Wiejskie ptaki, rycerze mroźnej zimy
9239
post-template-default,single,single-post,postid-9239,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.3,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.0,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Gil 2021

Wiejskie ptaki, rycerze mroźnej zimy

Żyjemy obok nich, a one żyją z nami i odrobinę dzięki nam. Wiejskie ptaki. Sikory, kwiczoły, sójki, mysikróliki, gile. Nasi kumple.

O nie, wiejskie ptaki to nie gołębie z miasta, które siedzą na gzymsach i lakierują sobie paznokcie. To coś więcej niż bezczelne wróble z wiedeńskich kawiarni, podskakujące prosto do talerzyka z ciastem i krzyczące do kelnera: – Herr Ober, jeszcze jedno takie proszę! Ten pan zapłaci! Wiejskie ptaki to też nie pawie z warszawskich Łazienek, pyszniące się upierzeniem w zamian za ochy i achy pań z socjety.

Ptaki z wiejskich krzewów

Ptak ze wsi ma honor, szeroki gest i wrodzoną siłę przetrwania. Jeśli mu nie podrzucisz ziaren, zostawi twoje siedlisko i wyniesie się do lasu – nie, to nie, łaski bez. Wiejski ptak nie lata byle gdzie – leci tam gdzie warto i gdzie jest interes, i ma w tym lataniu wielki rozmach. Z najwyższej w okolicy brzozy do sosen na skraju lasu, potem skok na jałowiec, wypad na młode dęby i stamtąd prosto do karmnika. Wszystko po to, by zmylić wrogów, konkurentów i kota. I trochę też po to, żebyśmy sobie nie myśleli, że sypiąc mu ziarnem pod nogi skazujemy go na człowieczą łaskę.

Wreszcie – mają wiejskie ptaki nieludzką siłę przetrwania. Wytrzymacie minus 34 stopnie na dworze, nawet schowani w zaśnieżonym lesie? Wytrzymalibyście wczorajszą noc przy minus 24 i lekkim wietrze? Albo tę zadymę sprzed tygodnia? A one dają radę. I niby w ogóle ich nie widać, nie ma śladów, są schowane, ale… niech tylko wstanie świt!

Kwiczoły lądują na jałowcach jako pierwsze. Objadły wszystkie krzewy z owoców i poleciały w stronę lasu. Wpadły do nas całą chmarą, pikując w sam środek ostro najeżonych gałęzi, zrobiły wielki szum i nawet okiem nie rzuciły na karmnik i kilka pudeł z ptasią karmą. I tyle ich było.

Sikory i gile

Najbardziej szalone są sikory. Bogatka, czubatka, modraszka. Nieodgadnione jest to ich podlatywanie do wysypanych ziaren. Ledwie zdążą dolecieć i chwycić coś dziobem – myk! – i już wieją na sosnę lub w gęste chaszcze starych bzów. I tak co parę sekund. Czy one to jedzą w locie, czy potrzebują wiatru, żeby im wepchnął ziarenka słonecznika do gardzieli – nie wiem. Ale widzę, że wykonują setki lotów zamiast usiąść wygodnie przy stole i jak wiedeński wróbel lub polska kura – nadziobać się do syta.

Co innego gile.

Szara Pani Gilowa i czerwony Pan Gil to ptaszory najbardziej leniwe, ostentacyjnie naśladujące kury. Jak ich nie było, to przez trzy lata. Ale jak już się zleciały, to całym stadem. Lądują i najpierw dokonują analizy systemowej otoczenia, badają silne i słabe strony, szanse i zagrożenia, oceniają wartość zbiorów i po głębokim zastanowieniu mówią – dobra, wpieprzamy co jest!

I potem… zachowują się jak kury. Wysypaliśmy im z Jackiem zestaw śniadaniowo-obiadowy na dużym kartonie, po którym kroczą dostojnie i najpierw coś dzióbną, potem coś pikną, coś kujną, uszczkną, a zaraz potem przycupują i zaczynają myśleć…

Kurde, ziomuś, czy mi to aby nie zaszkodzi? Co my tu jemy? Jadłeś takie coś? Halo! Ktoś coś słyszał o tej stołówce? Ile to ma gwiazdek Michelin? Czy była tu Magda Gessler? Jest tu w ogóle jakiś kelner?

One bowiem, te gile, dłużej kontemplują niż jedzą. Ściślej – baby-gile kontemplują, bo faceci to przylatują, nachapią się i wypinają te swoje czerwone brzuszyska, bo myślą, że baba leci na byle klatę. A tu charme trzeba mieć, kulturę osobistą, czar jakiś i tentego; samo emplois nie wystarczy. Na samiczkę sama klata nie działa. Trzeba mieć to coś! (Jacku drogi…)

Stołówka na trzech poziomach

Więc gile odwiedzają naszą stołówkę na poziomie gruntu. Sikorki często podwieszają się pod wiszące podajniki i skrawki słoniny. Oj, to trzeba widzieć, tę minę Rudiego, który najpierw cieszy się jak dziecko dostrzegając Jacka wychodzącego na dwór z płatem słoniny i ten jego zawód w oczach, gdy widzi, jak jego ukochany tatuś wiesza przysmak na gałęzi… Na gałęzi! Nie dla psa słonina!

