Superblog o ucieczce na wieś
102
post-template-default,single,single-post,postid-102,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015

Ucieczka na wieś. Pytasz… czy warto?

Kto z Was planuje porzucić wygodę, komfortowe i stabilne życie w mieście? Masz ochotę, odwagę, ale brakuje Ci tego ostatecznego impulsu? Przeczytaj tekst o wielkim dziele przypadku.

To nie będzie obiektywna analiza. Plusy i minusy przeprowadzki z miasta na wieś zaprezentowaliśmy w możliwie bezstronny sposób w innym miejscu tego bloga. Ucieczka na wieś to opis naszych osobistych motywacji.

Jak to się zaczęło? Dlaczego? Od czego?

Byłoby kłamstwem, gdybyśmy napisali, że totalnie zmęczyła nas praca w korporacji lub dla korporacji. Ona jest męcząca, to fakt, ale zmęczenie pracą nie było głównym powodem ucieczki. Oczywiście, do bólu bezsensowna bywa biznesowa powtarzalność, cykle życia marek, które decydują o naszych cyklach życia. Do bólu beznadzieja bywa czasem walka z wiatrakami, zwłaszcza gdy pracuje się w państwowej firmie, która działa jak polityczna karuzela.

Nie byliśmy więc znużeni, przemęczeni, nie mieliśmy ochoty rzucić w diabły życia obok korporacji, ponieważ… nie porzuciliśmy jej w sensie dosłownym. Nadal współpracujemy z dużymi markami, nadal robimy wiele fajnych projektów, ale – zdalnie. Do Warszawy z naszej Bocianki jest 170 kilometrów całkiem dobrymi drogami, na spotkania z klientami jedzie się 2,5 godziny, a kiedy zbudują autostradę i ekspresówkę, będziemy jeździli o godzinę krócej. Pod tym względem nadal jesteśmy mobilni, punktualni, zdyscyplinowani.

 

Wyszliśmy ze strefy miejskiego komfortu. Z ciepłego grajdołka wypełnionego  średnią latte na sojowym mleku.

Odcięliśmy się od stabilności życia w wielkiej aglomeracji, od bliskości galerii handlowej, centrów rozrywki, knajp i przyjaciół. O wszystkim, jak to bywa, zdecydował przypadek.

Od przypadku do…

ANIA: To był mój pomysł, żeby szukać rozwiązań, które dają podpórkę finansową na emeryturze. Pamiętasz? Mieliśmy w planie urządzić uroczą kawiarenkę z aneksem, w której będzie szafa z ciuchami. Albo sklep. A może sklep z polską modą w Paryż?. Lub fabrykę czegokolwiek.

JACEK: Fabryka czegokolwiek to był mój pomysł!

ANIA: Prawda! Ale za często mówiłeś, że to „cokolwiek” to może być nawet musztarda, a ja nie wiem, czy chciałabym do końca życia być królową musztardy. Więc umówmy się – chcieliśmy zrobić coś, co będzie procentowało, gdy oboje będziemy jak stare winogrona. Mogła to być galeria sztuki, ciastkarnia lub bielarnia. Mieliśmy różne pomysły, aż wreszcie wpadła mi w ręce informacja o fotowoltaice. Że każdy może zbudować swoją farmę fotowoltaiczną, dostać na nią kredyt i sprzedawać darmowy prąd za ciężkie pieniądze.

JACEK: Tak było. Ty rzuciłaś pomysł, ja zacząłem sprawdzać i liczyć, i… To zaczęło całkiem przytomnie wyglądać, średnio w miesiącu moglibyśmy spodziewać się około 6-8 tysięcy złotych dochodu, dodatku do emerytury. O panelach fotowoltaicznych moglibyśmy napisać osobny blog; byłby w dużej części poświęcony politycznej nieodpowiedzialności, która zabija biznesowe szanse Polaków i pozwala zmieniać reguły gry dosłownie kilka minut przed ich wejściem w życie. Jakież mieliśmy szczęście, że nie wzięliśmy kredytu na naszą farmę! Bylibyśmy dziś ugotowani.

