27 cze Pochwała prostoty. Wiejskie meble
Nie działaj bezmyślnie, nie kupuj na wariata, nie przepłacaj. Twórz swój wiejski dom i klimat przy pomocy prostych, tanich sposobów.
Pomysł na ten wpis przyszedł mi do głowy, gdy zwalałem z Navary wielki kloc osikowego drzewa, pozyskany „po znajomości”. Daleki sąsiad-stolarz przeciął go wzdłuż, załadował nam na samochód przy użyciu wózka widłowego i powiedział – Nada się, trzeba tylko okorować. Osika jest najlepsza na wszelkie ławki, bo nie parzy nawet w największy upał i nie ocieka żywicą.
Pochwała prostoty: kloc z potencjałem
Przywieźliśmy… Stanąłem samochodem na środku podwórka i… Cholera, jak to zrzucić, jak okorować, jak się tym zająć? Nad nami słońce w wydaniu Sahara+ (od dłuższego czasu u nas wszystko jest na plus, łącznie z temperaturami), trawa parzy w stopy, a tu: kloc!
No, dobra, żeby skrócić tę opowieść napiszę jedynie – mówcie mi Szwarceneger. 🙂
Dałem radę: znieść, przestawić, ułożyć, okorować. Wszystko w pół godziny, przy użyciu sprytnych ośników (to takie dynksy do odzierania drewnianych bali z kory) i bez użycia Anuszki, która produkowała chłodnik. Teraz moje pół-bala schnie i czeka na ciąg dalszy prac. A wygląda tak:
Wiem, wiem, siedzi się na tym płaskim, a nie półokrągłym, ale przełożę bal później, kiedy tylko dorobię mu nogi. Będzie z niego siedzisko przed drewutnią. Nie jest nam specjalnie potrzebne, ale… zrobi klimat. Coś się na nim postawi, będzie można przysiąść, zadumać się. Prosty, nieskomplikowany mebel ogrodowy.
I ten bal właśnie mnie natchnął. Że jak tak patrzę po tych naszych zewnętrzach i wnętrzach, to widzę w nich bardzo wiele mebli z odzysku lub samodzielnie (przeze mnie lub Sławka-sąsiada) zrobionych, kupionych na pchlim targu, w sklepach z meblami second hand.
I dostrzegam w tym głębszą ideę: nie ma sensu przenosić miasta na wieś. Tu wszystko lub prawie wszystko powinno być lokalne, tutejsze, swojskie, przaśne nawet albo choć lekko zdezelowane. Takie akuratne, nie spod igły.
Pochwała prostoty: stoliki do kawy
Szukaliśmy dwóch okrągłych stolików kawowych na dwa tarasy, przy domu i stodole. I… mamy dwa okrągłe stoliki za całe 50 złotych. To szpule, na których zwinięte były kable energetyczne, wyszarpane w jednej z hurtowni, w której stały pod płotem. Poświęciłem im trzy godziny pracy, odczyściłem, zaimpregnowałem…
Mamy stoliki! Wiem, w IKEA też można kupić, w sklepach z meblami ław, stołów i stoliczków jest zatrzęsienie, ale wyobrażacie sobie takie meble w wiejskich wnętrzach??? No, nie…
Jak tak patrzę wokół… Cztery fotele z solidnego rattanu i kształtnymi poduchami stoją na tarasie i cieszą oko od prawie trzech lat – kosztowały jakieś dwieście złotych. Przyjechały z Holandii, w sklepie z używanymi meblami wyciągnęliśmy je z głębokiego magazynu… Więcej kosztowało nas obicie poduch niż one same… Wystarczyło trochę pracy przy czyszczeniu i są jak nowe. Fotel i krzesło na drugim tarasie – z jarmarku w Kiermusach. Krzesło w pracowni – podobnie. Dziesiątki drobiazgów i mebli – z odzysku lub w formie DIY!
Dawanie nowego życia starym meblom i urządzeniom jest bardzo fascynujące. W ogrodzie mamy dwa ogromne, wojskowe durszlaki. W armii służyły do odcedzania makaronu (albo do walki z czołgami, nie wiem), u nas pełnią rolę donic do pelargonii i werbeny. Kupione za dychę w Kiermusach.
EDIT ANI: Mówiłam Ci, że przepłaciliśmy! 🙂
Pochwała prostoty: huśtawka z charakterem
Huśtawka? W Leroy Merlin i Castoramie jest pełno huśtawek. Kosztują kilkaset złotych, mają metalowe stelaże i mocne, siatkowe siedziska z grubymi poduchami. Kusiło nas… Ale widzicie takie maszkarony na prawdziwej wsi? Nasi sąsiedzi powiedzieliby krótko: przecież to się po dwóch bujnięciach rozpadnie!
No i… mamy wielką, solidną, dębową huśtawę od stolarza, który robi je przy okazji swojej standardowej produkcji i sprzedaje za bezcen. Cztery stówki za kawał solidnej konstrukcji, która ma cudowną zaletę: SKRZYPI jak jasna cholera! I tak ma być! To jest wieś – usłyszałem od Sławka. O którym jeszcze za chwilę.
