiają, że chce się żyć, że mi się chce cokolwiek więcej niż siku przed spaniem???

Ania na to: przyjdzie zima, będziemy mieli czas dla siebie…

Ja na to: mamy czekać do zimy?

Pisaliśmy tu kiedyś o jesienno-zimowej depresji, ale dlaczego nikt nas nie ostrzegł, że może się pojawić depresja wiosenno-letnia? Ta rodem z upałów i burz. Z przełomu pór roku.

Zbiera się i zbiera…

Dygresja (bo muszę). Ile razy, gdy mieszkacie lub mieszkaliście w mieście, przyszło Wam sprawdzać aplikacje z burzami i opadami? Bo ja włączam co najmniej raz na godzinę, a kiedy zbliża się (i nie nadchodzi!) ulewa, to średnio co pięć minut. Zbliża się. Deszcz. Solidny. Ulewa! Burza! Jest za Lublinem.  Idzie w naszą stronę. Już w Siedlcach. Już w Sokołowie. Za chwilę powinien być w Siemiatyczach. Zbierz pranie z dworu. Schowaj doniczki z parapetu. Zamknij okna. Idzie do nas. Wreszcie!

I spada sześć kropel.

I idzie sobie jego mać nad Sycze, nad Moszczonę Pańską, nad Ossolin, tam leje, ale ku nam nigdy się nie wyleje! Jakby złośliwie tę naszą Bociankę pomijało w harmonogramach polewania globu.

Więc: jak często sprawdzasz aplikację pogodową? I czyż nie jest ona wystarczającym powodem do depresji? Według wszystkich prognoz w TVN, Polsacie i w necie (TVP nie oglądamy), a nawet według SMS-ów Rządowego Centrum Bezpieczeństwa powinniśmy być codziennie zalewani wodą, uciekać przed burzą i trąbą – a my nic, tylko schniemy i schniemy. I razem z nami schną pola, lasy, grzyby, jagody i rolnicy.

Nie ma gorszego widoku niż taki uschnięty rolnik.

Po co nam to było?

Wracając po dygresji. Depresja przesilenia wiosenno-letniego nie ma swoich źródeł w pogodzie i aplikacji lecz w nadmiarze prac do wykonania. Większość z nich jest żałośnie bezproduktywna – chciałbym już zjadać te pomidory z krzaczków! – i nie przynosi natychmiastowych efektów. A jeśli już przynosi, to mój Boże – kiedy, w jakich ilościach, dlaczego tak późno?

Zastanawiam się na przykład, po jaką cholerę biegam ze szlauchem od jednego źdźbła trawy do drugiego, skoro gdy je podleję, to a) za kilka dni będę musiał skosić, b) co podleję, to i tak zaraz wyparuje, c) im więcej podlewam, tym częściej muszę kosić, d) kto na to patrzy i podziwia poza mną i Anią, e) na co mi ta trawa właściwie, f) czy naprawdę nie ma w życiu mężczyzny bardziej ekspresyjnego zajęcia???

Albo pomidory/ogórki/sałata/buraki/ziemniaki – niepotrzebne skreślić – które wsadzamy, obsypujemy, chuchamy, podlewamy, gadamy z nimi (wtedy rosną), podlewamy odstaną wodą i chronimy przed mszycą/stonką/bielinkiem/grzybem/cholerą – niepotrzebne skreślić – właściwie po co nam ten cały wiosenno-letni trud, skoro na ryneczku w Siemiatyczach można je kupić za grosze?

Ania nie przestawała się śmiać, a mnie się tak ulewało i ulewa się do dziś, za co bardzo Was przepraszam: komuś w końcu muszę się wyżalić. Padło na Was. 🙂

Plusy ujemne

Bo czasami widzę minusy takiego życia. Zaszywasz się w głuszy, tracisz kontakt z rzeczywistością, gubisz poczucie czasu, kontakty z przyjaciółmi – i wydaje ci się, że jesteś już po zmianie priorytetów. Że teraz to już potrzebujesz tylko świętego spokoju, ciszy, medytacji, ciężkiej pracy, zbliżenia z naturą. I że tak jest dobrze, to jest twój świat, twoje przeznaczenie… I że osiągnąłeś to, o czym marzysz. Że tak jak jest, jest i będzie dobrze aż do śmierci.