Zaczęło się wiosną

Była wiosna 2015 roku. Wschód Polski spenetrowaliśmy już wcześniej, opracowując plany strategii marketingowej dla województwa lubelskiego, jeżdżąc do znajomych na Suwalszczyźnie, znając na wylot wszystkie ścieżki w Bieszczadach i wiele dróg i wsi na całym Podkarpaciu. To zawsze były dla nas miejsca magiczne, wspaniałe.

Ale wiosną 2015 roku mieliśmy w głowach tylko panele fotowoltaiczne i widok naszej przyszłej farmy, produkującej energię prosto ze słońca. Bocianka trafiła się przypadkiem, siedlisko znaleźliśmy w Internecie, a naszą uwagę zwróciły… słupy. Wielkie, wysokie, betonowe słupy. Stały dumnie w szczerym polu, 14 wieżyc każda po 4,5 metra, w latach siedemdziesiątych postawiono je jako element konstrukcji wielkiej stodoły. Właściciel budowy nigdy nie ukończył, obok wyrosła obora, dom, drzewa…

Dlaczego o naszym życiu zdecydowały betonowe słupy? Bo chcieliśmy na nich ustawić trackery, czyli zespoły paneli fotowoltaicznych obracające się wokół własnej osi zgodnie z ruchem słońca i ustawiane idealnie pod właściwym kątem w stosunku do jego promieni. To pozwala wydłużyć dzień pracy na farmie, wyprodukować więcej energii.

Zobaczyliśmy to miejsce jeszcze tego samego dnia, w którym je odkryliśmy w Sieci. Było… pięknie. Sielsko. Cicho, spokojnie, nierzeczywiście. Wracaliśmy lekko podekscytowani, ale ciągle w kategoriach biznesowych. Że słupy, że idealne położenie, że niedaleko do transformatora. Kluczem do przyszłości okazały się… klucze do samochodu.

ANIA: Dosłownie. Zgubiłam przy wysiadaniu z auta kluczyki do swojego samochodu, ty wtedy prowadziłeś, musiały mi wypaść, gdy wyjmowałam coś z torebki. Wróciliśmy do Warszawy, potrzebowałam auta i – szlag by to trafił! Gdzie są kluczyki?

JACEK: Leżały w trawie w Bociance. Zadzwoniliśmy do właściciela posesji, poszedł-poszukał-znalazł. Ania uznała, że to znak, że musimy tam wrócić.

I wróciliśmy na zawsze

Spojrzeliśmy na dom, na otoczenie zupełnie innym okiem. Ucieczka na wieś… Malutki, murowany 86-metrowy budyneczek z lat siedemdziesiątych, postawiony niemal w szczerym polu, 300 metrów od lokalnej drogi, która prowadzi do Grabarki – świętej góry prawosławia. Od południa ściana sosnowego lasu, od zachodu zalesione pagórki i pola z żytem lub kukurydzą, od północy niezamieszkałe siedlisko sąsiadów, krzyż, wielkie zagony krzewów bzu, gigantyczne brzozy i gniazdo bociana (bez bocianów), od wschodu młodnik, pola, piaszczysta droga. To wszystko.

Cisza. Spokój. Nic tu nie ma. Tylko my, ptaki, sarny, pszczoły i dwie kochane przybłędy, którym darowaliśmy dożywotnie wczasy – rudy pies i pręgowany kot.

 

Dlaczego uciekliśmy z miasta? Może z powodu chęci prawdziwej konfrontacji z własnymi słabościami?

Czy dlatego, by spróbować sił w zupełnie nowym, dzikim dla nas (mieszczuchów) środowisku? A może po to, by trochę otrzeć się o samotność, odnaleźć jakiś sens w tej codziennej, surrealistycznej gonitwie?

Spróbowaliśmy żyć inaczej

JACEK: Ania przez wiele lat mówiła, że nie rozumie swoich rodziców, którzy czerpali dziką radość z pielęgnacji własnego ogródka. A dziś mogłaby z niego nie wychodzić.

