Superblog o ucieczce na wieś
2264
post-template-default,single,single-post,postid-2264,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Podwórko Wilno

Wilno, Troki. Notatki z podróży.

Maimy nadal na Litwie, choć z coraz większą tęsknotą do domu… Czasami dopiero z oddali widać, jak wielka jest siła przyzwyczajenia do własnych kątów i jak dobrze może być pod rodzinnymi gwiazdami. Te litewskie migają do nas chłodem: wieczorem ledwie plus sześć, znad Niemna płynie w naszą stronę podeszczowa wilgoć – gdyby nie Warszawskie Combo Taneczne, którego słuchamy, byłoby całkiem ponuro.

Wypad na Litwę bez wizyty w Wilnie, to jakby ćwierć wypadu. Miasto nie ma w sobie magii odnowionego Tallina, ale czuje się w nim fajny klimat i to się liczy. W ten weekend zostało opanowane przez Polaków i Rosjan – oba języki mieszają się na ulicach Starego Miasta. Język polski miesza się czasem specyficznie…

Scena z restauracji

Mamy w sobie gen pawia narodów, prawda? Matka Boska była Polką, Chrystus też miał polskie obywatelstwo, Jan Paweł II był największym z papieży, Francuzów nauczyliśmy jeść nożem i widelcem, Kościuszko i Pułaski bronili Ameryki, a Gruzję przed Rosją obronił największy z polskich prezydentów. Wiadomo.

Lubimy sobie popawiować na wyjeździe. Pokazać, kto jest panem, a kto powinien nam służyć. Może nie wszyscy lubimy, ale… Właśnie poznałem takiego, który lubi.

W restauracji z typową litewską kuchnią siada pięcioosobowa polska rodzina. Mnóstwo gości, Francuzi, Rosjanie, grupa Niemców, Litwini, Japończycy. Kelnerzy dwoją się i troją. Młody chłopak, może student, obsługuje Francuzów, Japończyków, polską rodzinę i nas.

Z Francuzami po francusku ze śmiesznym akcentem, z Japończykiem rozmawia w nienagannej angielszczyźnie, podchodzi do Polaków.

Pan Głowa Rodu:  – Po polsku panimajesz?

Kelner po angielsku: – Przykro mi. Tylko angielski, francuski, trochę niemiecki i oczywiście rosyjski.

Pan Głowa Rodu: – Polskiego się ucz, matole jeden! Polskiego!

Żona Głowy, troje dzieci Głowy: ryczą ze śmiechu. Ale ten tata pojechał z młodym!

Pan Głowa Rodu: – Daj nam tu cwajmal cepeliny, yyyy, cwajmal piwo, i co wy tam chcecie, dzieciaki…?

Wiem, że burak. Wiem, że się wyrwał na majówkę i że musi sobie ulżyć, pokazać, udowodnić coś rodzinie i otoczeniu. Niech widzą, że jak on coś powie, to już powie. A ja powiem krótko: było mi potwornie wstyd. Za buraka, który udaje pawia.

Cepeliny giganty

Ludzieńki takie jak my, przyjeżdżające na Litwę z Podlasia – krainy kartaczy, nie mogą w Wilnie zamówić niczego innego niż cepeliny. Dla porównania. Nie można o nich powiedzieć, że jest to szczyt zdrowego odżywiania, że to wykwintne i nietuzinkowe danie, ale – spróbować trzeba. Podobnie jest z ciemnym chlebem, blinami czy kibinami, które choć pochodzą z kuchni karaimskiej, na stałe wsiąkły w wileński krajobraz. Ale co cepeliny, to cepeliny.

Kuchnia litewska

Kelner, który odszedł od polskiego pawia, przyjął zamówienie od nas: dwie porcje. Odszedł i… wrócił po chwili. Spojrzał na mnie, dłużej zatrzymał wzrok na chudzinie Annie i powiedział co następuje:

Zamawia pan cepeliny, rozumiem to… Jedna porcja waży jeden kilogram, dwie porcje będą ważyły dwa kilogramy… – tu znów spojrzał na mnie i na Anię. – Czy to panu odpowiada? Dwa kilogramy! –podkreślił.

