Pohulanka na skraju kraju
3256
post-template-default,single,single-post,postid-3256,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.3,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Pohulanka w Puszczy Białowieskiej

Pohulanka na skraju kraju

Czasami warto się zgubić, żeby coś znaleźć. Ruszyć przed siebie, nie wyznaczać celu i nie ograniczać się czasem ani kilometrami. Po prostu iść lub jechać i przyglądać się światu. Tak zrobiliśmy i tak trafiła nam się Pohulanka.

Piękna wyprawa za nami. Kierunek wschód. Jedyne ograniczenia: granica z Białorusią i zakazy wjazdu do puszczy, które łatwo jest złamać, wijąc się krętymi, nieznajomymi dróżkami. Na rozjeździe w prawo czy w lewo – to twardy dylemat.

Pohulanka robi nadzieję

Nowy świat zaczął się na wschód za Kleszczelami. Tam nie byliśmy nigdy wcześniej, zawsze trudno nam było zboczyć z głównej drogi do Hajnówki i Białowieży. W Kleszczelach mieszka Sławomir Smyk, słynny nie tylko w okolicy rzeźbiarz, znajomy Ani. I gdyby nie objazd, pewnie zajrzelibyśmy do jego galerii, ale droga wyprowadziła nas na ubocze, w stronę zapomnianej stacji kolejowej i dalej nad zalew w Repczycach.

Na dworze plus 29, nad wodą kilkanaście osób, w sennej atmosferze grillowiska wystawiających ku słońcu raz prawy, raz lewy bok. U stóp zalewu: plaża, duży parking, dwa kampery z emerytami, wędkarze, kajaki, cisza, jakieś piwo, lemoniada, kurczaki nad paleniskiem. Jeśli porównać ten pejzaż z plażą Władysławowa – sielanka. Nikt nie otacza swojego grajdołka parawanem, nikt nie sypie piaskiem, można odpocząć.

Zalew w Repczycach

Właśnie to uwielbiamy na Podlasiu: niezwyczajną powolność i senność. I luz.

I takie domy, jak ten z Kuzawy:

Czeremcha w tych warunkach wydała nam się zgrzytem: spory ruch, budowa nowego dworca – bo to przecież stacja graniczna – budynki agencji celnych, rozrzucone w chaosie murowańce bez stylu i pomniki kolejowej kultury… Ale wystarczy wyrwać się kawałek dalej, w stronę Wólki Terechowskiej i jeszcze dalej – do Pohulanki, by złowić oczami zupełnie nowy świat. Szutrowe drogi donikąd, konie na łąkach, składy siana i baloty słomy, głębokie lasy i ciągnące się zasieki na granicy z Łukaszenką.

Zawsze granica

Przez Wólkę i Gajki dotarliśmy do Opaki Dużej – Mała Opaka znajduje się po drugiej stronie granic, na Białorusi. Wieś schowana wśród lasów, zagubiona i wyludniona zawsze była wsią przy jakiejś granicy. W czasie I Rzeczypospolitej przebiegała tędy granica między Koroną i Wielkim Księstwem Litewskim. Po rozbiorach ta sama linia rozdzieliła Rosję i Prusy, a w 1919 roku, jako linia Curzona, wyznaczała granicę II Rzeczypospolitej. Po 17 września Opaka stała się wsią na pograniczu ZSRR i III Rzeszy, a po wojnie Opakę Małą i Dużą rozdzieliła granica PRL i Związku Radzieckiego.

To tereny, z których od wieków przesiedlano ludzi hurtem, w jedną i w drugą stronę. Jedna z opowieści głosi, że mieszkańcy wsi wykupili się od przynależności do ZSRR za beczkę miodu, podarowaną premierowi Osóbce-Morawskiemu, który osobiście negocjował u Stalina zasady podziału Puszczy Białowieskiej. Dziś Opaka to kilkanaście gospodarstw, zasieki, cerkiew i bezgraniczna cisza.

Wzbijając tumany kurzu – nie padało od dwóch tygodni – przejechaliśmy z Opaki do osady Pohulanka licząc na wieś, która zaskakuje swawolami. Dojechaliśmy i znów to samo: cisza, bezludzie, kilka gospodarstw schowanych między starusieńkimi drzewami, a między nimi agroturystyka Pohulanka, o której gospodarze sami piszą, że… cały dzień słychać tu radosny śpiew ptaków, a słońce wydaje się do Ciebie uśmiechać… Czyste powietrze, niezanieczyszczone miejskimi spalinami, ogólnie panujący spokój i harmonia… Idealne miejsce na wypoczynek.

I to już wszystko? Cała Pohulanka? Cała. Jak większość okolicznych wsi – opustoszała, senna, dyskretnie chowająca się przed cywilizacją…

__________________________

Obojętne, czy dotrzesz do Nikiforowszczyzny, do Mikołajowego Lasu, do Starzyny, Krągłego czy do Wiluków – wszędzie spokój i harmonia.

I wszędzie trochę ruder, ruin i trochę smutnej starości – jak w Starzynie, w Domu Opieki, który zdaje się umierać razem z pensjonariuszami.

____________________________________

W puszczę idziemy!

