03 sty Kaflove (1)
Masz jedną zapałkę, naręcze długich na pół metra szczap drewna, garstkę trocin, siekierkę, obok stoi piec kaflowy ‒ a tobie jest potwornie zimno. Woda w wiaderku zamarzła: nie będzie herbaty. Węgla nie ma, elektryczności nie ma, centralne ogrzewanie porzuciłeś w Warszawie, nawet napędzany zimowym wiatrem wagon Przewozów Regionalnych wydaje ci się teraz świątynią ciepła. I co robisz?
Kątem oka zerkasz za siebie ‒ kobieta, którą kochasz, obserwuje teraz każdy twój ruch, dostrzegasz w jej wzroku ciche polecenie ‒ zróbztymcośmisiu! Myślisz sobie: jesteś mężczyzną, a ona marznie!
Poddajesz się w takiej chwili czy walczysz? Paliłeś kiedyś w piecu? Przyznaj się!
Tak myślałem: jesteś mieszczuchem takim samym jak ja.
Czyli nie paliłeś nigdy. Może dmuchałeś w żarzące się skrawki tektury i gałązek na harcerskim ognisku, ratowałeś ogieniek na grillu, podrzucając skrawki nasączonej parafiną ekologicznej podpałki, dosypywałeś do żaru węgiel drzewny z torebki Lidla i wtykałeś ziemniaki w gorący popiół, i to była cała twoja styczność z żywym ogniem i prawdziwym ciepłem.
Jesteśmy pokoleniem kaloryfera, grilla i kominka. Nasze ognisko domowe podsyca gorąca woda z bezimiennej ciepłowni na skraju miasta. Ucztą dla oka są płomienie z biokominka napędzanego paliwem w żelu. Jeśli jeszcze o tym nie wiesz: żel twojego ogniska domowego może spalać się nie wytwarzając dymu ni zapachu. Nie zostawia popiołu, śladów sadzy. Patrzysz jak delikatna, błękitna poświata płomieni muska taflę szkła i niewiele cię interesuje, że spalasz alkohol etylowy wbrew jego pierwotnemu przeznaczeniu. Upijasz spirytusem ogień.
Jeśli jesteś w tej grupie, mieszczuchu, to przybij piątkę. Mamy wspólne korzenie: spędziłem całe życie pod kaloryferem. Nie jestem lamberseksualnym brodaczem i nigdy nie biegałem z siekierą po lasach, szukając drew na podpałkę. Nigdy nie byłem harcerzem. Hedonistą, owszem. Tak jak ty, jeździłem do pracy i wracałem z pracy wygodnym autem, dozowałem poziom ciepła w łazience przekręcając termostat ogrzewania podłogowego, dzwoniłem do administracji, kiedy grzejniki były zbyt zimne.
Jesteśmy z miasta
Historycznie jestem częścią cywilizacji ciepła bez płomieni. Wdychałem suche powietrze i ustawiałem na parapecie pojemnik z wodą. Przytulałem się do żeliwnych żeberek. Wieszałem skarpety na białych pałąkach łazienkowego grzejnika. Jabłka piekłem w mikrofali. Gotowałem na indukcyjnej płycie. Piezoelektryczną zapalarką rozpalałem świecę z IKEA ‒ to był mój jedyny ukłon w stronę żywego ognia.
Jesteśmy więc w jednej grupie. Mamy podobne doświadczenia, podobne nawyki i umiłowanie względnego komfortu. Wiesz co nas różni?
Postawiliśmy piec z tykocińskich kafli. Rąbiemy drewno, układamy w drewutni i uczymy się spalać je w taki sposób, by włożone na rozpalone ruszta wieczorem, utrzymywało ciepło w całym domu aż do południa następnego dnia.
W młodości nie raz patrzyłem na absurd domowych pieców, sens i bezsens ich budowania. Patrzyłem, na torturę nieustającego napełnienia węglem i drewnem, sinusoidę ciepła i zimna, zimna i ciepła. Dorastałem w opozycji do niemodnych kafli i żeliwnych drzwiczek. Dojrzewałem z radością w świecie kaloryferów, żeberek, paneli i rur centralnego ogrzewania. Ale dzisiaj ‒ o dziwo, o radości! ‒ czuję wspaniałą moc, pisząc: mamy piec kaflowy!
Dokładniej, zbudowaliśmy od podstaw trzy piece. A literalnie: piec opalany drewnem, piec z wkładem elektrycznym i piec chlebowy, także opalany drewnem. I żeby było coś na deser ‒ zmodernizowaliśmy czwarty piec, ścienny, ogrzewający dwa pomieszczenia jednocześnie. Rzecz jasna, także przeznaczony do palenia drewnem.
Wracamy do hypocaustum
Nie znałem wcześniej tego słowa. Dosłownie: podogień. Wycieczki, które docierają każdego dnia na zamek w Malborku, powinny je poznawać obligatoryjnie. Hypocaustum to starożytny sposób ogrzewania domów i term, w Polsce stosowany na wielu zamkach średniowiecza. Piec ustawiano pod posadzką, opierającą się na dziesiątkach podpór o wysokości od 0,8 do 1 metra. W przestrzeni między nimi lokowano system kanałów, szybko wypełniających się rozgrzanym powietrzem. Czasami podobne kanały murowano także w ścianach.
Z pewnością w Malborku takich pieców musiało być kilka, największy zbudowano pod Wielkim Refektarzem. Komorę paleniska zakonnicy wypełnili kamieniami, które odgrywały rolę grzejnika akumulacyjnego. Miała niemal 6 metrów sześciennych objętości! Zebrane z pól kamienie ułożone zostały na wielkiej kratownicy wykonanej z cegieł. Co ważne – nad tak skonstruowaną komorą akumulacyjną umieszczono kolebę, w której znajdowało się 36 kanałów cieplnych, doprowadzających ciepło bezpośrednio na poziom posadzki refektarza. Siatkę kanałów zamykały metalowe pokrywy, w razie potrzeby odsuwano je lub zasuwano, dozując wielkość ciepłego powietrza dostarczanego do sali.
Pod posadzką refektarza biegł też główny kanał dymowy ‒ w Malborku po mistrzowsku przeniesiono kierunek płomieni, które wędrowały po skosie, niemal poziomo. Całości dzieła dopełniał wysoki komin; jego górna krawędź wystawała prawie 4 metry ponad dachem.
I to wszystko grzało, musiało grzać! I pewnie mocno grzało! Cała przyjemność w tym grzaniu, cała moc, radość. Dzisiejsze hypocaustum to nowoczesne kominki z systemem rozprowadzania ciepła i nawiewów doprowadzających je do każdego kąta w domu. To również podłogi z elektrycznym lub wodnym ogrzewaniem pod kamieniem lub płytkami, to nowoczesne piece z systemami cyrkulacji.
My jednak wybraliśmy tradycyjne rozwiązanie. Czy było warto i dlaczego?
Ciąg dalszy nastąpi…
Jacek
PROSTO DO DRUGIEJ CZĘŚCI TEKSTU: Jak zbudować piec kaflowy_1
Akasha
Posted at 23:07h, 28 styczniaPiękny piec!