To zabrzmiało jak ostrzeżenie…  Pół godziny później pochłonęliśmy półtora kilo tartych ziemniaków z mięsnym farszem, przerażeni sami sobą. Więcej nie dalibyśmy rady! Za żadne skarby!

To nie były jedyne wczorajsze doświadczenia z litewskimi kulinariami. Zjawiskowy naleśnik z serem na śniadanie, niesamowite żmudzkie bliny z łososiem i twarożkiem na kolację, plus desery.

Troki, Troki, Troki!

Najsilniejszym punktem programu były jednak Troki. Niewielkie miasteczko oddalone o 25 kilometrów od centrum Wilna, słynie z jedynego we Wschodniej Europie zamku na wyspie. Był symbolem Litwy w XIV-XV wieku, założył go książę Kiejstut, a budową dokończył jego syn Witold. Przez lata służył jako rezydencja wielkich książąt litewskich, w czasach komunizmu było w nim więzienie, później odbudowano  go i dziś przyciąga swoimi atrakcjami turystów z całego świata.

Zamek w Trokach

Ale zamek zafascynował nas dużo mniej niż same Troki, z ich karaimską architekturą, o której za chwilę. Troki mogłyby być wzorem dla południowej Litwy, tej, którą opisywaliśmy wczoraj! Pieczołowicie odnowione zabytkowe domy, równe chodniki, świetna infrastruktura, kafejki, restauracje, galerie, stoiska z pamiątkami, wspaniałe biuro informacyjne.

Taką mądrość budowania i dochowania wierności własnym tradycjom uwielbiam. Właśnie nie skanseny, nie muzea, ale żywe domy z ich mieszkańcami, z dobytkiem, z antenami satelitarnymi nawet – to żyje, świadczy, jest na dotknięcie ręki. Nikt nie udaje, nie ma w tych obiektach sztuczności i cepeliady, są autentyczne. A jednocześnie zadbane, solidne. Widać, że zainwestowano w nie z głową, z pietyzmem.

Karaimowie związani są z Trokami od 1397roku, w którym Wielki Książę Witold zaprosił do siebie liczne rodziny tatarskie i karaimskie. Karaimska ulica w Trokach to zespół urbanistyczny drewnianych domków z XIX wieku, wyróżniających się trzema oknami na frontowych ścianach.

Domy karaimskie

Musiały być trzy! Jedno okno dla Boga, drugie dla Witolda – czyli dla gościa, trzecie dla swoich, domowników. Domy są kolorowe, zamieszkałe przez potomków karaimskich rodów, które strzegły książąt i wspaniale się zasymilowały z lokalną społecznością. Na świecie żyje dziś kilka tysięcy Karaimów, w Trokach niemal trzystu. Więcej ciekawych informacji o narodzie który wyróżnia się tym, że z powodzeniem mógłby spotkać się w całości na jednym weselu, znajdziecie tutaj.

Dzisiaj?

Dzisiaj zakupy. Chcemy odwiedzić litewskie sklepy w poszukiwaniu najlepszego chleba, kwasu, zamrożonych kibinów i lnianych, ręcznie wyszywanych obrusów. I może trafią nam się jakieś ciekawe rośliny 🙂 Ich nigdy za wiele, prawda Aniu?

I dzisiaj też powrót do Bocianki. Była przez ostatnie dni w dobrych rękach, córki Jagody i jej przyjaciółki Natalii.  Czeka na nas obiad (mamy nadzieję) i dobre ciasto domowej roboty – dzieło dziewczyn.

I tylko pies coś markotny: leżał na trawie, która obrosła sklepienie ziemianki, obserwując horyzont i drogę, i stale zadając sobie to podstawowe pytanie: długo jeszcze? Kiedy wrócicie?

Wracamy, chłopie, wracamy!

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Dziewczynka z książeczkami 

No Comments

Post A Comment