02 maj Wilno, Troki. Notatki z podróży.
Maimy nadal na Litwie, choć z coraz większą tęsknotą do domu… Czasami dopiero z oddali widać, jak wielka jest siła przyzwyczajenia do własnych kątów i jak dobrze może być pod rodzinnymi gwiazdami. Te litewskie migają do nas chłodem: wieczorem ledwie plus sześć, znad Niemna płynie w naszą stronę podeszczowa wilgoć – gdyby nie Warszawskie Combo Taneczne, którego słuchamy, byłoby całkiem ponuro.
Wypad na Litwę bez wizyty w Wilnie, to jakby ćwierć wypadu. Miasto nie ma w sobie magii odnowionego Tallina, ale czuje się w nim fajny klimat i to się liczy. W ten weekend zostało opanowane przez Polaków i Rosjan – oba języki mieszają się na ulicach Starego Miasta. Język polski miesza się czasem specyficznie…
Scena z restauracji
Mamy w sobie gen pawia narodów, prawda? Matka Boska była Polką, Chrystus też miał polskie obywatelstwo, Jan Paweł II był największym z papieży, Francuzów nauczyliśmy jeść nożem i widelcem, Kościuszko i Pułaski bronili Ameryki, a Gruzję przed Rosją obronił największy z polskich prezydentów. Wiadomo.
Lubimy sobie popawiować na wyjeździe. Pokazać, kto jest panem, a kto powinien nam służyć. Może nie wszyscy lubimy, ale… Właśnie poznałem takiego, który lubi.
W restauracji z typową litewską kuchnią siada pięcioosobowa polska rodzina. Mnóstwo gości, Francuzi, Rosjanie, grupa Niemców, Litwini, Japończycy. Kelnerzy dwoją się i troją. Młody chłopak, może student, obsługuje Francuzów, Japończyków, polską rodzinę i nas.
Z Francuzami po francusku ze śmiesznym akcentem, z Japończykiem rozmawia w nienagannej angielszczyźnie, podchodzi do Polaków.
Pan Głowa Rodu: – Po polsku panimajesz?
Kelner po angielsku: – Przykro mi. Tylko angielski, francuski, trochę niemiecki i oczywiście rosyjski.
Pan Głowa Rodu: – Polskiego się ucz, matole jeden! Polskiego!
Żona Głowy, troje dzieci Głowy: ryczą ze śmiechu. Ale ten tata pojechał z młodym!
Pan Głowa Rodu: – Daj nam tu cwajmal cepeliny, yyyy, cwajmal piwo, i co wy tam chcecie, dzieciaki…?
Wiem, że burak. Wiem, że się wyrwał na majówkę i że musi sobie ulżyć, pokazać, udowodnić coś rodzinie i otoczeniu. Niech widzą, że jak on coś powie, to już powie. A ja powiem krótko: było mi potwornie wstyd. Za buraka, który udaje pawia.
Cepeliny giganty
Ludzieńki takie jak my, przyjeżdżające na Litwę z Podlasia – krainy kartaczy, nie mogą w Wilnie zamówić niczego innego niż cepeliny. Dla porównania. Nie można o nich powiedzieć, że jest to szczyt zdrowego odżywiania, że to wykwintne i nietuzinkowe danie, ale – spróbować trzeba. Podobnie jest z ciemnym chlebem, blinami czy kibinami, które choć pochodzą z kuchni karaimskiej, na stałe wsiąkły w wileński krajobraz. Ale co cepeliny, to cepeliny.
Kelner, który odszedł od polskiego pawia, przyjął zamówienie od nas: dwie porcje. Odszedł i… wrócił po chwili. Spojrzał na mnie, dłużej zatrzymał wzrok na chudzinie Annie i powiedział co następuje:
– Zamawia pan cepeliny, rozumiem to… Jedna porcja waży jeden kilogram, dwie porcje będą ważyły dwa kilogramy… – tu znów spojrzał na mnie i na Anię. – Czy to panu odpowiada? Dwa kilogramy! –podkreślił.
