Układam pasjans z życia

Układam pasjans z życia

Wiem. Powinienem mniej wzdychać i jęczeć, pisać bardziej optymistycznie i ciepło, prawda? I żeby było, że wiosna za pasem – miód na serce – a przeprowadzka na wieś to najlepsze lekarstwo na stres i wybór jedyny z możliwych, gdy mieszka się w aglomeracji i ma dosyć korpo…
Zacznijmy więc od tego, że piszę ten post w samym sercu wielkiego miasta i… dobrze mi z tym 🙂

W sobotę przeżyłem zderzenie z czołgiem. Czołg to NFZ i jego frontowy przedstawiciel na dyżurze w szpitalu w małym miasteczku, a ściślej – wynudzony z braku zajęcia lekarz kardiolog.

Było tak:

Znalazłem izbę przyjęć licząc, że ktoś fachowo zmierzy mi ciśnienie i orzeknie – będę żył, czy już do widzenia.

W poczekalni (nazwijmy ją złośliwie living roomem) wysiaduje około 30 osób. Chodzę, stękam, miauczę i aluzyjnie głęboko wzdycham – jak normalny pacjent przed zejściem – nikt nie chce ustąpić miejsca w kolejce. Nawet siwizna zarostu nie działa.

OK, rozumiem, niczego od życia nie chcę, w końcu jak ma się 180/120 w ciśnieniomierzu, to jeszcze nie powód, by pchać się do pierwszego szeregu, bo… w pierwszym szeregu podąża na bój piechota, ta szara piechota… Czy jakoś tam to leciało.

W każdym razie – pierwszy szereg jest dla mnie zamknięty i kolejnych 30 też.

Ale!

Patrzę…

Jest!

Jest gabinet z tabliczką „Lekarz kardiolog”. Czyli mój. Mój ci on! Dyskretnie pytam – państwo do kardiologa? NIKT do kardiologa!

Pytam panią z recepcji: – Mogę do kardiologa? Tak, o?

– Niech zapuka i wejdzie! – to do mnie w odpowiedzi.

Zapukało więc i weszło.

Dygresja…

WIEM jak się wchodzi do lekarza. W końcu byłem ostatni raz u lekarza, kiedy rodziła się najmłodsza córka. Ale wiem. Zrobiłem miękkie nogi, ściszyłem głos, zmierzwiłem włosy, zdjąłem trochę krwi z twarzy i w szarości swej wsunąłem nogę.

Był. NFZ w całej swej młodości. Był i miał włączony komputer, pasjans czy jakoś tak. Ale był z pewnością. Z siostrą siedzącą.

– Czy ja mogę? – nieśmiało zapukało, więc i nieśmiało zapytało.

– Ależ proszę – odpowiedział NFZ bardzo grzecznie (jak na swoje wynagrodzenie).

– Panie doktorze… ja w takiej nerwowej sprawie… czy można by… ciśnienie… zbadać… bo kiedy… mierzyłem w domu…

– Skierowanie pan ma? – padło pytanie przerywające mój monodram.

– No, nie mam – odpowiedziało. I już całe w strachu.

– A pan skąd? Znaczy zarejestrowany pan jest? Skierowanie pan ma?

– No, nie, z drogi, to znaczy – przecież nie powiem facetowi, że z Nieba. – Przejazdem znaczy, bo to jest tak… ja może panu doktorowi wytłumaczę, mam bardzo, bardzo wysokie ciśnienie i…! – nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się wydobyć z siebie tyle słów.

– Proszę pana – przerwał mi NFZ. – Musi pan poczekać, pójść do rejestracji, lekarz dyżurny pana przyjmie, zbada i wtedy orzeknie co i jak. I wtedy skieruje do mnie może. Ale musi pan się zarejestrować. Tam po prawo.

Do rejestracji marsz!

Tam po prawo to była ta kolejka z trzydziestoma szeregami na bój. NFZ uśmiechł się i zmierzał do zamknięcia debaty w tempie marszałka Kuchcińskiego.

– Ale panie doktorze… – to byłem już hardy ja, konkretny i nie na miękkich nogach. – Gdybym przyszedł do pana, powiedzmy to wprost: do KARDIOLOGA, i oznajmił, że oto mam ciśnienie 240 na 120, bez mała schodzę, to pan…

– …to ja bym pana poprosił – wszedł mi w słowo – żeby pan poszedł się zarejestrować, lekarz dyżurny pana przyjmie, zbada i orzeknie co i jak. I wtedy skieruje do mnie może. Bez tego nie możemy pana rozliczyć przez NFZ.