Ale pod dachem tarasu przy stodole zawisła rok temu jeszcze jedna huśtawka. Moja. Tymi (Szwarcenegera) rączkami wykonana. Prościuteńka – stara, oszlifowana deska plus kilka metrów liny plus godzina pracy – i bujamy. To był mój prezent dla Anuszki na imieniny. Do tej pory nic go nie przebiło! (Ale nie mówcie jej o prezencie tegorocznym: mam dla niej biały, bujany, wiklinowy fotel! Cicho-sza!)
Oto nasza najlepsza wiejska bujawka:
EDIT ANI: Czytałam! Fotel!!! ? ??Gdzie schowałeś? A co do bujawki – znacie bujawki z oponą w roli głównej lub z kawałka deski na końcu liny, wkładanego pod tyłek między nogami? To jest dopiero jazda! Ale do tego potrzebna jest gruba gałąź na drzewie, a my nie mamy… To znaczy: drzewa są, ale odpowiedniej gałęzi brak. Szkoda. Bo opona jest 🙂
Takim samym prostym sposobem można wykonać ogrodowy stół ze starych desek. W sklepie żelaznym kupiliśmy żeliwne, solidne nogi i trochę śrub. Deski najpierw przetarłem szlifierką, potem wybrałem z nich stary, miękki miąższ (przy użyciu drucianej szczotki), później lekko wypolerowałem, żeby drzazgi nie wchodziły w zęby i przymocowałem do żeliwnej podstawy. Nie jest to mistrzostwo świata, ale – stoi. W naszej Ruinie robi za mebel podstawowy przy ognisku.
Bujaj się!
No i zydle, siedziska drewniane. Kiedy jeździliśmy z Anuszką na budowę, miejsca do posiedzenia lub zjedzenia śniadania nie było nigdzie. Siadaliśmy więc pod ścianą obory na kartonach, wyciągaliśmy nogi i… piliśmy kawę, jedliśmy, odpoczywaliśmy. Sławek, nasz sąsiad, murarz i dobry duch budowy Bocianki, nie mógł patrzeć jak się te miastowe męczą…
Pewnego dnia pojawiły się więc dwie solidne, dębowe ławy. Stanęły dokładnie w miejscu naszych ulubionych poddupnych kartonów – przy ścianie obory. Sławek po prostu… nie mógł patrzeć…
Były tak śliczne, że zamówiliśmy u niego dwa małe zydelki. Dokładnie takie, jakie wiejskie kobiety ustawiały sobie przy dojeniu krów.
Zrobił. W pół dnia. Każdy miał jedną nogę lekko krótszą… Ki czort! Niedowidzi ten Sławek?!
Dowidzi. Krótsza nóżka jest dla zabawy. Żeby się kobieta mogła bujać. Siedzi, doi (obmacywaliście kiedyś krowie wymiona?) i się gibie. Buja się, stuka. Rytm sobie może wystukać, poruszać się – na zydelku o równych nogach nic takiego nie zrobisz. A jak masz jedną krótszą, to i „Stairway To Heaven” Zeppelinów możesz sobie wystukać 🙂
Najpierw więc były dwa zydelki, potem dwa kolejne, potem następne – dla dzieci… Oczywiście, że można kupić stołeczki z IKEA – ale po co? A teraz pojawiły się dwa następne siedziska – tym razem już pełnowymiarowe, wysokie, do posiedzenia przy letnim stole…
Pochwała prostoty, czyli powrót do korzeni
Piszę o tym, ponieważ mam wrażenie, że dopiero na wsi zacząłem doceniać solidność i prostotę. Pragmatyzm naszych sąsiadów zabrania im kupowania rzeczy „jednorazowych”, chińskiej tandety. Kupują, owszem, elektronikę, narzędzia, ale wszystko co można wykonać własnoręcznie lub z pomocą sąsiada – powstaje właśnie w ten sposób. Może jest bardziej przaśne, może mniej uładzone, może z materiałów z odzysku (nic się nie marnuje!), ale jest. I służy przez lata.
Jeśli żyjesz we własnym rytmie, bujasz się nie po to, by ulecieć w Kosmos, lecz by mieć chwilę własnej nirwany, nie jest ci potrzebny wypasiony miejski mebel – wystarczy skrzypiąca huśtawa. Jeśli chcesz odpocząć, usiąść w głębokim, letnim fotelu, wystarczy staroć z przeszłością i duszą. Ciągle, gdy – tak jak teraz – siedzę w starym fotelu, piszę i piję wino, zastanawiam się: kto siedział tu przede mną? Ile pokoleń wstecz? Jacy ludzie, gdzie, w którym kraju? Młodzi czy starzy, pogodni czy stetryczali ramole?
Żeby się zmienić, najpierw musimy zauważać. Czuć.
Tak sobie myślę, chwaląc proste rozwiązania i ten stukot wiejskiego zydelka…
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ:
No Comments