Buty na wieś (lub do miasta). Co się nosi tej zimy?
10302
post-template-default,single,single-post,postid-10302,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
walonki

Buty na wieś. Co się nosi tej zimy?

Pogadamy o modzie? O butach? Co się nosi w tym sezonie w naszym Niebie i na warszawskiej Saskiej Kępie? Pogadajmy!

Pomyślałam, że napiszę tekst o wiejskich butach i że będzie on miał formę poradnika – które są najlepsze, które wybrać i dlaczego. Ale od razu zdradzę rozstrzygnięcie – jeśli buty na wieś, to tylko walonki! Proste, najzwyklejsze, z ryneczku, za 25 złotych. I koniecznie z filcową wkładką!

Buty na wieś

Zakładając, że ciągle jestem kobietą powinnam skoncentrować się na butach jako takich. Oooch, buty! Znacie to uczucie? Tę nieodwzajemnioną i nigdy nie spełnioną miłość do nowych butów? Buty, buty, setki butów… powiem tylko tyle, parafrazując Korę

No i te znane chyba wszystkim facetom usprawiedliwienia – buty są mi POTRZEBNE, jeszcze TAKICH nie mam, one DO WSZYSTKIEGO pasują, dlatego kupiłam, a poza tym były TANIE, Z PROMOCJI! Hm… ja nie miałam fioła na punkcie butów, ale mam wrażenie, że one na moim chyba jednak tak 🙂

I nagle po tym wszystkim – buuum! Jesteśmy na wsi. Żyjemy na wsi. Chodzimy po lesie, po łąkach, polach. Szpilek nigdy nie używałam, więc jeden kłopot odpadł. Pozostało mi… tak ze sto innych kłopotów 😉 Niektóre, te nieużywane kłopoty (JAKOŚ TAK WYSZŁO…) poszły do ludzi, inne do skrzyń Caritasu, pozostałe do magazynu i szafy.

Buty na wieś – tylko praktyczne

Wieś ma wobec butów WIELKIE wymagania. Nie możesz trzymać się tych sznurowanych, bo wchodząc i wychodząc z domu ze sto razy dziennie trudno jest za każdym razem schylać się i wiązać. Pozostaje obuwie najbardziej praktyczne – wsuwane. Latem to pikuś, zakładam byle co albo chodzę boso, ale zimą? Co założyć zimą?

Testowaliśmy różne, najróżniste. Serio. Były ciężkie buty „górskie”, trapery, ale odpadały właśnie z powodu mitręgi z ciągłym sznurowaniem. Na mały śnieg i krótkie wyjście wystarczały zwykłe, ogrodnicze gumiaki – lekko ocieplone, dawały radę. Ale na błoto, śnieżycę i zaspy – nikomu ich nie polecam.

Trzy próby

W sklepach znaleźliśmy (dla Jacka) trzy rodzaje zimówek. Pierwsze – ogrodnicze, z wymiennymi wkładami. Piankowo-gumowe, nie najgorsze, dość solidnie wykonane miały jedną wadę: wraz z nogą zawsze wyłaził wkład. Skasowaliśmy ten wybór. Buty na wieś muszą być przecież praktyczne! Wsuń – wysuń!  Wsuń – wysuń, operacja jak w wojsku. Szybko i sprawnie bez wielokrotnego upychania i układania wsadu.

Drugie kalosze były myśliwskie, bardzo ciepłe marki Solognac, wkład w miarę dobrze trzymał się konstrukcji i już nam się zdawało, że to jest to!, dopóki nie nastąpiło pierwsze wyjście na ośnieżoną drogę. Rety! Kto projektuje zimowe buty z podeszwami, na których można wycinać piruety!? Przecież w tym nie da się chodzić!

Właściciel moich ukochanych nóg poszedł w nich do lasu dwa razy, pierwszy i ostatni. Na lekko rozjeżdżonym śniegu były jak dobrze nasmarowane narty. Żeby przejść pierwszych sto metrów drogą, trzymał się płotu!

Trzecie, ciągle mówię o tych Jackowych, są prawie doskonałe. Śniegowce Quechua. Trzymają się drogi – i nogi – jak żadne inne. Mają jednak jedną wadę – marzną w nich stopy. Przez swoją „niskopodłogową” konstrukcję, trudno też do nich włożyć wkładkę termiczną, a sam materiał na cholewkach jest zbyt mocno przewiewny.

Jacek używa ich teraz tylko wtedy, gdy wychodzi z kijami, bo do takich sportów nadają się idealnie, ale do pracy w gospodarstwie, do włóczęgi z psem po lasach – nie polecam. To nie są buty na wieś, na podlaski mróz.

Kochane walonki!

I tak oto dotarliśmy do gumofilców. Do walonek, mówiąc rzeczowo. Walonki, jakie są, każdy widzi. SĄ ŚLICZNE!

I mają same zalety. Cena? Jeszcze nie dotknięta przez Polski Ład – 25 złotych. Kupowane w listopadzie na targowisku. Kupowane z przygodami, bo ich dostawca nie przypuszczał, że będzie miał za klientkę kobietę z 37. rozmiarem stopy…

Pani, takie małe? Dla dzieci?! Takich nie produkują!

Ale obiecał się sprężyć i sprężył się znakomicie. Po tygodniu przywiózł: rozmiar 39, najmniejszy jaki był we Wszechświecie. Do tego filcowe wkładki pod stopy i… Bajka! Pasują! Znaczy: trzymają się nogi. Żaden mróz nam nie jest straszny, żadna zawierucha, żadne błocko! Idę w najgłębszy śnieg, a one idą ze mną. Idę przez mróz, a one mnie grzeją.

