13 paź Pan Z Kosą. Na co pozwala męski honor?
Uuuuch, to chyba jest materiał na dłuższą opowieść! I sama nie wiem, czy powinnam ją pisać – głównym bohaterem nie byłby Pan Z Kosą lecz pewna marka kosiarek-robotów i jej nierzetelność. Wspomnę o niej krótko, ponieważ w moim zamyśle dzisiejszy tekst ma tylko jeden temat – gorącą jesień z młodym, jesiennym facetem i jego męskim honorem.
Wczoraj zrobiło się tak ciepło i tak nieprzyzwoicie urlopowo, że nie tylko spędziliśmy dzień na świeżym powietrzu, ale przede wszystkim – zapracowaliśmy się aż do bólu pośladków. Jacek w jednym końcu ogrodu, ja w drugim, czasem machaliśmy do siebie rękami i krzykiem wymienialiśmy propozycje:
– Kawa już czy zaraz?
– Idziemy z psem?
– Przerwa na obiad?
Co pewien czas ze strony ogrodu opanowanej przez mojego mena dobiegały mnie pomrukiwania (jakby burza) i posykiwania (jakby wąż):
– Wrrrrrr… nożkur… żebytoszlag… ocipiejęztymperzyssskiem… tegosięnieda… toniemassssenssssu…
Czasami dobiegały mnie też dźwięki przekleństw, coś jakby Motyla noga! czy Cholercia 😉 – to niechybny znak, że mężczyzna walczy. Bo Jacek walczy z czymś przez całe lato. Właściwie przez całe życie. I nie poddaje się.
Pan Z Kosą walczy
Uparł się, że trawnik będzie prosto z kortów Wimbledonu. Nie ma na to żadnych szans (na moje szczęście), bo mamy za dużo krzywizn, kęp, krzaczków i innych wrednych dla kosiarza zaskoczeń, typu psia piłka lub palik, którym Pan Z Kosą oznaczył przed czterema laty miejsce zakończenia kabla energetycznego. Przez cztery lata skutecznie je omijał, aż wreszcie – trrrach! – i skosił palik, delektując się zmiętym w ustach przekleństwem w rodzaju: Urrrrwał!
A więc: tydzień w tydzień od wiosny przez całe lato śmigał z kosiarką i po pięciu godzinach padał półprzytomny z gorąca na zydelku pod drewutnią, wymawiając magiczne słowo – Piwaaaaa! I żeby mu ulżyć wpadliśmy na prosty sposób użycia kosiarki-robota, którą widzieliśmy na podwarszawskiej wystawie. Mieliśmy farta, bo firma, która tę kosiarkę wystawiła, wdrożyła właśnie program testowy dla amatorów – wystarczyło zgłosić się, przesłać krótki film pokazujący przestrzeń, która podlegać będzie władzy robota-kosiarza i już. Szast-prast.
Najpierw więc Jacek wysłał maila. Pani z biura marketingu odpowiedziała po kilku dniach z zachwytem, że taki fajny ten pan i jego plan, i że oczywiście. I że skontaktuje się niebawem.
Pani od marketingu
Był kwiecień. Minął maj – skontaktowała się zgodnie z zapowiedzią, że niebawem. Minął czerwiec – i pani JUŻ wysłała informację o szczegółach programu testerskiego, na co my odpowiedzieliśmy tym oto przaśnym filmem:
Udało się! A w zasadzie udał się pokaz naszego trawnika, który zakwalifikowano do testów. Ale…
Gdyby pani z biura marketingu wiedziała, jakim koszmarem jest namówienie Pana Z Kosą do ustawienia się przed kamerą… Gdyby rozumiała, jaki ból zadaję facetowi kierując w jego stronę aparat… I gdyby wiedziała, ile wysiłku kosztuje go każdy gest przed obiektywem, ile wywołuje to komentarzy i próśb, typu – skończymy już? – choć jeszcze niczego nie zaczęliśmy. Więc gdyby to wszystko wiedziała, wysłałaby do nas robota-kosiarza kurierem w pięć minut. Jak przystało na lidera rynku 🙂
Historia z panią od marketingu jeszcze się nie zakończyła. Od lipca jesteśmy na etapie „oddzwonię, Panie Jacku”, „dam znać” lub „muszę sprawdzić” itd. Problemem (światowej) marki stało się – uwaga – przetransportowanie z magazynu centralnego do salonu dealera jednego robota-kosiarza, a następnie przekazanie go użytkownikowi na trzymiesięczną eksploatację. Mamy październik, więc jeśli pani od marketingu zdąży oddzwonić, wdrożymy program testerski koszenia śniegu. Jacek obiecał, że da radę.
Tak zwany męski honor
W tej historii jest jeden wątek, o którym muszę wspomnieć z pewnym rozrzewnieniem. To tzw. męski honor. Nie wiem, czy Wy też tak macie ze swoimi partnerami – męski honor Jacka nie pozwala mu na przykład zadzwonić do pani od marketingu i upomnieć się o udział w programie, do którego sama go zachęcała.