ANIA: A Jacek nie wiedział, że potrafi robić wspaniałe nalewki, że umie robić stoły…

Tu wszystko jest „nasze”. Od gwiazd, słońca i ziemi począwszy, a skończywszy na bezgranicznej ciszy, zieleni lub bieli. Bo zima tu jest prawdziwa, nie-miejska. Tu jest szczęście i sto utrapień, ciężka praca i lenistwo, łagodność i surowość zarazem. Wszystko inne, proste, bezpretensjonalne.

Po pięćdziesięciu latach życia powinniśmy mieć może więcej rozsądku, szukać krótkich dystansów, które dzielą starszych państwa od gabinetu lekarskiego i parku z ławeczką. Ale my poczuliśmy tu drugą młodość, nową radość życia.

Spokojnie, to nie są słowa pisane w emfazie przez dwoje nastolatków, to prawdziwy stan naszych emocji. Nasza ucieczka na wieś nastąpiła bez wyrazistego powodu. Godziliśmy się na brak finansowej stabilności, na wyobcowanie, całkowitą zmianę stylu życia. Kiedy układamy treść tego postu, w przerwach podjadamy duże plastry swojskiego twarogu polanego miodem od przyjaciół zza miedzy i obłożonego grubą warstwą powideł własnej roboty, ze śliwek kupionych od gospodarza. Chyba nigdy tak smacznie i zdrowo nie jedliśmy. Nigdy z taką radością i pasją.

Ucieczka na wieś: dobra energia

Ta zmiana poprzedzona była setką obaw, odnoszących się do naszego prywatnego życia, do relacji w rodzinie, wśród przyjaciół, do naszych zobowiązań zawodowych. Mieliśmy pietra, chwile zwątpienia, ale nigdy nie pojawiła się rezygnacja. Może za łatwo nam poszło? Może wystarczająco długo szykowaliśmy się do tej zmiany, a przez to – oswoiliśmy się z jej skutkami?

Jeśli więc jest jakiś powód, dla którego warto było zmienić Warszawę na odludzie Bocianki, to jest nim DOBRA ENERGIA. Tu ją znaleźliśmy. Ciężko pracujemy, bywa, że bolą nas plecy, ręce, ramiona, bo nie ma dnia, by w gospodarstwie nie znalazło się coś, co trzeba zmienić, przenieść, wykopać-wkopać, naprawić lub choćby sprzątnąć. Do tego dochodzi stres pracy zdalnej, zwłaszcza w powiązaniu z wieloma kłopotami z dostępem do Internetu.

Ale dobra energia przeważa. Wygrywa ze stresem, z fizycznym bólem i dużą odległością od rodziny.

Pcha nas do przodu: każdego dnia jesteśmy młodsi.

Warto. Warto było uciec na wieś, by móc dzisiaj napisać takie słowa.

Ania i Jacek

OBEJRZYJ: UCIECZKA NA WIEŚ. Tak uciekają na wieś Brytyjczycy

13 komentarzy
  • Anna
    Posted at 20:03h, 22 stycznia Odpowiedz

    Proszę napisać książkę, blogi po kilku latach gdzieś giną w sieci, a książka w twardej oprawie pozostanie. Ludzie wracają na wieś ….i wracają do czytania prawdziwych książek.

    • Jacek
      Posted at 20:24h, 22 stycznia Odpowiedz

      To wiemy… Że wracają do książek, z nami jest podobnie, czytamy jak za młodych lat 🙂

      A czy jest to temat na książkę? Zobaczymy. Książka wymaga odwagi, mierzenie się z własnym ekshibicjonizmem, a tak czasem trzeba pisać na blogu, wcale nie jest łatwe. Staramy się pisać otwarcie, sondując trochę na ile może to być ciekawe dla naszych czytelników…

  • Mirka
    Posted at 21:06h, 29 stycznia Odpowiedz

    Brawo.. Niedawno trafiłam na Wasz blog i jestem zachwycona.. Też bym uciekła na wieś.. Tylko żeby mieć pomysł z czego na tej wsi się utrzymać ? pozdrawiam jak narazie z Krakowa ?

    • Jacek
      Posted at 21:50h, 29 stycznia Odpowiedz

      To zawsze jest największy problem. My zdecydowaliśmy się na pracę zdalną. trudno jest, ale nie narzekamy.

