Żar. Las trzeszczy od upału
10349
post-template-default,single,single-post,postid-10349,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Upalne lato

Żar. Las trzeszczy od upału

Nareszcie. Spadł deszcz, zniknęło za chmurami słońce, zniknął żar. Daje się żyć, oddychać, chodzić do ogrodu i spacerować z psem.

Pól roku temu – raptem sześć miesięcy! – robiliśmy zdjęcia naszym termometrom, które wskazywały -32 stopnie. Jeszcze wczoraj w cieniu było +34. Żar. To oznacza amplitudę temperatury na poziomie 66 stopni: pokażcie mi inny kraj, w którym pogoda tak rozpieszcza obywatela… Na portugalskiej Maderze zimą notuje się +19, a latem +23 i tak przez cały rok.

My konkurujemy z Wierchojańskiem, który podglądam w mobilnych prognozach pogody. Zimą mają -46, latem +32, jak wczoraj. Ale ten upał u nich to rzadkość, z reguły letnie temperatury sięgają 16-22 stopni, czyli daje się żyć.

A u nas na Podlasiu? Z jednego ekstremum w drugie, z bieguna zimna w biegun słonecznego piekła. I jak tu żyć?

Nasze ostatnie dni: poranna kawa w cieniu lasu, potem praca w domu, gdzie – na szczęście – rekuperacja daje temperaturę na poziomie 21-22 stopnie, potem sjesta, szybki wyskok z psem, który też protestował przeciw upałom i oddech dopiero po godzinie 19. O tej porze zaczynaliśmy ratować ogród, podlewać słaniające się rośliny, dodawać wodą otuchy borówkom i młodym jabłonkom, gasić pragnienie pomidorów, ogórków, dyń i cukinii. I raz na kilka dni orzeźwiać trawnik.

Życie w upałach zaczynało się po godzinie 22… Zmrożone białe wino (ja), kawa (Ania), arbuzy i czereśnie (oboje) i oddech, który po prostu nam się należał (copyright by Beata Szydło: dzięki za ten szlagwort – ma dla nas wartość co najmniej taką, jak inflacja). O tej porze można normalnie myśleć, rozmawiać i analizować prognozy pogody na kolejny dzień.

Żar z nieba

Wczoraj, w samym szczycie tego skwaru, przyjechało do nas dwóch panów z lasu.

Przywieźli sześć metrów brzeziny, do pocięcia i porąbania (wszystko przede mną…), i pogadaliśmy sobie o prawdziwych wyzwaniach. My za biurkiem, w domowej temperaturze +21, oni – w lesie, +40,  w drelichowych bluzach i spodniach. Nie zdejmują, choć taki żar, bo inaczej zjadłyby ich ślepaki i inne gzy, komary i końskie muchy, które w żarze żerują na człowiekach.

– Wystarczy trochę potu – mówi Starszy – i już leci cała chmara. Nie da się żyć, trzeba zakładać kombinezon i czapkę, bo można zwariować. Wchodzisz do ciągnika, żeby wyciągać pniaki, a tam lekko licząc 60 stopni. Wychodzisz – czterdzieści, wszystko nagrzane do nieprzytomności, las aż dyszy, żadnego przewiewu, nawet cień pali.

Więc te nasze narzekania na gorączkę w Niebie to trochę psu na budę: nie wiemy, co znaczy praca w takim upale, nie znamy uczucia wlewającego się do butów potu. Młodszy, syn Starszego, mówi, że ma dwa komplety ubrań do roboty. Jak przepoci jeden, to zakłada drugi, a pierwszy wiesza na drzewie, by wysechł. I jakoś daje się żyć.

– Tu u pana – mówi Młodszy – to luzik, jakieś czterdzieści stopni w słoneczku, ale z wiaterkiem, można wytrzymać. W liściastym lesie też jeszcze daje się żyć, najgorzej to teraz wyciągać sośninę, wszystko aż trzeszczy od upału.

Las, który trzeszczy od upału. Ładnie to powiedział.

Po-żar, prawie

Jeszcze dwa tygodnie temu, po większym deszczu, szukaliśmy z Anuszką grzybów. Były: pierwsze kurki. Ale po tej słonecznej hekatombie las trzeszczy faktycznie. W czwartek widziałem półprzytomną sójkę, która dwa metry ode mnie siedziała na gałęzi i ciężko dyszała, zupełnie ignorując moją obecność. Jakby było jej wszystko jedno, czy zginie z rąk człowieka, czy umrze z pragnienia. Miała otwarty dziób i po prostu dyszała.

Wokół domu, w ogrodzie i pod lasem ustawiliśmy kilkanaście poidełek, małych i dużych zbiorników na wodę dla ptaków i owadów. Do bajorka, niemal już wysuszonego, podchodzą sarny i jelenie. W promieniu dwóch-trzech kilometrów nie ma innych źródeł wody…

Dziś więc – święto. Deszcz, chłód, oddech. Minęła dwudziesta, gdy piszę, a świat wokół skrył się pod chmurami i wygląda, jakby miało padać. Niech leje, leje, leje…

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Polskie globalne ocipienie

Foto: pasja1000, z Pixabay

 

2 komentarze
  • Orzeszkowa
    Posted at 23:03h, 11 lipca Odpowiedz

    Jak dobrze w takiej upalnej porze dowiedzieć się, że inni mają gorzej. Oni to dopiero mają się. Czyż to nie pokrzepia? My to nic, ale oni muszą „pieluchy ” zmienić. To dopiero!!!

  • Jerzyk
    Posted at 15:40h, 07 lutego Odpowiedz

    Wczoraj pomyślałem, żeby ten luty przypominający późny listopad (ciągły deszcz, szarość, + 5 stopni) poszedł precz. Wiosna niech nastanie. Lecz po niej jest lato, być może upalne jak w tym opisie… Pocieszam się pośrednimi miesiącami – majem, czerwcem, wrześniem i październikiem. To moje ulubione. Pozdrawiam

Post A Comment