Męski honor nie pozwala mężczyźnie na wiele innych rzeczy. Przykład? Zapytanie o punkt docelowy w obcym mieście. Błądzimy – ale nie zapyta! Będzie jeździł dziesięć razy tą samą drogą i powtarzał: To gdzieś tu musi być!, ale – nie zapyta. Będzie przez pół godziny szukał w sklepie miejsca, w którym wystawiono majonez – ale nie zapyta, nie poprosi o pomoc ekspedientki. Męski honor.
Umawiamy się, że trzeba przenieść ciężki stół z dworu pod dach, we dwoje. Przeniesie sam. Nie poprosi o pomoc: męski honor. Wracamy z ryneczku, Jacek targa torbę, a w niej dziesięć kilo ziemniaków; mówię – Daj jedno ucho, poniesiemy razem. Nie da. Męski honor. Mówię: Ja też będę kopała szpadlem (ciągle szykujemy naszą łąkę kwietną), nie pozwoli. Męski honor.
Tak właśnie było wczoraj. Ja w jednym, Jacek w drugim końcu ogrodu, on kopie, ja wywracam do góry nogami rabaty, on wypruwa perz z jądra Ziemi, ja padam ze zmęczenia, ale on będzie kopał i wściekał się na perzysko aż do nocy. Bo męski honor pozwala zejść z pola bitwy tylko w dwóch przypadkach – gdy krzyknę: Obiad! lub gdy otworzę butelkę wina i zapowiem, że Tonight Will Be Fine… 🙂
Winna jest biologia
Męski honor to zagadka. Podobno wszystkiemu winna jest biologia. My rodzimy się zaprogramowane do pomagania i radzenia innym, oni są biologicznie ustawieni jako przewodnicy stada. Te instynkty każą im zdobywać kobietę, być głową rodziny i jedynym żywicielem, znać się na wszystkim i wszystkiemu umieć sprostać. Problem? Problem to tylko kolejne męskie wyzwanie, któremu on musi podołać.
Ambicja nie pozwala przyjąć pomocy. Nie pozwala zapytać, zadzwonić, by upomnieć się o swoje, oddać część swojego zadania ukochanej kobiecie. Męski honor oznacza brak słabości w każdej sytuacji: przy kosie i kosiarce, wzdłuż szpadla (mężczyzna ustawiony wzdłuż szpadla zawsze jest czarujący) i na ulicy. Nigdy się nie poddam! Nigdy nie poproszę o pomoc!
To bywa nawet słodkie i kobiety w typie Żona Hollywood potrafią świetnie to wykorzystywać. Moją metodą na męskie honory jest… babski honor. Chwytam za szpadel, przenoszę ciężkie donice (choć widzę i słyszę, że pomrukuje z daleka), wyrywam perz w swojej części rabat (i też przeklinam!), a gdy błądzimy – zadaję pytania. Najwyżej wyjdę na blondynkę. A co mi tam.
Jak to się wszystko ma do ciepłej jesieni? Nostalgicznie. Miło jest ponarzekać, choć tak naprawdę nie ma na co. Fajnie jest pracować razem, robić razem wszystko – nawet, jeśli na dwóch końcach naszego małego świata. I dobrze jest, gdy robi się ciepło, jesiennie ciepło. Wtedy nawet pani z marketingu Husqvarny wydaje się sympatyczna, obowiązkowa, odpowiedzialna i słowna.
A teraz jedziemy na wybory! Nie będzie dziś koszenia, kopania, perzowania i przeklinania perzu. Jeśli zabłądzimy, szukając komisji wyborczej – zapytam o drogę 🙂 Jeśli nie wrócimy do jutra, znaczy – Jacek zabronił pytać i sam szuka.
Dam znać, jak jest 😉
Ania
POLECAMY RÓWNIEŻ: Baba znika z domu na 4 godziny i co?
Alicja
Posted at 06:35h, 15 październikaSkąd ja to znam?… myślałam, że tylko mój ślubny jest taki „honorny”… a tu proszę, Jacek też dłuuugo szuka majonezu… ale wiesz co Aniu? fajnie, że panowie są tak różni od nas, nie zniosłabym męskiej „blondynki” obok siebie… Zapowiada się kolejny ciepły i słoneczny dzień, więc i u nas dziś robótka w dwóch kątkach ogródka (o, zrymowało mi się 🙂
Miłego dnia Wam życzę!
Jacek
Posted at 12:33h, 17 październikaOj, dlaczego dopiero teraz dostaliśmy powiadomienie o tym komentarzu – nie wiemy… 🙁 Ale najważniejsze, że on jest i odpowiadamy, a w zasadzie ja odpowiadam, bo Ania daleko w pracy: nie napisałem polemiki, bo generalnie z Anią się zgadzam, co nie znaczy, że będę się stosował. Jak mam pytać, to wolę… nie pytać i sam znaleźć rozwiązanie. Inna sprawa, że trzeba do takich problemów podchodzić z poczuciem humoru i dystansem – obyśmy nie musieli mieć innych zmartwień 🙂 Poza tym wszystkim, jako honorni faceci jesteśmy przecież idealni, prawda? No. To było do udowodnienia.
Dobrego dnia!