Menażeria, bar, bażant i On, cały na goło
10396
post-template-default,single,single-post,postid-10396,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.3,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015

Menażeria, bar, bażant i On

Do sikorek, trznadli, zięb, sójek i kuropatw zimą dołączyły bażanty. Całe to bractwo zamelinowało się w krzakach, koronach drzew i zaroślach wokół naszego siedliska i zlatuje się na codzienne śniadanie w przydomowej stołówce.

Mamy dla nich bar i dwie sale restauracyjne. Pierwsza sala to duży karmnik z dwoma poziomami dla klientów, okupowany przez sikory i przeganiające je sójki. Nad karmnikiem jest ogródek zimowy, czyli konary sosny i sąsiadujących z nimi brzózek, z których zwisają płaty słoniny oraz podajniki z ziarnami słonecznika. Podajniki są chybotliwe, co nie przeszkadza sikorkom, a sprawia, że szlag trafia sójki, którym trudno się na nich utrzymać. Bo menażeria właśnie walczy o przetrwanie. Na naszych oczach.

Technika PPO

Sójki usiłują dobierać się do słoniny, łapiąc ją, podciągając w stronę gałęzi i próbując podskubywać w dość ekwilibrystycznej pozycji, ociężale zwisając z konarów. Czasem się to udaje, częściej nie – korzystają z tego lekkie sikory, które wbijają się w słoninę pazurami i stadem całym okupują tłuste płaty.

Druga sala restauracyjna to podłoga zadaszonego tarasu, któremu daliśmy miano pergoli. Na podłodze położyliśmy płaski karton, codziennie zasilany porcją karmy. To miejsce szczególne: Netflix dla Kota. Rozsiada się na krześle, a w zasadzie – przyczaja się na nim i pilnie ogląda wydarzenia w kartonie. Tam rządzą wyłącznie sikorki; sójki – nie wiedzieć dlaczego – na pergolę nie wlatują.

Pan Kot patrzy, a sikory szaleją prosto na jego oczach, pewne, że drzwi na taras znienacka się nie otworzą. Ich technika jest niezmienna: podlot, podchwyt, odlot. Doskakują na moment do krawędzi kartonu, chwytają ziarno i myk – na gałęzie sąsiadującej z domem gruszy. I tak całymi seriami, i całym stadem, przez pół dnia. Co pewien czas któraś zgubi szyk, inna zgubi ziarno,  wtedy pojawia się konflikt i walka o zdobycz – najciekawszy moment w kocim serialu – ale po chwili wszystko wraca do normy. Podlot, podchwyt, odlot.

Obiecałam, że to napiszę. Jacek mówi, że to jest technika PPO, której uczył bokserów słynny Papa Stamm: Podskocz, Przyp…ol, Odskocz!, ale ja się nie znam i nie wiem, kim był Papa Stamm; mam nadzieję, że jednak nie kolejnym Smurfem 🙂 W każdym razie: Jacek mówi, że to technika PPO i ja mu trochę wierzę.

Menażeria i Pan Kot

Wszystko to, te harce, frustrują mi Kota. Pies ma na ptaki wywalone, Pan Kot mruży oczy, spina się i traktuje każdy odlot sikory jako osobistą, honorową porażkę. A ponieważ my z Kotem żyjemy jak dwoje kochanków (w końcu to on zasypia ze mną przed telewizorem), to żal mi go bardzo. Kocia frustracja jest jednak słabsza od gehenny wychodzenia na mróz za potrzebą, więc musi to jakoś przeżyć – wiosna już za cztery miesiące!

Obie sale restauracyjne mają jeszcze swoją małą filię – przykład patologicznej deweloperki dla ptaków – wiszący pod starą brzozą karmniczek, do którego, jak nam się zdawało, wstęp mogą mieć wyłącznie mikre sikory, trznadle, zięby i, może jeszcze, chude samice gila. Ale nie. Wczoraj jak byk wdarła się do karmniczka sójka, zajmując swoim cielskiem całą podłogę. Jak ona wybierała ziarna spod siebie, tego nie wiem, ale długo nie wytrzymała. I dobrze. Tak samo pewnie czują się single, którym deweloperzy z Koszalina oferują mieszkania od 2,5 do 13 metrów kwadratowych. Chętnie oddam im karmniczek.

