12 sty Podlaskie hygge
Nie, nie, to nie będzie pretensjonalny wpis o szukaniu szczęścia w drobnych przyjemnościach. O tym napiszę w innej chwili, kiedy minie zima i zacznę grzebanie w ziemi: hygge na całego! Dziś opowiem raczej o planowaniu przyjemności, będzie to wpis o sztuce magazynowania. Posiadły ją kiedyś nasze mamy i babcie, my ją zarzuciliśmy, a teraz – szybko wraca do łask.
Podlaskie hygge, czyli co…? Kompoty na zimę? Sterta ziemniaków w piwnicy? Warzywa w piasku? To wszystko w wielkim mieście wydawało mi się lekkim obciachem. Po co magazynować osłodzoną wodę o smaku truskawek, skoro sok lub kompot można kupić za grosze w najbliższym supermarkecie. Po cóż mi tona ziemniaków, jeśli jest ich pełno na ryneczku? Jaki jest cel w magazynowaniu bigosu, buraczków, grzybów, przecieru z jabłek lub dyni?
Podlaskie hygge. Sama przyjemność!
Odpowiadam dziś z uśmiechem – cel jest wyższy. A właściwie kilka celów jednocześnie:
- smak
- przyjemność
- ekonomia
- wygoda
- jakość
- powtórna przyjemność 🙂
Ten ostatni cel wytłumaczę od razu: powtórna przyjemność to możliwość delektowania się doskonałym smakiem przetworów po kilku miesiącach od ich przygotowania. Raz więc mamy frajdę zbierając i przygotowując zapasy na zimę/wiosnę, a kolejna przyjemność czeka nas w chwili otwierania słoików lub butelek. I sprawdzania: czy to wszystko smakuje tak samo dobrze, jak latem! Smakuje!
Zapasy na zimę
EDIT JACKA: Dzisiejszy koktajl z truskawek i przedwczorajszy z borówki amerykańskiej zawdzięczamy przenikliwości Ani. Chcę to zaznaczyć odrębnym wpisem, ponieważ to ona stanowczo zdecydowała, że zakładamy prawdziwą spiżarnię. Prawdziwą, znaczy – taką spiżarnię rolnika, na serio. Gdyby szło tylko o mnie, poświęciłbym ziemiankę wyłącznie na wino. Ale teraz, po upływie czasu, przyznaję jej rację: obok wina mogą stać pomidory lub kiszone ogórki. Choć zasadniczo się nie komponują… Sens magazynowania przetworów jest oczywisty: zagospodarowujemy owoce i warzywa wtedy, kiedy jest ich w nadmiarze i kiedy są tanie. Nie wszystkie trzeba wyrwać z własnej działki, to oczywiste: mamy własny mus jabłkowy, ale jeszcze nie z własnych jabłek, bo nasze jabłonki dopiero dorastają do plonów, lecz od lokalnego dostawcy. W tym roku jabłek w okolicznych sadach było tak wiele, że większości z nich nie opłacało się zbierać: w skupie płacono po 8 groszy za kilogram. Skandal, tak uważam.
Przechowuję, nie marnuję
Zimowe zapasy oznaczają wygodę i oszczędność. Czy ona ma znaczenie w budżecie, gdy cena marchwi to średnio 2 złote za kilogram (patrz: koszty życia na wsi)? I tak, i nie. Dlatego my na przykład marchwi, ziemniaków, pietruszki czy buraków nie przechowujemy – szkoda miejsca w ziemiance, a i tzw. mały CSR się liczy – wspomagamy, kupując sporo warzyw, okolicznych rolników. Tak powinno być.
