04 mar Mieszkańcy naszego kredensu
Kredens w kuchni lub jadalni był przed laty symbolem prestiżu i zamożności. Służył prezentacji rodowych sreber i cieszył oczy wykwintną porcelaną. Kredens to było coś! A dziś?
Dziś zapraszamy Was do środka, prosto do wnętrza naszego domu. Zaczynamy od kredensu, bo kredens ma dla nas szczególną wartość. Nie tylko sentymentalną, związaną ze wspomnieniami. Ale przede wszystkim użytkową: kredens powinien być pożyteczny! Temu przecież służy.
Kredensy Ani
W moim rodzinnym domu kredensy były dwa. Pierwszy – kuchenny, składał się z trzech części. Dwie skrajne, zabudowane, mieściły w sobie garnki, ścierki, ręczniki i wszelkie inne kuchenne przydasie. Za zamkniętymi drzwiami trzymaliśmy tam kawę, herbatę i wszelkie mąki, kasze, ryż i cukier. W części głównej, oszklonej, cieszyły oczy naczynia, szklanki i kubki, a w szufladach poniżej – sztućce.
Ważniejszą rolę spełniał kredens w pokoju gościnnym. Czy była to witryna wystawowa? Tak bym tego nie nazwała, na pewno jednak był to kredens, w którym trzymało się „coś lepszego”. Były tam kieliszki we wszystkich rozmiarach i do każdego zastosowania. Utkwiły mi w pamięci szampanówki z zielonego i miodowego szkła. Trochę bibelotów, pewnie jakiś kryształ, w końcu – taka była moda.
Oprócz nich – przepiękny zestaw kawowy z białej porcelany w delikatne niebieskie fiołki. Ciągle ma go moja mama! Do tego szklane i kryształowe misy i patery do ciast, ciasteczek i owoców. W zamkniętej części kredensu trzymało się obrusy i serwetki, dodatkowy zestaw obiadowy, sztućce.
Do kredensu wkładałam na przechowanie moje małe skarby. Na przykład ludziki i jeżyki zrobione z kasztanów, zapałek i żołędzi. Miały tam być na wieki, ale nigdy nie wiem, za czyją sprawą znikały po każdym sezonie. Może szły w świat?
Kredensy Jacka
W moim domu nie było kredensu… Taki styl. Mama wolała nowoczesne meble, w stylu fotela 366 projektu J.M. Chierowskiego, o którym nikt z nas nie myślał, że będzie kiedyś kultowy. Był zwykły i średnio wygodny. Z mebli, które zapamiętałem liczyła się najbardziej duża, szklana biblioteczka. Było w niej wszystko, od książek po bibeloty. I obrusy w dolnej, zabudowanej części.
Kredensy miały natomiast moje babki i ciotki. Pierwsza z babć, Wiera, z kredensem klasycznym, poniemieckim, z drewnianymi inkrustracjami, nie była związana zbyt mocno. Dziadek włożył do niego wszystkie swoje książki i tak już pozostało.
Kredens kuchenny był nijaki, pomalowany olejną farbą, która (tak bym to dziś powiedział) świetnie się spatynowała. W tym kredensie dziadek trzymał SWOJE sprzęty. O tym za chwilę.
Druga babcia miała kredens podobny do opisanego przez Anię – z kieliszkami, kryształami, wazami. Ale największą furorę robił kredens ciotki Heleny, przepełniony bibelotami. Częściej wspominam jego wartość artystyczną niż użytkową: małe porcelanowe figurki tanecznic stały obok szklanych łabędzi. Metalowe puzderka miały za sąsiada śnieżne kule…
Pamiętacie śnieżne kule? Wewnątrz woda, w wodzie figurka i pływające drobiny brokatu. Prosty tutorial Jak zrobić śnieżną kulę znalazłem tutaj, ale myślę, że nic nie prześcignie tamtych kul i wspomnień. Kwintesencja kiczu! A w tamtym czasie wydawała się tak fascynująca!
Zapraszamy do środka: nasz kredens
Dlaczego zaczynamy od kredensu? W wiejskich domach do wnętrza wchodzi się zwykle przez niewielką sień i trafia prosto do kuchni. Tak też jest u nas. Z małą różnicą: żeby wejść do sieni, trzeba wstąpić na ganek, który służy głównie za psie i kocie mieszkanie. Na ganku stoi kredens numer 1, staruteńki, który kupiliśmy kiedyś do firmy, potem trafił do jednego z naszych mieszkań, a wreszcie po renowacji i pobieleniu znalazł woje docelowe miejsce. Trzymamy w nim nalewki, butelki do nalewek i słoiki.
