25 mar Green Days. Ania z Cebulowego Wzgórza ma żal.
Daję dziś w połowie sentymentalny i w połowie prześmiewczy tytuł, dość trafnie obrazujący nasz wczorajszy nastrój. Byliśmy na targach Green Days w Nadarzynie pod Warszawą, pośród tłumów ludzi. I prosimy organizatorów: nie róbcie nam tej przykrości już nigdy.
Mydło, szpagat i powidło. To nie są targi, to jest barachołka gorsza niż ta, którą kiedyś tu opisywaliśmy. Jedną (!) halę w Ptak Warsaw Expo podzielono w Green Days na cztery salony tematyczne, obejmujące rzekomo architekturę krajobrazu, ogrodnictwo, technikę ogrodniczą oraz florystykę. I żaden z tych salonów nie odpowiadał zapowiedziom, że są to „największe targi ogrodnictwa w Polsce”.
Nie. Green Days to najgorsze targi ogrodnictwa.
Weźmy sekcję kluczową – ogrodnictwo właśnie. Jak sobie wyobrażacie taki salon? Bo ja widzę go jako nieskończoną przestrzeń z tysiącami różnorodnych roślin, z kwiatami, krzewami, drzewkami, sadzonkami, nasionami, środkami ochrony roślin, z ekologią, klasą i rozmachem.
A co mieliśmy na Green Days? Ogólnopolską wystawę letnich cebul kwiatowych. Zatrzęsienie stoisk z cebulami!!! I niewiele więcej. Mieszałam wczoraj w cebulach bardzo długo, bo tylko tu był prawdziwy wybór. Reszta ogrodu na targach ogrodniczych prawie nie istniała…
Naliczyłam trzy magnolie. Zobaczcie je, broniły w niedzielę honoru „największych targów ogrodniczych w Polsce”!!!
Było też pewnie dziesięć jednakowych świerków. Do tego kilkanaście bonsai, ze dwa stoiska z drzewkami owocowymi, jedno z roślinami owadożernymi i kolejne – z różami.
Targi!!! Największe w Polsce!
Broń Boże, nie winię uczestników tego spędu. Robili co mogli, prezentują jakąś klasę. Trzymają poziom wystawienniczy, starają się. Ale kochani – więcej roślin to ja mogę obejrzeć i kupić w czwartek na ryneczku w Siemiatyczach! I kupię je za jedną trzecią/czwartą targowej ceny! Osławione cebule – królowały lilie w każdej postaci – w Siemiatyczach kosztują 2-6 złotych. Na „największych targach ogrodnictwa w Polsce” ich ceny dochodziły do 22 złotych za cebulkę.
Niemal zero drzewek i krzewów, zero ekologicznego ogrodnictwa. Jedno stoisko z ziemią ogrodniczą! Żadnych drobnych narzędzi dla ogrodników – poza piłami motorowymi, podkaszarkami, kosiarkami i traktorami. Nie znam się na traktorach, ale większość z nich na pewno pasowałaby do Jacka (on lubi takie wysoko osadzone i wielkie ciągniki siodłowe), lecz prawie żaden do naszego ogrodu. W sumie, tak sobie teraz myślę, można by tam również pokazać parowóz – też duży i też byłby od czapy, jak wystawki spod znaku „home decor” lub typowo ogrodnicze stoisko ze sztuczną trawą…
Zlituję się nad „salonami” architektury krajobrazu i florystyki – każdy, kto widział poznańskie Special Days wie, na czym polega prezentacja sztuki florystów i ilu oraz jakich wystawców można na targach zgromadzić. Nie porównuję też nadarzyńskiej mizerii do berlińskiej Gruene Woche, bo nie da się porównać zadupia do Europy. Niestety.
Pokażmy więc to, co dobre
Ponarzekałam? Ponarzekałam. Rok temu było lepiej, teraz – popelina. Myślę, że podobny zawód odczuła większość zwiedzających.
Ale… pokażmy jednak dorobek wystawców na Green Days, bo oni ratowali twarz tym „targom”. O cebulach pisałam, warto wspomnieć o małej architekturze ogrodowej i królestwie tworzyw sztucznych, stali oraz… betonu. Serio. Były betonowe donice, betonowe podniesione rabaty i betonowe grille. Niektóre całkiem znośnie udawały drewno, inne dyszały tandetą.
Maleńkim hitem wśród stoisk Green Days wydały nam się prezentacje tzw. biżuterii ogrodowej oraz rzeźb wiatrowych. Króluje rdza, stal kortenowska, a przy okazji – niebanalny design. To oczywiście powtarzalne, tłuczone seryjnie wzory, ale mają swój urok i mogą być urozmaiceniem wielu ogrodów. Ceny (targowe?) zaczynały się od 45 złotych za najmniejszy model. Fajną ofertę miał sklep Rdza W Ogrodzie i Przemysław Gronowski z Biżuterii Ogrodowej. Panowie – szacunek, to naprawdę ciekawe dzieła.
Na jednym ze stoisk Green Days zauważyliśmy rośliny owadożerne: dzbanecznik, kapturnicę i muchołówkę. Te dwie ostatnie prezentujemy i kupiliśmy 🙂 Cena od 20 do 50 złotych. Staną na ganku i… do roboty: będą łowiły muchy.
Na Green Days widzieliśmy też kilka aranżacji ogrodowych (tylko na trzech stoiskach, niestety), z których jedną chyba warto pokazać. Zwraca uwagę bardzo ciekawe zastosowanie dwóch metalowych balii, które stworzyły świetną kompozycję i jednocześnie służą jako małe oczko wodne. Ładne to jest. Całość też jest świetnie pomyślana.
Tu z kolei warkocz z wikliny, a poniżej oryginalne, naturalne rzeźby ogrodowe. Z betonu byłyby pewnie trwalsze 😉
Widzieliśmy jeszcze kilkanaście ofert jacuzzi, jednego producenta saun z drewna świerkowego (dużo, jak na największe w Polsce targi), a także propozycje aranżacji ogrodowych prosto z serialu „Dynastia”…
A na koniec propozycja z Green Days dla Czytelniczek, które mają co najmniej 1500 złotych na drobne wydatki. Bonsai jakoś nam nie pasuje do wiejskich klimatów. Może na podmiejskim osiedlu, może jako soliter w małym ogrodzie. Nie dla nas. Ale doceniamy sztukę 🙂
Ania
Polecamy również: Grabiami mając zmęczone prawice
No Comments