04 lip Moja Woda, czyli bierz kasę i w nogi!
Od 1 lipca każdy właściciel domu jednorodzinnego może otrzymać dotację do 5 tysięcy złotych, gdy zbuduje instalację zbierającą deszczówkę. Warto brać? Warto, ale…
Zaskakujące, że raz piszemy tu o suszy, a raz o tropikalnych ulewach. Ale ta pogoda jest tak szalona, że inaczej się nie da. Zimny i suchy maj, sucha wiosna, jesień i zima, a teraz – ulewy, jedna za drugą. Pomysł, by zbierać deszczówkę i płacić za jej zbieranie z budżetu państwa uważam za racjonalny, choć nie jestem pewien, czy został właściwie zaadresowany. Moja Woda to program, w którym przeznaczono 100 milionów złotych, by do 2024 roku finansować przydomową retencję.
Moja Woda warta 5 tysięcy złotych
Najpierw napiszę o samym programie, a później o pryncypiach. Celem programu „Moja Woda” jest zatrzymanie 1 miliona metrów sześciennych wody w miejscu jej opadu. Bardzo słusznie. To pozwoli odciążyć kanalizację, zmniejszy ryzyko podtopień w wyniku deszczów nawalnych, a jednocześnie w racjonalny sposób pozwoli zagospodarować deszczówkę. Już widzę te zbiorniki przy każdym podmiejskim szeregowcu lub wolnostojącym domu jednorodzinnym.
Każdy właściciel takiego domu będzie mógł otrzymać dotację do 5 tys. zł, ale nie więcej niż 80 procent kosztów, które zostaną poniesione po 1 czerwca 2020 r. Program Moja Woda będzie realizowany w latach 2020-2024, przy czym podpisywanie umów o dotacje zaplanowano do 30 czerwca 2024 r., a wydatkowanie środków do końca 2024 r.
Jak czytamy:
Finansowaniem objęto zakup, montaż i uruchomienie instalacji pozwalających na zagospodarowanie wód opadowych i roztopowych. Dzięki temu wody nie będą odprowadzane na przykład do kanalizacji bytowo-gospodarczej, kanalizacji deszczowej, rowów odwadniających odprowadzających poza teren nieruchomości, na tereny sąsiadujące, ulice, place itp.
Otrzymane wsparcie będzie można przeznaczyć na przewody odprowadzające wody opadowe, zbiornik retencyjny podziemny lub nadziemny, oczko wodne, instalację rozsączającą oraz elementy do nawadniania bądź innego sposobu wykorzystania zatrzymanej wody.
Szczegółowe informacje można znaleźć na stronach internetowych poszczególnych wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej.
Tu: przydatny link do strony z informacjami o programie Moja Woda.
Bierz kasę, póki dają, ale…
Ten program jest tak samo dobry, jak zły. Dobry – bo jest. Zły, bo zaadresowano go do wszystkich, a nie do tych grup odbiorców, którzy mogliby mieć największy wpływ na wielkość zagospodarowanej wody.
Hipotetycznie można sobie wyobrazić właścicieli szeregowca, którzy budują sobie przydomowe oczko wodne/basenik i zasilają go deszczówkę. Albo rodzinę, która montuje zbiornik i podlewa zgromadzoną w nim wodą grządki. Super, jeśli tylko o taką przyjemność nam chodzi.
Pierwsza wada programu – obejmuje on wyłącznie domy jednorodzinne. To stawia pod znakiem zapytania jego realną efektywność np. na terenach wiejskich. Nie szukając daleko – my zbieramy ze stodoły dwa, może trzy razy więcej wody opadowej niż z naszego domu, bo tak znacząca jest różnica w powierzchni obu dachów. Bardziej opłacałoby się, gdybyśmy zbierali deszczówkę ze stodoły niż z domu!
Większość rolników ma podobnie. Kurnik, obora, stodoła czy chlew mają dachy zwykle kilka razy większe niż powierzchnia ich domów,. Tam uzysk byłby znacznie większy, a zatem korzystniejszy dla gospodarki wodnej. Ale w programie jest nakaz – tylko budynki jednorodzinne. I koniec.
Druga wada programu – zgromadzonej wody nie można wykorzystywać do celów gospodarczych, w tym działalności rolniczej. Dlaczego? Kto to zrozumie? Jaki w tym cel? Dlaczego zabrania się wykorzystać tę wodę np. do zasilania roślin w szklarni? Lepiej, żeby ściekała do rowów?