Pan Kot w tym czasie siedzi w kinie. Dziś o poranku było minus dwadzieścia, więc jego wyprawy ograniczają się do sikania przed domem i ucieczki z mrozu prosto w pobliże pieca. Ale kiedy już skończy się faza termicznego szoku, kot zasiada na podłodze przed oknem werandy i ogląda film. Bo ptaki jedzą ziarna jakieś 8-10 metrów od domu, są niemal na wyciągnięcie łapy.

Pan Kot ogląda więc te filmy z ptaszorami w wielkim skupieniu i zadumie. Wie, bo to jest mądry Pan Kot, że jeśli puściłby się za nimi w pogoń, ugrzęźnie w śniegu: pół metra puchu nie utrzyma żadnego kota, psa również. Wie, że nie doskoczy. I że nie drgnie tak nawet pazurem – do wiosny.

Co więc mu pozostało? Delektuje się widokiem. Kadr po kadrze widzi paradujące przed kocimi oczami gile, kwiczoły, sikory i w myślach przegryza im gardła…. Robi wielgachne oczy na widok dzięcioła i jeszcze większe, gdy do stołówki przybywa gromada sójek.

Ptaki-zakapiory

Sójki to nasze lokalne zakapiory. Kiedy nadlatują, cichnie całe ptasie radio i znikają wszyscy klienci restauracji pod Niebem Za Miastem. Sójki rządzą. Są jak koguty wśród kur, niepodzielnie panując nad barem i spoglądając na menu lekko zdegustowanym wzrokiem:

Pszenica? Sorgo? Słonecznik? Phi! Nie macie grochu? Kukurydzy? Orzechów? Żołędzi? Nie macie jakiegoś prawdziwego białka? Jakichś ślimaków, larw, jajeczniczki na bekonie? Nic?

Jedzą, bo muszą. Ale żeby obrzydzić innym restaurację, usiłują wedrzeć się do małego karmnika przygotowanego z myślą o sikorkach i zwykle przegrywają w konkursie na technikę jedzenia: nie da się bowiem dziobnąć ziaren siedząc na daszku karmnika i skubiąc je w pozycji „do góry nogami”. Bardzo to sójki wnerwia, choć z pozycji kota jest niezmiernie widowiskowe. Nikt tak nie potrafi rozbujać karmnika, jak właśnie sójki. I nic nie wygląda tak apetycznie, tak challenge’owo, jak one.

Skubnąć taką sójkę… no… to byłoby to… – myśli Pan Kot i zasypia z tym marzeniem. Bo śpi po każdym seansie.

Mysikrólik wraca do życia

Najsłodsza chwila z naszymi ptakami była jednocześnie chwilą najsmutniejszą. W śniegu na schodach za werandą dostrzegliśmy leżącą kolorową kulkę. Jak się okazało: był to mysikrólik, najmniejszy z polskich ptaszków. Leżał bez ruchu i wydawało nam się, że już wyzionął ducha: mróz zrobił swoje… Ale gdy po chwili zobaczyliśmy, że daje znaki życia, ptasie pogotowie ratunkowe stanęło na wysokości zadania.

Zawinięty w ciepły ręczniczek trafił do pudełka. Dostał wodę, trochę potłuczonych ziaren pszenicy i słonecznika, ulokowaliśmy go blisko pieca i daleko od Pana Kota. Z kulki, która miała kształt puchowej kulki – bez dziobu i bez skrzydeł – powoli zaczęła wyłaniać się mała, śliczna ptaszyna. Maleńka! Mysikrólik wzięty w dłonie ważył tyle co kłębuszek waty!

Trwało dobrą godzinę aż doszedł do siebie. Odpoczął, a gdy Jacek rzucił pomysł, że warto mu dać odrobinę nalewki na pędach sosny, bo dobra na przeziębienia i gardło, wystraszył się widma alkoholizmu i zaczął machać skrzydełkami. Już-już prawie leciał i już-już prawie go wypatrzył myśliwy Pan Kot…

Ale byłam czujna. W dłoniach ta jego kulka była tak spokojna i tak ufna, że gdyby tylko szepnął jedno zdanie – no dooobra, zostaję! – to by z nami został. Do lata. Ale rwał się na dwór i kiedy nieco się ociepliło, spełniłam jego życzenie.

Kot trzyma focha do tej pory.