      • Mirka
        Posted at 10:51h, 30 stycznia Odpowiedz

        No tak ale nie każdy ma możliwość pracy zdalnej.. Niestety… Czytam Wasz blog i zazdroszczam ?

        • Jacek
          Posted at 11:00h, 30 stycznia Odpowiedz

          No, fakt. Choć można próbować. Albo szukać nowych wyzwań w okolicy nowego miejsca zamieszkania. Albo próbować własnych sił w usługach lub produkcji. My mamy np. zioła. Nie jest to jeszcze wielki biznes, ale może się rozwinie.

  • Darek
    Posted at 17:09h, 25 lutego Odpowiedz

    Na Waszego bloga trafiła przypadkiem żona 😉 Mnie podsunęła do poduszki…
    Dziś przeczytałem wszystko od deski do deski i … nie zazdroszczę – podziwiam 🙂

    Sami jesteśmy od miesiąca posiadaczami siedliska na Pojezierzu Drawskim – szukaliśmy około pół roku – trafiliśmy jak większość – przypadkiem 🙂 Mamy posiadłość 120letnią w murze pruskim ze ścianami z gliny.
    Za miesiąc ruszamy pełną parą z remontem i również zamierzamy to w jakiś sposób opisać – choć nie mamy tak lekkiego pióra jak Wy 🙂 ale może coś fajnego z tego wyjdzie.

    Również mamy zamiar osiąść tu na stałe i rzucić w 98% życie miejskie.
    Czytając Wasze wpisy zauważyłem dwie prawidłowości – pierwsza (nie najważniejsza, ale ważna ) – trafiacie centralnie w punkt z treściami, bolączkami, strachami itp. czytając Wasze wpisy – widzimy nasze dylematy i rozterki.
    Druga prawidłowość – wg mnie ta najważniejsza – w każdym wpisie czuć relacje między Wami. To jest tak niespotykana sprawa w dzisiejszych czasach, że przyznam się bez bicia i wstydu, że mnie facetowi (chyba z jajami 😉 ) aż się łezka kręci w oku. I tego Wam przede wszystkim gratuluję z całego serca!

    Ale dość wazeliny 🙂

    Jedno co mnie martwi w życiu na wsi, to fakt – niestety bolesny, że kupić od gospodarza można tylko … jajka. Resztę a i owszem można, ale w … sklepie.
    Jako dziecko bardzo często jeździłem na wieś i nie zapomnę mleka prosto od krowy, serów, warzyw… czasem swojska kiełbasa.
    Dziś niestety Bruksela tak dokręciła śrubę, że wszyscy się boją zrobić cokolwiek „na lewo”

    Oczywiście nie da się nie myśleć o „zczegożyciu” – oszczędności pewnie szybko się skończą – o ile po remoncie zostaną? 😀
    To też jest lekka bolączka, ale mamy kilka pomysłów – mam nadzieję, że któryś z nich wypali…
    Choć z drugiej strony dobiegamy powoli 50tki… więc różnie może być.

    Na chwilę obecną jesteśmy pełni optymizmu (choć ja nie ukrywam, że jestem tą większą częścią z jakimiś „obawami” o remont i takie tam pierdoły).
    Ale plusem jest to, że dość szybko się odnalazłem na wsi – może gdzieś kiedyś jakiś granat oderwał mnie od pługa i zaniósł do miasta 😀 😀 😀

    Będziemy śledzić Waszego bloga z ciekawością, a może kiedyś Wy traficie na naszego – będzie nam bardzo miło.
    Bo wymiana doświadczeń to dziś najcenniejsza rzecz.
    Pozdrawiamy ciepło jeszcze ze Śląska, ale już niedługo z Pojezierza Drawskiego – gdzie jest równie pięknie jak na Podlasiu – byliśmy tam kilkukrotnie i też jesteśmy zauroczeni tym miejscem – a Kiermusianka dobra na wszystko jest! 🙂