A potem nagle odzywa się w tobie wilk, ambicja wyje do księżyca, adrenalina rozwala żyły, chciałoby się góry zdobywać, sięgać po sukcesy, zapracowywać się na zabój, excele wypełniać, bić się, wykłócać, przeć do przodu, pierś wypinać, liczyć ROI, padać i zmartwychwstawać, i zarywać noce, i jeszcze więcej, i nieprzytomnieć, i…

I sam już nie wiesz, co jest lepsze.

Wiem, potem przychodzi czas na refleksję. Na taką prostą myśl od Ani: przecież to był CAŁY DZIEŃ NA ŚWIEŻYM POWIETRZU, doceń to. Zmęczenie doceń, bo fizyczne. I ruch. Doceń słońce, bo witamina D3. I ciszę. Oraz chłód nocy letniej.

I właśnie dlatego pomilczeliśmy trochę 🙂 Żeby Was nie zarażać moim-Jackowym pesymizmem  ze środy. I żeby to przesilenie nastąpiło. Jest lato, jest zabawa!

Jacek

PS. Dziś nie podlewam! Choćby nie wiem co!

Fot. Keli Black z Pixabay

10 komentarzy
  • Anonim
    Posted at 15:46h, 24 czerwca Odpowiedz

    Od razu mi lżej ? Już myślałam, że tylko ja robię te wszystkie rzeczy nie wiedząc po co i nie widząc ani efektów pracy ani końca. Dobrze, że jesteście. Na Waszą lekturę znajdę czas choćbym padała ze zmęczenia. ? Pozdrawiam

    • Jacek
      Posted at 15:49h, 24 czerwca Odpowiedz

      Fajnie 🙂 Że jest nas więcej. Naprawdę doszedłem do chwili refleksji, w której wszystko nagle nie miało sensu. Robisz, podlewasz, walczysz, ale nie zbliżasz się do żadnego celu, nic się nie zmienia.
      Musieliśmy się zresetować, wyjechaliśmy sobie poza opłotki, pojeździliśmy po okolicy, nie robiliśmy NIC, mieliśmy dni lenia – i opłaciło się 🙂 Energia wróciła.
      Obiecaliśmy, że będziemy pisali, jak jest, bez ściemy. I piszemy 🙂

  • Darek
    Posted at 21:34h, 24 czerwca Odpowiedz

    i mnie również jest lżej…
    Remontuję… końca nie widać… Ale za to widać co rusz nowe pęknięcia na ścianach (starych ścianach – jeszcze nie remontowanych). Teraz zauważyłem pęknięcie na schodach…
    Już łeb mi pęka od tych pęknięć…. qrna nie wiem… były? Nie było? help me please!…
    Eeeech…
    Faktycznie… dobrze, że jesteś…cie 😉

    pozdrówka

    • Jacek
      Posted at 22:03h, 24 czerwca Odpowiedz

      A wiesz, że ja w zasadzie nie miałem żadnych stresów i porażek w trakcie budowy? Nie żeby wszystko szło wspaniale, bo mieliśmy trochę wpadek, ale w sumie nic mnie nigdy nie wbiło w fotel z przygnębienia. Dopiero po zakończeniu budowy: pierwszy raz był wtedy, gdy woda wdarła się do ziemianki i zobaczyłem, że murarz mnie oszukał, bo nie podłożył izolacji pod posadzką – a wdarła się od dołu. Zwyczajnie się poryczałem, jak dziecko, bo ziemianka to było takie nasze pierwsze, wychuchane dziecko. I taki niefart.

      Trzeba to przeżyć, warto złapać dystans, wycofać się na moment, zająć czymś innym, żeby nie zwariować. I potem wrócić z nową energią. Będzie dobrze! Poza tym – co to za dom i co to za budowa, w której wszystko jest OK? Żebyś Ty widział jedną z naszych ścian szczytowych postawionych po kilku piwach przez majstra… Rozebrał i postawił na nowo, ale co się uśmiałem z krzywizny, to wszystko moje.