– A prywatnie?

– Prywatnie w środy – zakończył. I nie zdążył dodać, że trzydzieści kilometrów dalej, w innym małym miasteczku.

Wyszło więc ze szpitala i powiedziało: trudno. Na pewno mam zepsuty ciśnieniomierz.

* * *

I teraz (nareszcie) do rzeczy. Wyższość dużego miasteczka nad małym miasteczkiem, a tym bardziej nad wsią, wcale nie polega na tym, że NFZ w dużym miasteczku przyjmie mnie z otwartymi ramionami, przytuli do piersi pielęgniarki i pozwoli postawić pasjansa na służbowym komputerze, mierząc ciśnienie przy muzyce Pink Floydów. Tak dobrze nie ma.

Wyższość polega przede wszystkim na dostępności. Pięć minut po wyjściu z izby przyjęć zadzwoniłem do pani kardiolog w Warszawie i umówiłem się na wizytę w poniedziałek, oświadczając stanowczo, że:

do poniedziałku zamierzam żyć!

Wyższość zamieszkiwania w dużym mieście polega (na niesprawiedliwej poniekąd) konkurencyjności usług. A wyższość sfery prywatnej nad sferą publiczną polega na tym z kolei, że jeśli jestem w kłopocie i mam pieniądze, to sfera prywatna wyciągnie do mnie rękę i pomoże mi zmierzyć puls i ciśnienie. Sfera publiczna nie ma takiego prawa, choćbym i jej chciał, i mógł za to zapłacić.

Pan NFZ w szpitalu z małego miasteczka jest pozbawiony wyboru. Prywatnie nie może, ponieważ to szpital. Publicznie nie może, bo procedury i płatności rozliczeniowe. I kolejka. I choć się nudzi – a nudzi – i choć nie ma przed jego gabinetem ani jednego pacjenta, a dyżur trwa od 12 do 19, nie wolno mu powiedzieć – proszę wejść i się rozebrać. Albo w innym wariancie: proszę zapłacić w kasie i zaraz pana przyjmę.

Reasumując:

W trudnych sytuacjach nie chodzi przecież o pieniądze. Chodzi o reakcję. Albo mam ją zapisaną w moich prawach w NFZ, albo na banknotach. Trzecie rozwiązanie – brak reakcji – to najgłupsze z rozwiązań.

(Stojąca metr za mną Ania rzuciła myśl, żeby zemdleć. Wtedy zajmą się z urzędu. Ale nie jestem pewien: w Gliwicach nawet do umarłego – z urzędu – nikt pojechać nie chciał.)

Pomijam oczywiście całą złożoność etyki lekarskiej opisaną w powyższym przypadku. Przecież lekarz, który woli urzędolić niż leczyć, to kiepski lekarz. Ale system, który to na nim wymusza nie jest już kiepski – jest bezlitosny. Takie czasy. Nic za darmo.

Chociaż z drugiej strony… Dawno, dawno temu mieszkałem przez trzy lata w wiejskiej nauczycielówce. Lekarka z odległej o 5 kilometrów gminy, prywatnie i w ośrodku zdrowia, nigdy nie wystawiłaby mnie za drzwi. O każdej porze nocy i dnia – zawsze udzieliłaby pomocy.

No, ale wtedy pasjansa układało się z kart, a lekarkom płaciło jajkami.

Jacek

PS. Z badań wynika, że będę żył. Mimo wszystko. A nawet dłużej.

Podziel się:
Komentarz
  • Oj, smutny ten wpis. Smutny ten obraz naszego systemu. Ciekawa jestem co w głębi duszy czuje taki lekarz kardiolog…. czy jeszcze myśli o przysiędze, którą składał, o ideałach w które wierzył czy już go wyprano skutecznie z wszelkich złudzeń, że świat może dzięki niemu, być lepszym i bezpieczniejszym miejscem.
    Na nadciśnienie polecam soki – ale Wy przecież już je pijecie… polecam więc zioła od Bonifratrów i doktor Lidię Strzelczyk.
    Zdrówka życzymy, najważniejsze to spokój umysłu….

    12 lutego 2019
  • Trzeba było posłuchać Pani Ani, ona bardzo dobrą radę dała?

    14 lutego 2019
  • Ja bym nie opuściła. Kolejny efekt systemu: ewolucja awanturujacej się Joanny:)

    16 lutego 2019

Zostaw komentarz