Historia Starego Piernika i Grzybowej Panienki
3459
post-template-default,single,single-post,postid-3459,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.3,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015

Historia Starego Piernika i Grzybowej Panienki

Listopad wbija w fotele mocniej niż wszystkie miesiące roku razem wzięte. Wbija wszystkich, poza jedną osobą: Grzybową Panienką.

Zastygłem na poddaszu. Mam bujany fotel – doszło do tego, że ja, powoli już Stary Piernik, siadam w nim i bujam się bez sensu. Tylko czekać, aż owinę nogi kocem i zasnę nad niedopitym kubkiem herbaty. Zupełnie inna jest historia pewnej Grzybowej Panienki, w której listopad wyzwolił nieznane wcześniej instynkty. Stała się łowczynią, drapieżnicą, lwicą i wilczycą w jednej postaci. (Zwracam Państwu uwagę, że ładnie tu używam żeńskich końcówek…)

Kozik Grzybowej Panienki

Poranki pod naszym Niebem zaczynają się tuż po świcie. Nie, żebym wstawał ja – wstaje ONA. Pytana: dlaczego?, odpowiada, że po to, by zaznać dnia i żeby nie ominęła jej żadna minuta, bo każdej szkoda. Wstaje więc i po porannej toalecie zabiera z legowiska psa i kota, wychodząc z nimi w listopadową pomroczność.

Umówmy się: nie jest to miłe. Wstać, wynurzyć duży palec u stopy na zewnętrzność kołdry i ruszyć w podlaską mgłę, słotę i mróz, to jest bohaterstwo. W mieście nazwalibyśmy to obowiązkiem – trzeba wyprowadzić psa! – ale tu przecież pies mógłby wyprowadzić się sam, a duży palec wrócić wraz z całą resztą do ciepłostanu. Którego jestem integralną częścią.

I moglibyśmy tak gnić w tym cieple do – powiedzmy – ósmej. Albo nawet do 8:30, jeśli akurat jest niedziela.

Ale nie!

Muszę się zerwać, bo kiedy nie ma jej obok przez kwadrans, cierpię, a gdy mija pół godziny – martwię. Gdzie jest? (Pytanie: Z kim? uznaję za retoryczne) Co robi? Dlaczego nie wraca? Czy coś się stało? Czy wzięła z sobą telefon? (Nie wzięła.) Psa nie ma, kota nie ma, kobiety nie ma – jak nic, porwali mi Anię! (Pytanie – A może to dobrze? – także uznaję za retoryczne…)

Jest taki znak, na widok którego się uspokajam. To brak kozika na wieszaku z nożami. Kozik należy do Grzybowej Panienki i jego zniknięcie jest niechybnym dowodem, że poszedł razem z nią na polowanie.

Gdzie jest Kolumna Zygmunta?

Polowanie. Właśnie tak: Ania poluje. Kiedyś, powiedzmy jeszcze w pierwszej połowie października, w czasie chłodów, jej poranne wyjścia były po prostu spacerem. Szła, odetchnęła sobie świeżym powietrzem papierosa, wróciła z wysikanym psem i bez zagubionego kota. To był jakiś wyraz normalności w naszym domu, jakaś Kolumna Zygmunta, na której można było się oprzeć i mieć pewność, że wszystko jest na swoim miejscu.

Wszystko, czyli  poranna kawa na werandzie, włóczenie się pod domu w pidżamach, ziewanie i wymyślanie dnia.

Teraz każdy dzień jest polowaniem. Nagle, znikąd, pojawiły się po miesiącach oczekiwania grzyby. Moc grzybów! Grzybowa Panienka bierze więc kozik i znika. Nie, nie na pół godziny. Do dziewiątej znika. Do dziesiątej. Później wraca – wypijemy jakąś kawę? – i wywala na stół miliard grzybów. I później wychodzi grzybić ponownie!

Znalazła ujście dla swoich dzikich instynktów. Jest killerem. Poluje. Kosi. Łowi. Zbiera. Jakby rywalizowała w koszeniu grzybów z całym światem! Jeszcze ten, jeszcze jeden, takiego nie miałam, a może pod tym drzewkiem, a może w tej kępie, a bardziej pod dębem czy pod brzózką, a pod lasem czy w lesie?

