Kania z podlaskiego dżdżu
3386
post-template-default,single,single-post,postid-3386,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.4,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015

Kania z podlaskiego dżdżu

W sumie – nigdy nie odkryłem powodu, dla którego ludzie chodzą na grzybobranie o poranku. Żeby uprzedzić konkurencję? Żeby zdążyć z grzybami na śniadanie? Jak Ania dziś, wczoraj i przedwczoraj rano: każdego dnia kosi kilkadziesiąt kani. Gdzie? W naszym ogrodzie.

Kilka tygodni temu narzekałem, że brak deszczu pozbawił nas w tym roku grzybów i że nie ma już dla nas żadnej grzybowej nadziei. Potem przyszedł dwudniowy poranny przymrozek i wydawało się, że tym bardziej jest po temacie. Aż tu nagle…

Kania na kani

Tylko w jednym miejscu ogrodu, dziesięć metrów za domem, pod brzózkami, jałowcem i dwiema sosnami wyrosło wysoko ponad trawę dokładnie 60 kani. Jakby w prezencie na mój jubileusz 😉 Policzyliśmy je wszystkie, zaskoczeni i szczęśliwi. Zerwaliśmy, gdy wywinęły kapelusze, kilka pierwszych, a tu zaraz wokół nich – kolejne. I tak jest każdego dnia! I obok kani zajączki i podgrzybki!

Poranne wyjście z psem (Ania spaceruje z nim rano, ja w nocy, a w ciągu dnia oboje; taki mamy zwyczaj) oznacza kolejny pokos. Od poniedziałku codziennie jemy kanie – a kanie, wiadomo, smakują jak kotlety schabowe, jak sznycle, jak pełnoprawne danie, choć to tylko kanie. Wystarczyły dwa deszczowe dni i trwające od minionej soboty lato!

Gdyby to było wszystko… Jeden dzień mojego (zawodowego) wyskoku do Warszawy i Ania wita mnie wieczorem z kozikiem, którym skrobie setkę maślaków. Wystarczył jeden popołudniowy spacer, tym razem w stronę lasu. Obok maślaków dorodne koźlarze. Wreszcie mamy grzybowe eldorado, którego tak bardzo zazdrościliśmy we wrześniu przyjaciołom z zachodniej Polski!

Do kań mam nobliwy stosunek: mój dziadek był wytrawnym grzybiarzem, grzyby umiał znaleźć wszędzie, ale kania zawsze w jego domu uchodziła za rarytas. Może dlatego, że nie miał do niej szczęścia, że rosła zbyt rzadko? Podgrzybki, prawdziwki, kurki – tego było pod dostatkiem. Rydze i kanie to był grzybowy establishment.

I tu nagle, proszę: kania na kani. Przed dwoma laty tuż za płotem znalazłem kosz rydzów i czułem się jak bohater dnia. W lesie zbieraliśmy maślaki i prawdziwki, był prawdziwy wysyp. Przed rokiem – nic, zupełna flauta, żadnego grzyba. A teraz mamy żniwa. Natura jest nieodgadniona…

Prosty przepis na kanię

Hej, co robicie z grzybów? My – pewnie tak jak wszyscy – suszymy, marynujemy, robimy je w sosie własnym jako półprodukty do zup, mrozimy. Mieliśmy jednak problem z kaniami, których nie da się zjeść w tej ilości w formie codziennego kotleta. W rodzinie radzą suszyć kanię i mielić na proszek, dodawany zimą do sosów. Niegłupio to brzmi. Ania spróbowała jednak innej koncepcji – smażona kania w zalewie octowej. Oddaję więc głos Szefowej Wszystkich Kań, Pani K-Ani:

K-ANIA: Oj, sam mogłeś to napisać 🙂 Przepis jest banalnie prosty, choć ja akurat wynurkowałam go w necie, bo taka kombinacja nie przyszła mi do głowy. Kanie najpierw obtaczamy w mieszance – 1 szklanka mąki (u nas orkiszowa), 1 łyżka soli, 1 łyżka mielonego pieprzu. Potem na oleju rzepakowym smażymy grzyby na złocisty kolor (u nas olej tłoczony na zimno).

Zalewa w proporcji odpowiedniej do 20 sporych kań: 3 szklanki wody, 1 szklanka octu jabłkowego, 3 łyżki cukru, 1 łyżka soli. Plus przyprawy – nieduża cebula w plastrach, 2 listki laurowe, 4 ziarna ziela angielskiego, 4 ziarna pieprzu, pół łyżeczki białej kolendry i 3 goździki. Wodę trzeba zagotować z wszystkimi przyprawami, następnie dodajemy ocet i  gotujemy przez 3-4 minuty. Przecedzamy. Usmażone kanie kroimy na kawałki i układamy w słoiku warstwami, zalewając każdą kolejną warstwę wodą z octem i przyprawami.

Słoik zakręcamy i – do lodówki. Po 3-4 dniach kanie będą super! Taką opcję wybraliśmy, choć można je również krótko (przez 10 minut) pasteryzować. W takim przypadku na pewno postoją w lodówce do świąt.

Kania, natura – zwracam honor!

Kaniowe dania obiadowe lub śniadaniowe są jeszcze prostsze: grzyby smażymy na oleju rzepakowym, tłoczonym na zimno, obtoczone w jajku i bułce tartej (stąd te skojarzenia z kotletami). Smakują najlepiej z chlebem żytnim na zakwasie, lekko posmarowanym masełkiem. Ania robi z nich kanapkę idealną na podróż autobusem 😉

EDIT ANI: Plus jajka, pomidory i kiełbasa. Zestaw transportowy autobusowo-pociągowy.

I generalnie: kania to pychota! K-Ania też!

Tym tekstem chciałbym zwrócić honor naturze, której urągałem niedawno, że zmiany klimatyczne popychają ją w stronę susz i bezgrzybia. Co do susz – zdania nie zmieniam, co do grzybobrania, owszem, wystarczy kilka dni z deszczem i wszystko wraca do jakiej-takiej normy.

Jedyne, co mnie ciągle trapi, to to wczesnoporanne grzybobranie. Dlaczego grzybiarze wychodzą tak wcześnie rano? Ktoś, coś?

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Opowieść o fioletowych ziemniakach

ORAZ  Podlaskie hygge

3 komentarze
  • Magda
    Posted at 12:56h, 18 października Odpowiedz

    Jak pójdę na grzybobranie wcześnie rano, to jest szansa, że z oczyszczaniem i przerabianiem zdążę przed końcem dnia☺

    • Jacek
      Posted at 13:28h, 18 października Odpowiedz

      Oj, to prawda 🙂 Ale w ten sposób z góry zakładamy, że zbiory będą duże :-)))

      • Magda
        Posted at 18:03h, 18 października Odpowiedz

        Tak, w tym roku małe zbiory nie występują.

Post A Comment