07 mar Ojagupiacipa. Wyprawa baby do miasta
Kopnęłam się wczoraj do miasta. Sama. Autem. Do Dużego Miasta. W obie strony wyszło jakieś 340 kilometrów. W stronę TAM jechało się bardzo szybko. Ale Z POWROTEM jeszcze szybciej: napędzała mnie głupota. I starość.
Zostań, Jacuś, co będziesz jeździł – szkoda czasu. Ja tylko w jedno miejsce. Na trzynastą. I zaraz wracam. Nawet się nie zorientujesz, że mnie nie ma. Śniadanie masz, obiad masz, buziaki, pa.
Między nami mówiąc: dlaczego to nie obudziło w nim żadnej czujności – NIE WIEM. Kobieta bierze ze stodoły jego samochód. Ubiera się jakoś tak… nie na pole. Głowę rano umyłam. Torebunia. Smartfon. I myk – do Warszawy. A on: nic. Nie zapytał, nie dopytywał, nie marudził.
Dobra. Dostałam wolne od życia. Jadę.
Po raz drugi między nami mówiąc: pojechałam na pazury. Umówiona na trzynastą. Był wtorek, sprawdziłam: środa – trzynasta, Karolina. A musicie wiedzieć, że Karolina to najlepsza w Warszawie pani od paznokci. Profesorka od paznokci! O podologii wie wszystko i umie wszystko. I kocha to robić: leczyć dłonie, leczyć stopy. Precyzyjna, delikatna, myśląca, perfekcyjna. No, miód na kobiecą duszę. I kończyny.
Ma jeszcze inną przypadłość: jakieś dwa lata temu ona również odkryła Podlasie. 🙂 Nie wiedziała, że my wcześniej znaleźliśmy tu nasze Niebo Za Miastem, a ja – celowo w ogóle jej o tym nie mówiłam. To miała być niespodzianka! Jeździłam pokornie na każdy nowy pazurowy termin i wypytywałam: no i co tam u Was na Podlasiu? I żeby była jasność: mamy do siebie (asfaltową drogą!) jakieś dwadzieścia minut!
Najbardziej zabawnie było, gdy Karolina żywiołowo opowiadała o postępach prac przy remoncie swojego domu, wymieniając nazwiska i imiona fachowców, których ja poznałam rok wcześniej. Dach kładzie nam Piotrek… Albo: konstrukcja jest od Wojtka… Kamienie na ganek mam od Adama… Albo na przykład: starocie kupiłam w takim fajnym sklepiku w Drohiczynie… A my to wszystko już zaliczyliśmy!!!
Dość powiedzieć, że kiedy sprawa się wydała – zaprosiliśmy Karolinę do nas, potem złożyliśmy jej rewizytę (wyremontowała piękny domek nad Bugiem) i od pewnego czasu obie mamy jeden wspólny temat: podlasiactwo. Czyli styl życia na wsi pod lasem. I nad rzeką.
Ale – Karolina na stałe pracuje w Warszawie, podlasiuje sobie weekendowo. My zaś całkiem odwrotnie.
Dojechałam.
170 kilometrów padło jak z bicza strzelił, w nieco ponad dwie godziny. Przy okazji mam prośbę – nie mówcie tego Jackowi, ale jego samochód naprawdę DUŻO MOŻE. Więcej niż kierowca 😉
Co potem? W mieście najpierw szybka kawa – czy wiecie, że w Costa Coffee zmniejszyli rozmiary kubeczków, ale nie zmniejszyli ceny? Hmmm… Podlasie Was znienawidzi! – potem jeszcze mały sklepik (nasiona i cebulki) i drugi (wino – dla pana J.), i trzeci (no dobra, trochę wydałam…), ale zaraz potem – do Karoliny.
Ja: – Puk, puk!
Ona: – Cześć, kochana! A ty tu co?
Ja: – Na szilak. Na trzynastą.
Ona (z wyrozumiałością prawdziwie nadbużańskiej pazurniczki, patrząc mi głęboko w oczy): – Zgadza się. Na trzynastą. ZA TYDZIEŃ.
Ja: – Ojagupiacipa!
Szilak!!! Szilak by to trafił!
Jak można było pomylić się z datą o cały tydzień – nie wiem. Jak można było pojechać w siną dal, zostawić na głodową śmierć starego – nie wiem. I przede wszystkim – jak można wytrwać jeszcze przez cały tydzień z pazurami bez lakieru – zupełnie nie wiem!
A powinniście wiedzieć, że kiedy ostatni raz gościłam w gabinecie u Karoliny, zdjęła mi lakier, zrobiła manicure i… nic więcej. W centrum dwumilionowego miasta nie było… prądu! Całkiem jak u nas, na Zadupiu i Bezprądziu. Świeciła mi w pazury latarką ze smartfonu przyklejonego taśmą do lampki, w której zabrakło prądu. Wypielęgnowała i orzekła: przez miesiąc ci odpoczną, to nawet dobrze, przyjedziesz następnym razem, nałożymy nowy.