Trzecia sala restauracyjna, choć prościej ją nazwać przydrożnym barem, dedykowana jest bażanciej rodzinie. Nie, nie zapomniałam o kuropatwach, ale one chodzą własnymi ścieżkami i na razie trzymają się zarośli oraz okolicznych pól, wydłubując coś spod śniegu i skubiąc nasionka z traw i krzewów. Przyjdą w łaskę, gdy mróz ściśnie jeszcze mocniej, a śnieg dowiozą nie z Niemiec, lecz z dalekiej Syberii.

Menażeria bażantowi nie podskoczy

Więc: bażanty. Mamy bażanty! To znaczy na razie one mają nas, a my przez lornetkę obserwujemy, jak drepczą do naszego baru pod chmurką. Były już wszędzie, wchodziły na ganek, spacerowały wzdłuż domu i płotów, zaglądały na podjazd, ale każdy najmniejszy ruch z naszej strony płoszył je na dłużej. Zrobiliśmy im więc bar z dala od oczu Pana Kota (i psa, bo Rudiemu takie kury bardzo by się podobały), ustawiając niezastąpiony karton na bruku pod okapem stodoły.

I przyszły. W zasadzie – przyszedł. Jeden. Być może one się wymieniają, bo są w krzaczorach co najmniej dwa, ale do baru wpadają pojedynczo. Duże, tłuste bażanciska, pięknie upierzone i płochliwe. Są jak kury: rozgrzebują, wybrzydzają, krzyczą w naszą stronę – Dzisiaj znów to samo!? Co to jest za speluna?! – i walczą na miny z sójkami.

Znacie pojedynki na miny? Znacie. Z „Ferdydurke”. Więc bażancie kury walczą na miny z sójkami. Sójka podlatuje (wiem, Jacek: PPO i Papcio Stamm), usiada, a bażant tak się na nią patrzy, tak mierzy do niej okiem, tak celuje ślepiami-nabojami, taką minę robi przy tym złowróżbną, że sójka wymięka. Robi odskok, podlatuje znów, a bażant swoje – miną je załatwia, hurtem!

Mogą być trzy sójki, a bażant solo. I nie podskoczą mu. Rozwala je objętością swojej klaty, wzrokiem, z którego bije dominacja i dziobem, w którym tkwi duma większa niż u orła z logo Orlenu. On, ten bażant, jest w naszym barze jak bohater skeczu Salonu Niezależnych z czasów komuny, skonfrontowany z kurą w zwykłej, doktoranckiej kanapce:

W menu naszych restauracji jest proso, ziarna słonecznika, pszenica, orzeszki ziemne, słonina, a dla bażantów dodatkowo krojone jabłka, marchewki, liście kapusty i buraki. Jak u Magdy Gessler.

Kiedy więc zasiadam na werandzie z poranną kawą, ta ptasia menażeria zaczyna degustację według sobie znanych zasad i hierarchii. Lądują sójki – znikają sikory. Sójki udają się na sjestę – sikory, zięby i trznadle rządzą. Potem wpada jedna sójka, jak policjant, i rozgania towarzystwo. I znów na dzielni rządzi sója. I znów do czasu, bo gdy liczba sikorek na okolicznych gałęziach zwiększa się do poziomu krytycznego, sójki odfruwają. Jest poranek, dzień się zaczyna…

I na to wszystko wchodzi Jacek, cały na goło, i pyta – Gdzie jest moja kawa? I od razu wiadomo, kto tak naprawdę tutaj rządzi ?

Ania

POLECAMY NA PRZEKÓR: Sceny z życia w upałach

Obraz autorstwa Tapani Hellman z Pixabay 

No Comments

Post A Comment