Niech się mysikrólikowi wiedzie! Mamy nadzieję, że żyje i że wspomina tę przygodę jak turysta, na którego spadła lawina:– Ale była jazda, janiemoge!

Ptaki i my. Czekamy na wiosnę!

I tak sobie żyjemy. W symbiozie z ptactwem. Ptaki patrzą na nas, my patrzymy na ptaki. Spędziłam dziś kilka godzin z lornetką przy oczach, patrząc na ich plemienne walki, na podskoki i podrygi, na techniki jedzenia i popijania śniegu – zamiast wody. Bo woda, niestety, zamarza.

Mam nadzieję, że całe to towarzystwo odwzajemni nasze uczucia wiosną, kiedy trzeba będzie śpiewać i świergotać na zawołanie, od rana do późnej nocy. I mam nadzieję, że chłopaki jakoś przeżyją tę zimę, bo szczerze im nie zazdroszczę. Trzymajcie się, skrzydlaki! Jesteśmy z wami, do końca świata i o jeden dzień dłużej!

Ania

POLECAMY RÓWNIEŻ: Koty wchodzą do gry!

8 komentarzy
  • Orzeszkowa
    Posted at 23:39h, 01 lutego Odpowiedz

    No super, że doczekaliscie takich pięknych seansów. To prawda, że kino i tv. wysiada przy takich spektaklach. Super, że dołączyłas zdjęcia. Ja do dziś mam problem z tożsamością tych pięknisiow. Proszę kochani o jeszcze więcej takich ciekawych tematów i doświadczeń z przyrodą, póki macie taką bajkową zimę. Życzę Wam i sobie dalszych ekscytujących wrażeń z naturą. ?

    • Ania
      Posted at 23:46h, 01 lutego Odpowiedz

      Dziękujemy w imieniu własnym i zwierzyńca! Spektakle są wyjątkowe, to prawda ? Serdeczności!

  • Henryk
    Posted at 15:55h, 02 lutego Odpowiedz

    Pani Aniu … fajne .. …dr Andrzej Kruszewicz by się nie powstydził . Czekamy na więcej .
    Ściskam Mocno
    Henryk
    …nalewka Pana Jacka mogła pomóc …..

  • Zagroda Ławeczki
    Posted at 05:39h, 03 lutego Odpowiedz

    Fantastycznie napisane

    • Jacek
      Posted at 10:51h, 03 lutego Odpowiedz

      Ania dziękuje za dobre słowo 🙂

  • Anonim
    Posted at 14:03h, 23 lutego Odpowiedz

    Witam! trafiłam na wasz blog przypadkowo klikając nazwę swojej rodzinnej miejscowości i tak znalazłam się w Niebie za miastem. Cudownie się czyta Wasze artykuły i ogląda zdjęcia, tym bardziej, że znam to miejsce. jestem najstarszą córką nieżyjącego najbliższego sąsiada. Ostatnio rzadko bywam na Bociance i nie mieliśmy okazji się poznać. Kiedy zdarzało mi się tym być, to z wielką radością patrzyłam na pozytywne zmiany w wyglądzie domu i obejścia mojej nieżyjącej cioci. Cieszę się, że dobrze się tam Wam mieszka. To miejsce rzeczywiście ma chyba swoje dobre opiekuńcze duchy i cudowny klimat. Gdyby te najstarsze zachowane budynki gospodarcze mogły mówić, to opowiedziałyby niejedną arcyciekawą historię, chociażby z czasów II wojny światowej.
    Wracając do zimowych krajobrazów i uroków, to je doskonale pamiętam z czasów dziecięcych i wczesnej młodości. Takie zima jak obecna były co roku. A ja jako mała dziewczynka musiałam dojść do szkoły podstawowej do Kajanki (przez pierwsze cztery lata) a później do Moszczony Pańskiej (oczywiście najlepsza była droga przez las). Przy wielkich śniegach Tato odwoził mnie a później i moje rodzeństwo sańmi do szkoły lub tylko do wsi. To były czasy!
    Przepraszam za te wspomnienia, może zbyt długie i przynudne, ale to te teksty i zdjęcia sprowokowały mnie do sentymentalnej podróży w przeszłość.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu, wielu dobrych lat w tym magicznym zakątku Podlasia.
    Krystyna

    • Jacek
      Posted at 14:06h, 23 lutego Odpowiedz

      Dziękujemy serdecznie i gdy ruszą śniegi, i lody – zapraszamy na kawę, po sąsiedzku 🙂

  • Krystyna Roman
    Posted at 14:11h, 23 lutego Odpowiedz

    Dziękuję za szybką odpowiedź i zaproszenie. Oczywiście, gdy zrobi się ciepło i poprawi nieco sytuacja pandemiczna, wybieram się z rodziną na Bociankę.
    Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam.

Post A Comment