Wróciłam. Ojagupiacipa!
Mam nadzieję, że samochód nie ma nagrywarki… (Jacek, ma???) Gnały mnie w stronę domu niezwykle ekwilibrystyczne bluzgi. Zrobiłam sobie sesję wymyślania bluzgów! Na swój temat wyłącznie.
Odetchłam (bo przecież nie odetchnęłam!) dopiero przed zjazdem z asfaltu na naszą polną drogę. Facet czeka na wino, więc wymówkę mam – pojechałam po wino, nie? I po nasiona, i po cebule. Zobacz, kochany: groszek pachnący, dalie, agapant, mieczyki, śliczne prawda? U nas tego nigdzie nie ma!
Chciałam być piękna w pazurach, bo hybrydowy lakier świetnie sprawdza się w wiejskich warunkach. Bardzo serio to piszę. Jest wytrzymały, można grzebać w ziemi przez całą dobę – i choć używam rękawiczek, bardzo często zdarza mi się gmerać w grządkach gołą ręką. Dobry lakier wytrzyma wszystko. A czym jest dobry lakier dla kobiety – kobieta wie najlepiej. I zrozumie.
Kobieta kobietę zrozumie. Rozumiecie mnie?
EDIT JACKA: Brak mi słów. Posłuchaj, zamiast komentarza… 🙂
Kochany jesteś! I naprawdę się nie gniewasz? Przecież ja to wszystko dla ciebie… Bo gdzieżby dla mnie… 😉
Ania
POLECAMY RÓWNIEŻ: Ciągle w zielone gramy
Foto: ivabalk on Pixabay
Anna
Posted at 09:16h, 07 marcaJak ja Panią uwielbiam! ? Przede wszystkim za dystans i poczucie humoru. Jak to mówią „Śmiej się z siebie, a będziesz miał ubaw do końca życia .” ? You made my Day!
Ania
Posted at 13:05h, 07 marcaDo usług 🙂
I nie paniujmy tutaj sobie. Jestem Ania. Dla wszystkich – Ania. I Jacek.
Ania
Posted at 16:33h, 07 marcaZrobiłam podobnie miesiąc temu jadąc na imprezę niespodziankę z okazji 40-tych urodzin kolegi…na szczęście po drodze zajechałam do sklepu i zachciało mi się do toalety, a jak wiadomo najlepiej myśli się w łazience…I tak na Małysza wisząc nad muszlą klozetową pomyślałam że sprawdzę czy na pewno na dobrą godzinę jadę na te imprezę…okazało się że impreza za tydzień!;D ależ by się kolega zdziwił gdybym mu wbiła na chatę ze śpiewem '100 lat’ na ustach – gdyby nie wizyta w toalecie:P
beata
Posted at 20:40h, 07 marcaJa w podobny deseń…
Chodziło o zrobienie specjalistycznego badania. Powtarzałam sobie o nim od tygodnia -po to, żeby nie zapomnieć. Zjawiłam się w przychodni. Ze spokoje odczekałam godzinę spóźnienia -wiadomo – na nfz nie ma się wygórowanych oczekiwań. Wszystkie osoby już poszły a mnie nadal nikt nie wzywał. Moja cierpliwość powoli się napinała…
Weszłam do gabinetu i z „lekkim” wyrzutem w głosie mówię że czekam od godziny…
Pani spogląda w swoją karteczkę i oznajmia: nie mam pani zapisanej.
Nie chcę mówić jaki przybytek przyszedł mi na myśl i jakie wkurzenie narastało we mnie z sekundy na sekundę. Żałowałam, że nie weszłam wcześniej bo już może sparawa byłaby wyjaśniona a tak… dopiero teraz zacznie się szukanie kto zawaił, kto nie wprowadził w system, no i na kiedy uda się ustalić nowy termin… Ale pani zapytała czy mam karteczkę z zapisanym badaniem – a ja : no tak i podaję pani szybciutko karteczkę .
Pani, z tajemniczym uśmieszkiem, który mnie nieco zaniepokoił, oddaje mi karteczkę i mówi ze spokojem: ale to za miesiąc!
WWWWWWWIELKIE ZDZIWIENIE
Opuszczając gabinet, byłam dumna z siebie, że byłam tak długo niewymownie spokojna i nie skomentowałam w żaden sposób ICH bałaganu i ICH nieliczenia się z czasem pacjenta…
Byłoby mi dopiero wtedy wstyd.
Idąc do samochodu i jeszcze kawał drogi powrotnej nie hamowałam się…klęłam na siebie i na swoją… sama nie wiem co- niebywale siarczyście jak nie zdarzyło mi się chyba na nikogo dotychczas.
Dokładnie tak jak ty ojagupiacipa
Raźniej …i śmieszniej, że innym też tak się przydarza!