    Aga i Darek

    p.s.
    pomysł z książką jest świetny i uważam, że to będzie hicior

    • Jacek
      Posted at 17:55h, 25 lutego Odpowiedz

      Hej, bez fałszywej skromności – bardzo fajny tekst napisaliście! 🙂 Tak trzymać!
      Dzięki za dobre słowa, ale jeszcze tak mocno na nie nie zasłużyliśmy. To młody blog, co wyrównuje dysproporcje z naszym wiekiem, więc w sumie wychodzi, że i my, i blog jesteśmy w średnim wieku. I o to chodzi: trzeba się odmładzać. Zawsze. Zwłaszcza na stare lata 😉
      Co do relacji między mną i Anuszką… co ja Wam tu będę pisał… Nie jest wcale łatwo odkrywać się przed obcymi ludźmi, może to jeszcze przed nami, pomijamy wiele wątków, bo wydaje nam się, że niewielu zainteresują. Choć ja planuję na przykład napisać demaskatorski tekst: jak to jest być z kobietą, która mogłaby STALE oglądać (lub słuchać) Anię z Zielonego Wzgórza! Koszmar, powiadam Wam 😉
      Jeśli chodzi o wiejskie zakupy – potwierdzam. Unia zabrała nam szynkę od Sławka. Sławek miał świnki, bo świnki były w domu od stuleci. A kiedy było świniobicie, to robili takie wędliny, szynki, kaszanki, że szczęka opada. I co? I ktoś to wszystko skasował pod rygorem unijnych kar i pod naporem lobby wielkich hodowców. NIKT się nigdy nie zatruł rodzinnymi wędlinami (przynajmniej nie słyszano tu o takim przypadku), ale w trosce o nasze zdrowie zakazano chowu takich świnek przydomowych. Można, ale trzeba spełnić warunki. Czyli wybudować kombinat.
      W efekcie – my też narzekamy na to samo, choć z kolei od Pani Danusi kupujemy wszystko, co mleczne. No i od rolników warzywa, owoce, często ich domowe przetwory – póki Unia tego nam nie zajuma, kupujemy.
      Ale to przy okazji jest jakieś wyzwanie: może dlatego trzeba zacząć robić swoje produkty? Trochę tak jak my: całą zimę zjadamy zapasy, które sami zgromadziliśmy i zrobiliśmy latem i jesienią. To działa! Truskawki, borówki, tarnina, jeżyny, grzyby, jagody, wiele warzyw i sałat, wszystko nasze. czyli nie miastowe. I nie unijne 🙂
      Ale spoko, nie jesteśmy antyunijni. Jedynie czasami pukamy się w te ich puste brukselskie głowy.
      Powodzenia życzymy na Pojezierzu Drawskim – nawet nie wiecie, jak dobrze znamy tamte rejony! :-)))

  • Anna
    Posted at 09:33h, 26 lutego Odpowiedz

    Cieszę się Państwa Szczęściem, dobrą Energię przesyłam z Podkarpacia ?

    • Jacek
      Posted at 09:43h, 26 lutego Odpowiedz

      Odwzajemniamy podobną energią z Podlasia!

  • Patrycja
    Posted at 12:27h, 14 maja Odpowiedz

    Witajcie wspaniałe jest to że coraz więcej nas świadomych ludzi i że robimy coś co naprawdę wymaga odwagi .my przeprowadziliśmy się z Anglii do Kościeliska i gapimy się w góry. Szokiem było to że musieliśmy się uspokajac bo cisza wokół nas zestresowala .ciekawe co?.jesteśmy na odwyku leśnym i gapimy się na zmieniającą się pogodę. Uściski przesyłamy Patra In Tatra

    • Jacek
      Posted at 12:31h, 14 maja Odpowiedz

      Witamy Was serdecznie 🙂
      Gapienie się w góry to może być stresujące zajęcie 😉 Nie dziwimy się. I trochę rozumiemy. Oczy muszą przywyknąć, trzeba się oswoić, że to, co jest dookoła, to normalność…

  • Magdalena
    Posted at 14:39h, 20 czerwca Odpowiedz

    Ja całe życie marzyłam o wyprowadzce w Bieszczady, i wreszcie przyszedł czas realizacji marzeń. Jeszcze długa i ciężka droga przede mną ale wierzę, że „chcieć znaczy móc!” I tego się trzymam. Pozdrawiam i zapraszam do siebie mojebieszczady.eu

Post A Comment