Kuchnia to dwa piece, ścianowy i chlebowy, a także spory półwysep z płytą grzejną. Pod oknem jest blat kuchenny z szafkami, zlewem, zmywarką, lodówką i ekspresem do kawy. Pod ścianą zaś stoi kredens. Jaki?
Nowoczesny, staromodny. Zbudowany według naszego projektu. Przestronny. Prawdę mówiąc – to miała być jego główna cecha: łatwa dostępność do zasobów i przestronność. I wiecie co? Okazało się, że przestronność to pojęcie osobliwie pojemne… A w naszym przypadku mało pojemne 🙁
Wydawało nam się, że w kredensie zmieścimy wszystko! Niestety…
Kredens, jak widać, jest biały, w jego szufladach i za zabudową mieszczą się głównie zioła i przyprawy, trochę większych naczyń i tac. W części oszklonej dominuje biel i wszelkie odcienie błękitu. Innych kolorów prawie nie ma, ale jeśli już są, to wszystkie w pastelowych tonacjach. Główną, ważną ze względów sentymentalnych rolę odgrywają… kubki. Główni mieszkańcy naszego kredensu 🙂
Do kubków mamy słabość!
A w zasadzie mieliśmy, ponieważ wydane zostało domowe zarządzenie, żeby nie kupować już ani jednego więcej. Mamy więc kubki i nie wahamy się ich używać. Kubki są przypisane do człowieka.
Najważniejsze są kubki kawowe. Dość spore: przywykliśmy pić kawę w wiaderkach. I na przykład to jest kubek Ani.
A to kubek Jacka.
Oto nasz podstawowy zestaw. Służy głównie do herbat ziołowych (czarnej herbaty praktycznie nie pijemy).
Te kubki podobają się naszym gościom:
Większość naszych kubków kupiliśmy włócząc się po sklepach. Zamiar był taki, żeby w nowym domu i na nowe życie mieć wyłącznie nowe kubeczki. I to się udało.
A nasze kubunie do espresso wyglądają tak:
Tu jeszcze kredensowa anegdota od Jacka:
Mój dziadek, jak wspomniałem, trzymał w kredensie swoje SPRZĘTY. Tak mówił. Były aż do śmierci jego wyłączną własnością – nikt nie miał prawa ich dotykać, używać, myć lub choćby bawić się nimi.
Dziadkowe były: łyżka, nóż, widelec i kubek. Metalowe. Pamiętające chyba czasy kozackiej siczy z XVI wieku. Nóż z ostrzem jak brzytwa, wąziutki, wyrobiony przez lata używania i pedantycznego ostrzenia. Łyżka głęboka, wojenno-obozowa. Widelec z wygłaskaną rękojeścią. I kubek, który wyglądał, jakby przeszedł szlak bojowy od Oki do Berlina, a pewnie i z powrotem.
Wszystko to było dziadkowe. Kiedy kroił chleb – brał do ręki szeroki na ponad 30 centymetrów bochen, przyciskał do piersi i ciął nożem długą pajdę o zawsze tej samej grubości: pół centymetra. Nigdy więcej, nigdy mniej. Miał oko. Byłby mnie zabił, gdyby zobaczył, jak grałem JEGO nożem w pikuty.
Fascynowało mnie to jego przywiązanie do własnych narzędzi. I… dzisiaj mam podobnie. Kubek jest mój, dwie określone łyżeczki są moje, mam swój ulubiony nóż i łyżkę. Ania przejęła ten zwyczaj. Nie wymieniamy się kubkami 🙂
* * *
Z oporami, trzeba przyznać, przystajemy na Wasze sugestie pokazania „jak mieszkamy”. I to nawet nie jest kwestia ochrony prywatności, bo przecież blogowanie oznacza powolne wkraczanie w tę strefę. Bardziej nam zależało na utrzymaniu pokory i nie narzucaniu się z własnym gustem, wyborami i pomysłami. Wolimy dzielić się pomysłem na życie niż urządzanie wnętrz…
Ale skoro część z Was uznaje, że to może być interesujące – spoko. Wchodźcie do nas, zapraszamy. Dzisiaj na małą kawę 🙂
Ania i Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: 10 kroków do własnego domu na wsi
No Comments