Chyba najpiękniejszy fragment wyprawy – błądzenie po duktach Puszczy Białowieskiej. W zasadzie nie wiedzieliśmy co przed nami, mapy w smartfonach nie pokazywały wielu dróg, a jeśli pokazywały, to życie szybko je weryfikowało – rozjeżdżone przez ciężki transport do wywozu drewna nie nadawały się do użytku. Ale warto było błądzić! Skręt w stronę osady Kruhle – która na miejscu zyskała nazwę Krągłe – wart jest każdej godziny błądzenia. Choćby dlatego, że można po drodze znaleźć taki widok:

To Dębosze. Jeśli zdawało się nam do tej pory, że mieszkamy na odludziu, to widok tego przysiółka wyprostował nasze poglądy. Absolutnie pięknie, doskonale cicho, z dala od wszystkiego, w leśnej głuszy. Miejsce idealne do kontemplacji, wsłuchiwania się w śpiew ptaków, do obserwacji przyrody, spacerów. Poza puszczańskim lasem, nie ma tu nic: tylko się zaszyć, zamknąć oczy i oddychać ciszą i powietrzem. W Dęboszach można znaleźć parę gościnnych gospodarzy i wielki kawał puszczańskiego raju.

Tak o nich piszą: Cisza i piękno otoczenia pozwoli odetchnąć od codziennych zmagań w miejskiej dżungli. Obejście stylizowane na dziewiętnastowieczną wiejską zagrodę łączy tradycyjne elementy drewnianej, podlaskiej architektury z komfortem wnętrza. Domowa atmosfera i nieskażona przyroda – kaflowy piec opalany drewnem, dobiegające zza okna stukanie dzięcioła w pień rosnącej nieopodal brzozy, a nocą pohukiwania sów i rechot żab. Czasem zajrzy tutaj nawet sam białowieski żubr…

Topiło

Południowa część Puszczy Białowieskiej, odmiennie do Białowieskiego Parku Narodowego, jest mniej popularna i rozpoznana. Turystów jak na lekarstwo. Wszędzie – dojmująca susza. Aż zgrzyta pod stopami. Ania co chwilę wskazywała miejsca, w których teoretycznie powinny rosnąć grzyby – i nie widzieliśmy nic, ani jednego. Nawet muchomorów.

Droga wyprowadziła nas prosto na Majdan, a stamtąd do jeziora Topiło i… stacji leśnej kolejki wąskotorowej. Tuż obok: bar z grochówką, przesmacznym chlebem, lokalnym piwem i starymi zdjęciami. Topiło to zbiornik wodny powstały w 1936 roku na rzece Perebel, ale też osada leśna, którą zbudowano dla robotników tuż po wojnie. Zamieszkiwana kiedyś przez 120 osób, dziś to raptem kilka domów i bar Ostatni Grosz z imponującą letnią kuchnią.

Dlaczego ostatni grosz? To nawiązanie do stojącej tu dawno temu karczmy, w której robotnicy leśni przepijali ciężko zarobione pieniądze. Pili do końca, czego świadkiem mogą być klimatyczne fotografie, umieszczone tuż przy ogrodzeniu siedliska…

Kolejka wąskotorowa

Topiło to ostatni etap naszej wyprawy, choć z wyjątkowo silnym akcentem. Kolej wąskotorowa była przed laty, poza końmi, głównym środkiem puszczańskiego transportu: leśnicy wywozili nią drewno prosto do Hajnówki. Do tej pory stoi w Topile zabytkowa ciuchcia z wagonami, które upamiętniają stare lata. Dziś leśnicy wożą nią turystów, za 30 złotych (tanio nie jest) w każdy wtorek, czwartek, sobotę i niedzielę można dostać się nad jezioro prosto ze stacji w Hajnówce. Podróż z postojami trwa 3 godziny!

Puszcza Białowieska żegnała nas długo: jeszcze skok do Czerlonki, Rutki i Witowa, jeszcze kilka kilometrów szutrem i kilkanaście asfaltami. Wszędzie jednakowa cisza, spokój, harmonia. Jakby wokół nie strzelały polityczne działa, jakby nie istniała telewizja, propaganda, wojny, nic, co zakłóca tę błogą senność, ten nastrój nie z tej ziemi. W takich chwilach chciałoby się napisać – przyjeżdżajcie, warto! Ale nie napiszę: bo jeśli najedzie się tu Was gromada, to stanie się to samo co z Beskidami i Bieszczadami, o Tatrach nie wspominając. Nie wolno zadeptać, zajeździć tych miejsc. Nie wolno kierować tu turystycznej watahy z jej plastikiem, wrzaskiem, piwem i samochodami z głośną muzyką.

Tu trzeba zamieszkać, a nie bywać. Jeśli chcecie zamieszkać – zapraszamy gorąco. Pohulanka, Mikołajowy Las, Opaka: czekają! Jest wiele chałup i siedlisk na sprzedaż! Bylebyśmy nie zadeptali tej krainy.

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Przewodnik po ludziach – pan na zamku

1 Comment
  • Elunia
    Posted at 08:39h, 19 listopada Odpowiedz

    No super odkrycie. Podobało mi się. Poproszę jeszcze.

Post A Comment