To zabrzmiało jak ostrzeżenie… Pół godziny później pochłonęliśmy półtora kilo tartych ziemniaków z mięsnym farszem, przerażeni sami sobą. Więcej nie dalibyśmy rady! Za żadne skarby!
To nie były jedyne wczorajsze doświadczenia z litewskimi kulinariami. Zjawiskowy naleśnik z serem na śniadanie, niesamowite żmudzkie bliny z łososiem i twarożkiem na kolację, plus desery.
Troki, Troki, Troki!
Najsilniejszym punktem programu były jednak Troki. Niewielkie miasteczko oddalone o 25 kilometrów od centrum Wilna, słynie z jedynego we Wschodniej Europie zamku na wyspie. Był symbolem Litwy w XIV-XV wieku, założył go książę Kiejstut, a budową dokończył jego syn Witold. Przez lata służył jako rezydencja wielkich książąt litewskich, w czasach komunizmu było w nim więzienie, później odbudowano go i dziś przyciąga swoimi atrakcjami turystów z całego świata.
Ale zamek zafascynował nas dużo mniej niż same Troki, z ich karaimską architekturą, o której za chwilę. Troki mogłyby być wzorem dla południowej Litwy, tej, którą opisywaliśmy wczoraj! Pieczołowicie odnowione zabytkowe domy, równe chodniki, świetna infrastruktura, kafejki, restauracje, galerie, stoiska z pamiątkami, wspaniałe biuro informacyjne.
Taką mądrość budowania i dochowania wierności własnym tradycjom uwielbiam. Właśnie nie skanseny, nie muzea, ale żywe domy z ich mieszkańcami, z dobytkiem, z antenami satelitarnymi nawet – to żyje, świadczy, jest na dotknięcie ręki. Nikt nie udaje, nie ma w tych obiektach sztuczności i cepeliady, są autentyczne. A jednocześnie zadbane, solidne. Widać, że zainwestowano w nie z głową, z pietyzmem.
Karaimowie związani są z Trokami od 1397roku, w którym Wielki Książę Witold zaprosił do siebie liczne rodziny tatarskie i karaimskie. Karaimska ulica w Trokach to zespół urbanistyczny drewnianych domków z XIX wieku, wyróżniających się trzema oknami na frontowych ścianach.
Musiały być trzy! Jedno okno dla Boga, drugie dla Witolda – czyli dla gościa, trzecie dla swoich, domowników. Domy są kolorowe, zamieszkałe przez potomków karaimskich rodów, które strzegły książąt i wspaniale się zasymilowały z lokalną społecznością. Na świecie żyje dziś kilka tysięcy Karaimów, w Trokach niemal trzystu. Więcej ciekawych informacji o narodzie który wyróżnia się tym, że z powodzeniem mógłby spotkać się w całości na jednym weselu, znajdziecie tutaj.
Dzisiaj?
Dzisiaj zakupy. Chcemy odwiedzić litewskie sklepy w poszukiwaniu najlepszego chleba, kwasu, zamrożonych kibinów i lnianych, ręcznie wyszywanych obrusów. I może trafią nam się jakieś ciekawe rośliny 🙂 Ich nigdy za wiele, prawda Aniu?
I dzisiaj też powrót do Bocianki. Była przez ostatnie dni w dobrych rękach, córki Jagody i jej przyjaciółki Natalii. Czeka na nas obiad (mamy nadzieję) i dobre ciasto domowej roboty – dzieło dziewczyn.
I tylko pies coś markotny: leżał na trawie, która obrosła sklepienie ziemianki, obserwując horyzont i drogę, i stale zadając sobie to podstawowe pytanie: długo jeszcze? Kiedy wrócicie?
Wracamy, chłopie, wracamy!
No Comments