Moje ubrania pachną grzybami. Nasze fotele pachną grzybami. Ściany pachną grzybami i nawet zapach psiej sierści ma w sobie grzybową nutę. Znosi, czyści, kroi, suszy, gotuje, marynuje, znosi, czyści, kroi, gotuje… Zaczęła przyuczać psa: szukaj, piesku, szukaj… Tak wygląda prawdziwek, powąchaj i szukaj, pomóż mamusi…

Mam na to świadków!!!

Miesiąc grzybowy

Tak, wychodzimy razem na spacery. To miły rytuał. Po południu, ze zwierzyną, robimy rundę w jedną lub w drugą stronę naszych pól. Od połowy października wychodzimy jednak na spacery z kozikiem i wzrokiem wbitym w ziemię. Niuchamy i kombinujemy. Tu będą czy tam będą? Był ktoś przed nami, czy jeszcze nikogo? (Nikogo! To pustkowie!) Jeszcze chodźmy do tej kępy!

Ojej, co ci szkodzi, przecież to jest taki sam spacer jak po drodze i łące, tyle, że w lesie!

__________________________

Grzybowa Panienka zna dzięki temu wszystkie okoliczne zarośla. Jeśli zostały tu gdzieś poniemieckie miny, na pewno by je znalazła – ma w oczach wykrywacz wszystkiego! Zajączki. Czerwone łebki. Podgrzybki. Zielonki. Maślaki. Prawdziwki. Rydze. Kanie. Opieńki. Nic się nie wywinie.

OK, to jest całkiem spoko, lubię grzyby. Albo inaczej: czasami lubię grzyby. Jeść i zbierać. Ale my mamy grzybowy miesiąc! Żeby miodowy choć! Grzybowy!

Grzybowej Panienki nie zatrzyma nic – poza siarczystym mrozem. Grzybobranie stało się jej pasją, nałogiem. Codziennie przemierza okoliczne lasy, włóczy się z psem po chaszczorach, wraca z pełnym koszem i… narzeka. Że już za zimno. Że ktoś musiał chodzić. I że tak mało grzybów dzisiaj. Że same kapcie. Nie przerwie tego sama – to szaleństwo może za nią przerwać jedynie mróz. Albo ciemność grudnia.

Jedyna radość – po każdym powrocie zdziera ubranie i staje przede mną naga. Każe się oglądać. Szukaj kleszcza, mój miły!

I to jest prawdziwa nagroda za wszystkie godziny samotności. (Pytanie: Czy nie można by szukać kleszczy bez chodzenia na grzyby? – Ania uznaje, wiadomo, za retoryczne.)

Jacek

PS. W sumie powinienem opisać co robię w domu, kiedy jej nie ma, ale się wstydzę 🙂

PS 2: Albo napiszę. Ja się wtedy pięknie starzeję!!!

POLECAMY RÓWNIEŻ: Kobiety 40+ rządzą naszą wyobraźnią

Foto. adege z Pixabay 

4 komentarze
  • Anonim
    Posted at 22:01h, 18 listopada Odpowiedz

    No super. Zazdroszczę Ci takiego grzybobranie. Sama pohasalabym po lesie za grzybkami, tego mi brakuje. Smacznego. Dziękuję za przypomnienie takich chwil. Pozdrawiam serdecznie Was. Ela

    • Jacek
      Posted at 23:27h, 18 listopada Odpowiedz

      Pozdrawiamy również!

  • Alicja
    Posted at 07:14h, 20 listopada Odpowiedz

    Ha, ha, ha… świetnie opisałeś grzybowe szaleństwo Ani! Mądra dziewczyna! w uroczy sposób wynagradza Ci godziny „pięknego starzenia się… 😉 Pozdrawiam Was! Miłego dzionka!

    • Jacek
      Posted at 11:22h, 21 listopada Odpowiedz

      Miłego dzionka! Sorry, że tyle musiałaś czekać – zabiegani jesteśmy okrutnie…

Post A Comment