Superblog o ucieczce na wieś
2049
post-template-default,single,single-post,postid-2049,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Śpiewający sex

Śpiewający sex czy proste dźwięki ciszy?

Wieczór sam się nam zrobił sentymentalny. Sam z siebie! Zaczęło się od „Sound of Silence”, usłyszanego przy wyjściu z Arkadii, ale nie w wersji Disturbed, która żegnała Pawła Adamowicza, lecz w oryginale. …Witaj ciemności, moja stara przyjaciółko… I ciarki nas przeszły.

A potem był dom, kolacja i muzyka zamiast meczów Piątka i Lewandowskiego. I proste pytanie z erotycznym podtekstem: kto jest lepszy do łóżka – Frank Sinatra, Elvis Presley czy Simon&Garfunkel?

Spróbowaliśmy całej czwórki, wrzucając pod igłę kolejne winyle, jeden po drugim. Teoretycznie rzecz biorąc, powinien wygrać Presley. Był ikoną rockandrolla i seksu. Sinatra to inna klasa, sentymentalizm, emocje przy zapalonych świecach, świat szlachetnych mężczyzn, cygar, whisky. Simon i Garfunkel to z kolei czyste ciepło i zaduma, dedykowane raczej intelektualistom niż tłumom  nastolatek. Z tłumu nastolatków wypisałem się dość dawno, za to  wczoraj z dwiema gazetami pod pachą (kupiłem „Wnet” i „Press”) wyglądałem jak cień inteligenta, więc teoretycznie  S&G to jakby coś dla mnie. Ale…

Nie rozmawialiśmy z Anią o samej muzyce i muzykach, lecz o klimacie, który wytwarzają. Który jest bardziej erotyczny? Który pasuje do łóżka?

Elvis Presley?

Pamiętam jego płytę (pocztówkę!) z „Can’t Help Falling In love” i przytulanki na domowych prywatkach, kiedy w każdym gotowała się krew i gdy przeszkadzało każde zapalone światło. Albo jeszcze lepiej to:  „Always On My Mind”, szeptane do ucha…

Choć  żeby być całkiem szczerym – ja akurat najbardziej lubiłem Elvisa w „Jailhouse Rock”, bo mogłem tańczyć rockandrolla – jedyny taniec, który potrafię 😉

No, dobrze, głos głosem, ale czyż Elvis to nie przede wszystkim seks?! Ruch, zachowanie na scenie, głos z trzewi, ta chropowata powierzchowność pomimo brylantynowego żelu na włosach. Dzisiaj Presley miałby takie branie, że aż zazdrość bierze! Choć w swojej tłustej fazie był według mnie nieznośnie aseksualny, obrzydliwy wręcz. Kiedy słucham jego płyt, mam to specyficzne rozdwojenie jaźni – odbieram świetną muzykę, ale widzę zwalistego, nażelowanego grubasa z bokobrodami.

Więc mnie jakoś Elvis nie podchodzi. Żeby grał przy łóżku. Ani też. Został więc podwójnie skreślony.

A Frank Sinatra?

Kiedy ogląda się go i słucha w wieku dostojnym, na piosenkarskiej emeryturze, jego głos przyciąga o wiele mocniej niż fizjonomia; to jednak nie był amant tej miary co Presley, choć powodzenie u kobiet miał nieliche. Świetny w „New York, New York”, ale do diabła – kto by chciał przy tym tańczyć? W Polsce? Może gdzieś w klubach, w których odlskulowe granie ma branie.

Bo tak w ogóle, kto z Was pamięta własne prywatki i dyskoteki z jakimkolwiek udziałem Sinatry? No bez przesady – ludzie tak długo nie żyją – nie macie prawa pamiętać! Nawet tak stary facet, jak ja – nie mam z Sinatrą żadnych osobistych, emocjonalnych wspomnień. Zwłaszcza, że np. jego „As Time Goes By”  z filmu „Casablanca” bardziej mi się podoba w wydaniu Roda Stewarta i Bryana Ferry niż w oryginale.  Nic na to nie poradzę…

Ale gdy idzie o kwestię urody… Kiedy przyjrzeć się fotografiom tego faceta z lat młodości… Ma ch…a w oczach! – jak mówi nasza młodsza kumpela i ja się z nią zgadzam, choć na Sinatrę nigdy nie leciałem. Coś mi jednak podpowiada, że współczesnym kobietom zdecydowanie bardziej spodobałby się szorstki Frank niż Presley w gładkim żelu. Mam rację?

EDIT ANI: Masz, ale posłuchaj lepiej  jak on śpiewa! Jak zmysłowo! Ty patrzysz na okładkę, a ja zamykam oczy, słucham muzyki i ona do mnie gada. Postawiłabym na Sinatrę.

To ja jednak nie. Pozostał nam do oceny duet panów S&G.

Simon & Garfunkel?

Każdy, kto zanurzał się we włosach ukochanej kobiety, pamięta te gitary, ten głos, tę harmonię dźwięków ociekającą seksem, smutkiem, zastanowieniem. Jest profanacją puszczać takie utwory jako muzaki towarzyszące zakupom w galeriach handlowych, witając nimi wystawowe brednie i żegnając zapach kawy latte na wynos.

„Dźwięk ciszy” to utwór na dobry wieczór, na zadumę w głębokim fotelu, na początek nocnej przygody i… raczej na spotkanie w klubie seniora. No, niestety. Czy wspomaga erotyczne klimaty? Wątpię – w wersji oryginalnej wydaje mi się dziś, po epickim wykonaniu Disturbed, płaski, nie pobudzający emocji. Sprawdźcie sami, moc jest tutaj:

W półmroku posłuchaliśmy więc wczoraj muzyki z wielu płyt, nie wskazując jednoznacznego zwycięzcy. W erotycznej rywalizacji Sinatra zyskał lekką przewagę, duet nieco nas zawiódł, Elvis nie porwał – i położyliśmy się spać w kompletnej ciszy.

O poranku przyznaję: cisza w domku pod lasem potrafi być wyjątkowo erotyczna.

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Cisza pełna dźwięków

Fot. AliceKeyStudio z Pixabay 

No Comments

Post A Comment