Program pod publiczkę
Tym programem, mam wrażenie, rząd usiłuje zapudrować koszmarne zaległości w gospodarce wodnej, których skutki – umówmy się: to efekt zaniechań wielu rządów, nie tylko PiS – były ostatnio najmocniej odczuwalne na Podkarpaciu. Robimy program efekciarski, program wooow!, ale bezmyślny, nie rozwiązujący realnych problemów.
Zobaczcie, co robią nasi sąsiedzi, Słowacy:
To jest działanie systemowe, nie pospolite ruszenie obywatelskie skierowane w stronę budowania przydomowych basenów, lecz prawdziwa walka o zatrzymanie wody i kontrolę jej przepływów.
Lekcja historii
Tuż po wojnie mieliśmy w Polsce 6330 zakładów wykorzystujących energię elektryczną z przepływającej wody. Mimo zniszczeń wojennych! Na terenie Pomorza Zachodniego i północnej Wielkopolski Niemcy ujarzmili większość rzek, strumieni i potoków, budując jazy, tworząc małe zbiorniki retencyjne, a tam gdzie można – ładowali turbiny wodne, by mieć tanią energię.
Dziś na małe elektrownie wodne patrzy się przez pryzmat ekologii i zniszczeń, które mogą powodować w środowisku wodnej fauny, ale i tak mamy ich w kraju ponad 600. Przez lata zniszczyliśmy jednak tzw. małą retencję, zaniedbaliśmy meliorację, która pozwalała utrzymać stosunki wodne na właściwym poziomie i wspomagała ich regulację.
Jako młody dziennikarz pisałem kiedyś o miłośnikach turbin wodnych w byłym województwie pilskim, odwiedzając pasjonatów i tereny, na których prowadzili działalność. Jeden z nich osuszył stare bagniska w okolicach Wronek, przywracając świetność kilkudziesięciu hektarom nieużytków. Nie, nie zrobił źle – bagna są pożyteczne! – on tylko zmienił strukturę całego obszaru. To, co było pierwotnym bagniskiem, takie pozostało. To zaś, co przed wojną stanowiło zbiornik wodny lub łąkę – zostało przywrócone do stanu pierwotnego.
Stoimy w miejscu, a świat wysycha
Nie mamy pomysłu na zagospodarowanie wody w Polsce, choć powołaliśmy spółkę, która wodami zarządza. Program Moja Woda to za mało. Przerażająco wygląda obraz poziomu wód gruntowych w Europie (stan na 22 czerwca 2020 roku) zmierzony przez satelitę GRACE. Poniższa mapa pokazuje zmiany wobec średnich wartości. Kolor ciemnoczerwony oznacza ekstremalną suszę. Nie da się ukryć, że jesteśmy w epicentrum złych zdarzeń…
Źródło: L.Dauphin, NASA Earth Observatory
Programy takie, jak Moja Woda powinny mieć znacznie większy zasięg, większą pulę pieniędzy i zróżnicowaną strukturę. Jeden kierunek to współpraca z właścicielami domów jednorodzinnych, inny – wielkie dachy w miastach (centra handlowe, domy, biurowce). Kolejny to wieś i rolnicy, grupa mocno rozproszona, ale „łapiąca” wodę w dużych ilościach.
Celem jest przechwytywanie wody, gdy pojawia się jej nadmiar oraz oddawanie w okresach suszy. Do tego konieczne ś małe zbiorniki, wykorzystanie naturalnego krajobrazu – terenów podmokłych, lasów, dzikich rzek, stawów. Deszczówka i zbieranie jej nadmiaru to tylko część działań.
Zawsze, gdy piszę o braku wody, przypomina mi się podmokła przestrzeń w okolicach Grabarki, królestwo bobrów i ptactwa. Płynący w pobliżu „święty” strumień przelewa się w stronę Bugu, wijąc się między Oksiutyczami, Homotami, Szerszeniami i Maćkowiczami. Aż się prosi, by część z jego wód zatrzymywać, spiętrzać, pozwalać im zasilać małe, sztuczne zbiorniki – choćby jako zasoby wody dla kilkudziesięciu gospodarstw i okolicznych pól.
Doczekamy tego? Takiej planowej, mądrej, dobrze zorganizowanej gospodarki, gdzie dominować będą nie „akcje” lecz kompleksowe działania. Moja Woda to za mało…
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: Ile kosztuje własna farma solarna?
Foto: Jill Wellington z Pixabay
No Comments