Żeby nie było: Jacek ma podobnie. Też kupił o jeden rozmiar za duże, też włożył wkładkę termiczną i także ma to uczucie błogości, gdy jednym ruchem wsuwa stopę i wysuwa, bez żadnych konfliktów z prawym czy lewym. Wsuń – wysuń! Ciepło i bezproblemowo!

Chciałoby się pochwalić producenta, ale niestety, walonki są no-name. Dziękujemy więc ogólnie: Chińczykom, hurtownikom i detalistom. Jesteście wielcy.

Buty na wybieg

Nasze walonki trafiły też pod strzechy. Konkretnie: warszawskie strzechy. Od kilku tygodni Ada i Karolina propagują gumofilski styl na stołecznych wybiegach Saskiej Kępy, budząc wielkie zainteresowanie przechodniów i zatrzymując na sobie zazdrosny wzrok innych kobiet.

Tu walonki w kawiarni Wedla i na warszawskiej ulicy, wzbogacone przez szlachetny mistycyzm 🙂 Karoliny:

A tu z uśmiechem Ady, płynącym prosto z uczucia błogostanu: Walonki są sexy, są na czasie, są wieczne, mają charyzmatyczną moc i odrębny styl. To buty -wyzwanie rzucone światu mody, blichtrowi i sztuczności. Buty na zimę muszą być ciepłe – a walonki takie są – muszą być wygodne – a walonkom nikt wygody nie odmówi – muszą być odporne na pluchę i solone trotuary – są! – i muszą budzić respekt, a one budzą respekt, jak żadne inne. Nikt nie podskoczy dziewczynom w walonkach!

 

O butach przy herbacie

Kiedy to piszę, popijam herbatkę, która ma swoje korzenie na Sycylii: zalane wrzątkiem dwa świeże liście laurowe i sok z cytryny, wzbogacone dwoma goździkami. Jacek zapewnia, że smak wzmacniają dwie krople whisky, ale nie próbowałam – tak jak jest, jest dobrze. Spróbujcie!

Tego, co dzieje się za oknami nie umiem opisać: padający w poziomie śnieg na przemian z gradem i deszczem, do tego ostry wiatr i fruwające gałęzie… W takich chwilach żadnemu z nas nie chce się wychylać z fotela, a co dopiero iść na spacer lub do pracy. Ale w walonkach… W walonkach to co innego!

Jacuś… pójdziesz z psem?

Ania

POLECAMY RÓWNIEŻ: Jesienna moda za miastem

A TAKŻE: Męska moda za miastem

ORAZ: Wiosenna moda za miastem

7 komentarzy
  • Anonim
    Posted at 22:50h, 31 stycznia Odpowiedz

    Uwielbiam to czytać?❤

  • Orzeszkowa
    Posted at 22:59h, 31 stycznia Odpowiedz

    Och! Cóż za wpis! Cóż za romantyzm zimowo-walonkowy. Jestem pod wrażeniem. Nikt go nie doceni, chyba, chyba, że doświadczył zmienności pogodowej zimą na wsi. To co innego. Wtedy walonki to prawdziwy skarb, droższy od złota. Dziękuję za tą odę
    na cześć walonek. Super!

    • Szumka
      Posted at 00:12h, 01 lutego Odpowiedz

      Ha! Nawet nie podejrzewałam, że istnieją walonki w rozmiarze zbliżonym do damskiego! Natychmiast udaję się na poszukiwania! Wszak to dopiero połowa zimy?

  • Grzegorz
    Posted at 14:36h, 04 lutego Odpowiedz

    Ogólnie nie czytam blogów – ale na ten Wasz zaglądam regularnie. Bardzo podoba mi się jak i o czym piszecie. No i – gumofilce rulez!
    Pozdrawiam!

    • Jacek
      Posted at 18:07h, 04 lutego Odpowiedz

      Pozdrawiamy serdecznie i życzymy nieustająco dobrej lektury!

  • Katka
    Posted at 09:39h, 08 listopada Odpowiedz

    To nie są walonki! Walonki to obuwie wykonane całkowicie z bitego filcu, plus gumowa podeszwa. Walonki nie są i nie mogą być obuwiem tanim bo ani materiał ani technologia ich wytwarzania nie jest tania. Rozumiem, że słowo „walonki’ brzmi ładniej niż „gumiaki”, „gumofilce” czy „śniegowce”, ale w tym przypadku jest to nadużycie. Uważajmy na słowa!

    • Jacek
      Posted at 17:39h, 08 listopada Odpowiedz

      Ależ my to wiemy! Odróżniamy walonki od gumofilców, czemu Ania dała wyraz w konkretnym akapicie. Mówimy o gumofilcach per „walonki”, bo tak mówi się powszechnie na wsi. Starsi wiedzą i pamiętają, jak i z czego zbudowane są walonki, tu nazywane czasem walankami. Ale ta nazwa przeszła do obiegu jako określenie pewnego rodzaju obuwia; z zachowaniem całej proporcji – to jest trochę tak, jak z adidasami. Wiadomo, co to są adidasy i jaka/czyja to marka, ale w powszechnym użyciu jest: kupuję/noszę adidasy. Czasami adidasy Nike, żeby było śmieszniej.
      Więc… Luz, na słowa uważamy bardzo, czasami nawet za bardzo. Serdeczności!

Post A Comment