Przechowujemy natomiast półprodukty, których przygotowanie zimą albo zajęłoby nam wiele czasu, albo byłoby niemożliwe. Przykład? Bulion z warzyw. Mamy kilkanaście litrowych słoików wypełnionych wybornym bulionem, który powstał we wrześniu i do którego wrzuciłam warzywa z naszego ogródka. Jest bazą do każdej zupy: zimą i wiosną nie muszę już skrobać marchewek, czyścić selera – mam to już za sobą. Grzyby, ogórki? Rzecz oczywista. Część grzybów (w tym roku było ich bardzo mało, ale za to rok wcześniej – zatrzęsienie!) suszymy, część marynujemy. Własne ogórki – kisimy, marynujemy, robimy z nich pikle. Ten sam los spotyka buraczki, patisony, dynie. Ale i z nich staram się przygotować odpowiednie półprodukty: pulpa z dyni to idealny zaczyn do znakomitego zimowego kremu, kapustę jemy na okrągło, tarte buraczki to już norma w wielu potrawach, o patisonach czy papryce nie wspominając.
Podobnie postępujemy z owocami. Tonę aronii otrzymaliśmy od naszej rodziny – część ususzyliśmy i robimy z niej zimowe herbaty, część przerobiliśmy na sok. Tarnina – podobnie; to nasze małe odkrycie tej jesieni, jest rewelacyjna. Wiśnie pod postacią dżemów i owoców w zalewie własnej, śliwki (powidła) i żurawina (powidła i mrożonki) to stałe przysmaki do własnoręcznie robionych budyniów, ciast czy kaszy jaglanej, truskawki (mrożone i w postaci dżemu) to składnik koktajli w każdym tygodniu lub dodatku do porannych śniadań. Sięgam ręką – i jest. Wszystko w pobliżu wzroku, żadnej chemii, żadnych sztucznych nawozów. Po prostu: sama natura.
Żyj jak on: spiżarnia rolnika
Jest taka książka, którą warto Wam polecić, choć mam do jej wydawcy małą pretensję.
„Spiżarnię rolnika”, zrecenzowaną na Blogu Od deski do deski, napisał Niklas Kampargard – zawiera ona, zgodnie z podtytułem, „przepisy i sposoby jak lepiej jeść”. Warto po nią sięgnąć: autor jest dziennikarzem i fotografem, wychował się w gospodarstwie rolnym i chętnie dzieli się własną wiedzą.
Przekonał mnie stwierdzeniem, że nie trzeba koniecznie być rolnikiem, by jeść tak jak on. OK, nie trzeba, ale to wiedziałam również nie mieszkając na wsi – jest jednak w tej książce kilka naprawdę trafnych spostrzeżeń i przepisów, które warto uwzględniać, gdy uprawia się duży własny ogród lub choćby podmiejską działkę.
Jak planować uprawy i zbiory, jak je przetwarzać? Jak przygotować ajwar i keczup? W jaki sposób suszyć grzyby, przyrządzić słodki sos chili lub ser halloumi?
Książka kompaktowa
Ta wiedza dawno już przestała być dostępna wyłącznie dla mieszkańców wsi, sama mogę wymienić kilkadziesiąt blogów i tyleż stron internetowych, które na okrągło udostępniają podobne informacje. Co więc jest zaletą tej książki? Powiedziałabym – jej kompaktowość. Kampargard pisze o wielu sposobach w sposób prosty, bardzo zwięzły i dobrze posegregowany. To działa jak mała encyklopedia: czytasz szybko i szybko dowiadujesz się o wszystkim, co najważniejsze. Po szczegóły można sięgnąć do Internetu.
O co mam małą pretensję do wydawcy? O to mianowicie, że kiedy np. autor pisze o uprawie ziemniaków, podaje czytelnikowi nazwy odmian kompletnie z Księżyca. Kto wie, gdzie w Polsce uprawia się odmianę Swift albo Ukama? Gdzie można kupić Asparges, które mają „cienką skórkę i złoty miąższ”?
Otóż to. Jest kilka takich zabawnych wtrętów w tej książce, które nijak się mają do polskich realiów. O szwedzkim oleju rzepakowym nie wiem nic, za to dużo dobrego wiem o lubelskim. Wywar ze skorupiaków to jest może typowa potrawa rolników, ale raczej nie w kraju nad Wisłą.
Czepiam się, choć książkę polubiłam i polecam: sporo przepisów, porad, dobrych i skondensowanych odpowiedzi na wiele istotnych pytań. Ćwiczę tę spiżarnię rolnika na własnych plecach i pewnie za rok-dwa mogłabym napisać o niej zdania równie mocne jak to:
„Smaczne i zdrowe jedzenie na co dzień to luksus, a zarazem coś, co sprawia, że czujemy się dobrze.”