  • Darek
    Posted at 22:22h, 24 czerwca Odpowiedz

    U nas się to strasznie ciągnie. Jesteśmy w plecy o miesiąc. Sam naginałem z sufitami, bo kto to miał zrobić?
    Niby jutro fachowcy wchodzą, ale zaczynam mieć trochę dość wielu rzeczy. Bo jedziemy dalej z robotą, a jak pisałem – co rusz jakieś pęknięcia zauważam. I nie wiem, czy wylewać ławę na około fundamentów, czy dać spokój. Bo niby budynek odciążony – 8 ton polepy wywaliliśmy i ma prawo pracować.
    Niby wiem, a nie wiem… niby fajnie, a strach jest.

    Taka sama burza jak u Was.

    Wiem, że będzie ładnie… i że trzeba wiele rzeczy zrobić, których nie widać, a są potrzebne…
    Co do wycofania – może to i dobry sposób… ale zostało nam pół roku, żeby skończyć remont… a uwierz… jesteśmy jeszcze w czarnej d..pie. 🙁
    Jak nie dokończymy, to pojawia się wizja mieszkania z teściową 🙂 bo nasz obecny dom już sprzedaliśmy…

    • Jacek
      Posted at 23:12h, 24 czerwca Odpowiedz

      Zdążysz. Lato się rozkręca, jeśli fachowcy wchodzą, to dadzą radę. Najważniejsza jest logistyka i dobre zaplanowanie prac, u mnie to akurat nie kulało, bo uwielbiam takie strategiczne łamigłówki. Ale przyznaję, że nie goniłem specjalnie fachowców, szło nam o to, żeby wszystko było jakoś z głową – nie wisiał nad nami miecz teściowej 😉

      Czasem warto przedłużyć budowę, żeby osiągnąć oczekiwany efekt, nic na siłę, teściowa jest do przeżycia, każda 🙂

  • Anonim
    Posted at 18:28h, 25 czerwca Odpowiedz

    Chłopaki ja myślałam, że tylko kobiety się tak mazgają i czepiają szczegółów. Fajnie, że jest nas więcej. Od razu chumor mi się poprawił.

    • Jacek
      Posted at 07:59h, 26 czerwca Odpowiedz

      Bo chłopaki takie są. Prawdziwe chłopaki 🙂

  • Lidka
    Posted at 17:53h, 26 czerwca Odpowiedz

    Wbrew pozorom, to Twoje zniechęcenie Jacku, dało mi takiego kopa i tyle energii że jestem w stanie góry przenosić..Po 22 latach wróciliśmy na wieś z dużego miasta i wiesz co? Z każdym dniem coraz bardziej kocham to miejsce i te czasem bezproduktywne zajęcia…A teraz, kiedy znam już Waszą historię, jestem przekonana że osób takich jak my i Wy, jest bardzo bardzo dużo….pozdrowienia dla Ani ?

    • Jacek
      Posted at 18:22h, 26 czerwca Odpowiedz

      A wiesz, że coś w tym jest? Że kiedy się poczyta lub napisze o zniechęceniu, to nabierasz nagłe, niespodziewanej energii! Mnie wyluzował już sam wpis, jakbym dostał nowego wiatru w żagle, zachciało się żyć i coś robić. Inna sprawa, że natura nie oszczędza: dzisiaj u nas 37 stopni! Najstarsi Podlasiacy tego nie pamiętają, przecież tu zawsze w czerwcu było chłodnawo! I każde wyjście na zewnątrz, to mordęga.

      Wczoraj wieczorem przez pół godziny zajmowałem się zdejmowaniem kory z dużego bala. Pot ciekł tak, że czułem się jakbym przepracował ze dwie godziny w słońcu. Ale frajda i wrażenie osiągania celu było niesamowite. Masz zadanie, wiesz co trzeba zrobić i widzisz efekty – o to właśnie chodzi! Szkoda, że tak często działamy kompletnie bezproduktywnie, jakoś tak bezcelowo. Niby, bo wiadomo, że wszystko ma jakiś cel. Ale chciałoby się szybciej 🙂

      Serdeczności – od Ani również. Pojechała po świeże mleko, o!

Post A Comment