W domowej spiżarni
I na koniec: co znajdziecie w naszej domowej spiżarni? Ziemianka wcale nie jest wypchana setkami słoików i butelek, staramy się racjonalnie szykować nasze przetwory, robiąc ich mniej więcej tyle, by starczyło na jeden sezon, do następnego lata. Większość tych przetworów powstała z owoców i warzyw pochodzących prosto z naszego ogródka, część kupiliśmy (żurawina, śliwki), część znaleźliśmy na okolicznych polach, łąkach i w lasach (grzyby, tarnina).
NA SŁODKO:
- powidła śliwkowe w dwóch wariantach: śliwka tradycyjna i śliwka w czekoladzie
- dżem truskawkowy
- wiśnie w cukrze (a ściślej: w cukrze brzozowym)
- powidła z żurawiny (w tym wersja żurawiny z gruszką)
- sok z tarniny
- sok z aronii
- mus jabłkowy do szarlotki
NA SŁODKO-KWAŚNO:
- dynia w zalewie
- buraczki w zalewie
- patisony w zalewie
- papryka
- korniszony
- grzyby (głównie prawdziwki, podgrzybki, koźlaki)
NA KWAŚNO:
- ogórki kiszone
- pikle
- kapusta kiszona (własnoręcznie szatkowana i ukiszona)
W SOSIE WŁASNYM:
- tarte buraczki
- grzyby (podgrzybki i maślaki)
- fasolka Jaś
DLA NIESPODZIEWANYCH GOŚCI:
- bigos – do szybkiego podgrzania, z chlebem lub ziemniakami,
- bulion warzywny (wege) – do dowolnej szybkiej zupy,
- pulpa z pieczonej dyni – do szybkiej zupy-krem
- rydze i kurki (mrożone) – na szybkie niedzielne śniadanie
W skrzynkach przechowujemy jeszcze jabłka, a w butelkach – wino Bindella z ostatniej wyprawy do Toskanii. To ulubiona marka Jacka 🙂
Ania
Malina
Posted at 20:34h, 19 styczniaA jak przechowywać taki bulion, by był dobry nawet po paru miesiącach? Trzymacie go po prostu w ziemiance? Macie jakiś pomysł, jak poradzić sobie bez ziemianki..? Tylko lodówka? Gotuję bulionu dla synka i mrożę w małych porcjach, ale dłużej niż miesiąc nie trzymam. Są mięsne, więc głównie dlatego, ale czy warzywne da się bez mrożenia?
Ania
Posted at 20:51h, 19 styczniaTak, trzymamy go w ziemiance, ale… nasze buliony nie są mięsne. To wywary z warzyw, bardzo intensywne, bo na dużej ich ilości. Można je zapasteryzować i trzymać dość długo, ale raczej w chłodnym pomieszczeniu, np. w piwnicy, o ile nie jest ogrzewana. Można też mrozić w małych porcjach i wtedy spokojnie mogą wytrzymać przez 2-3 miesiące, zależy oczywiście od głębokości (temperatury) mrożenia.
My używamy i ziemianki, i zamrażarki. Wszystko, co pasteryzowane – trafia do ziemianki, wszystko, co można zamrozić, wrzucamy do zamrażarki – owoce, część warzyw, trochę chleba, ryby, dyniową pulpę itd. Mamy jednak plan, żeby wszystko co leży w zamrażarce zjadać w trakcie jednego sezonu zimowo-wiosennego. I oczywiście, wszystko opisujemy, nie tyle dla porządności ile dla uniknięcia kłopotów – z którego to roku i co to w ogóle jest ?
Malina
Posted at 21:08h, 19 styczniaDziękuję! Poza lodówką mamy tylko klatkę schodową z podobną temperaturą, ale nie wiem co na to sąsiedzi:) Pozostaje mrożenie.
Ania
Posted at 21:09h, 19 stycznia🙂