26 lis Niknący blask nowych fotografii
Coś niedobrego stało się z naszą miłością do fotografowania… Coś, czego nie rozumiem. Mam w kieszeniach dwa najlepsze smartfony świata i tak rzadko, jak teraz, nie wyjmowałem ich nigdy wcześniej.
Żeby celnie opisać problem muszę cofnąć się o kilkanaście lat. Do dnia, w którym kupiłem sobie pierwszego profesjonalnego Nikona, zastępując nim popularne „małpki”. Choć może powinienem cofnąć się do lat szkoły średniej, gdy robiłem zdjęcia starym aparatem mieszkowym „po ojcu” i wywoływałem je w ciemni.
Wtedy to była przygoda! Ta niezwykła chwila, gdy na papierze zanurzonym w wywoływaczu pojawiały się pierwsze kontury, potem wyłaniała się reszta, szczegóły… Magia! Po wielu latach hipnotyczne stało się wykorzystywanie aparatów, które „same robią zdjęcia”, ale i wtedy, korzystając z jakichś Kodaków czy Panasonica nie traktowałem fotografii na poważnie. Ot, rodzinne zdjęcia z wakacji jakich wiele.
Fotografia, czyli więcej niż miłość
Przełom przyszedł piętnaście lat temu. Pierwszy Nikon z wymienną optyką i pierwsze poważne próby fotograficzne połączone ze zdobywaniem wiedzy. To drugie pasjonowało mnie nawet mocniej – do tej pory mam na półkach w bibliotece wszystkie – serio, wszystkie! przeczytane!– książki o fotografii, które można było kupić w polskich księgarniach. Do tego albumy najlepszych fotografików i fotoreporterów…
Później pojawiła się serdeczna znajomość z Robertem Wolańskim, jednym z najlepszych polskich fotografików, spotkania z Tomkiem Sikorą i Tomaszem Gudzowatym, z Jackiem Boneckim czy Jolą Lipką. Podglądałem ich techniki, pomysły i… zazdrościłem talentów.
A jednocześnie sam robiłem zdjęcie za zdjęciem. Zmieniałem aparaty, kupowałem obiektywy, akcesoria, w zasadzie nigdzie nie ruszając się bez wielkiego plecaka ze sprzętem. Ania też ma podobnego fotograficznego fioła, choć ona jest wierna jednemu modelowi aparatu i ma do wysmakowanych zdjęć talent. Ja zaś bawiłem się w eksperymentowanie, zwykle nieudane, ale zawsze dawało mi to ogromną frajdę.
Bywały dni, kiedy oboje błąkaliśmy się po wsiach albo szliśmy w miasto i za radą Tomka Sikory łowiliśmy przypadkowe momenty na ulicy, sytuacje i układy między osobami i uliczną infrastrukturą. Mieliśmy swoje „dni zdjęciowe” w setkach miejsc w Polsce i Europie, na Saharze, a Ania dodatkowo samodzielnie w Maroku. Mieliśmy tysiące fotografii, z których trudno było wybrać tę najlepszą, choć jednocześnie wielką frajdę dawało nam ich obrabianie w programach graficznych.
I nagle wszystko się zmieniło…
Potem pojawiły się smartfony. Dla nas – w dobrym momencie – szczęśliwa była też współpraca z Sony Mobile, dzięki której mieliśmy dostęp do wszystkich najnowszych modeli. Ale razem z rozwojem technologii cyfrowej dostrzegaliśmy, jak zmienia się nasze podejście do sprzętu.
Najpierw jeździliśmy służbowo w setki miejsc, w których trzeba było mieć aparat – i wykorzystywaliśmy nasze lustrzanki, a dodatkowo smartfony. Później… coraz częściej profesjonalne aparaty zostawały w plecaku, a my używaliśmy samych smartfonów. Aż wreszcie przestaliśmy wozić z sobą aparaty, wykorzystując wyłącznie smartfony.
Jak każdy, wiem, mamy w pamięci smartfonów tysiące zdjęć. Kiedy pojawiła się Bocianka, spędzaliśmy długie dnie na wędrówkach z aparatami, później zabieraliśmy tylko smartfony i zawsze wracaliśmy z jakimś fajnym urobkiem.
A teraz? Mamy smartfony i… nie robimy zdjęć. Doszło do tego, że dobierając zdjęcia na blog wolę zapłacić za fotkę ze stocku niż wyciągać smartfon. Dlaczego? No właśnie – tego nie rozumiem. Przejadła nam się ta łatwość wykonywania fotografii? Zmęczył nas jej nadmiar? Zginęła gdzieś magia, czar, radość z tego, że możesz utrwalić jakąś niezwykłą chwilę… I że to jest takie niezwykłe
Trudno zrobić złe zdjęcie
Kiedy idziemy z psem na spacer, mijamy dziesiątki atrakcyjnych miejsc, widzimy jak świetnie układają się cienie, mgły, promienie słońca. I nic. Może dlatego, że wszystko już było? Że obwieszoną kroplami rosy pajęczynę fotografowaliśmy pod słońce setki razy? Może z nudów, z przekonania, że jutro też można będzie wyciągnąć smartfon i „coś cyknąć”?
Wraz z rozwojem technologii cyfrowych, kiedy trudno zrobić złe zdjęcie, kiedy wszystko można i wszyscy mogą być (i są) co najmniej dobrymi fotografami, zniknęła radość tworzenia. Tak, super, że nadal mogę robię zdjęcie niebu za miastem, gdy nad horyzontem fajnie układa się wiązka światła, ale… po co? Jaki ma to sens? Jutro będzie podobny zachód, a jeśli nie jutro, to za rok. Zawsze zdążę wyciągnąć swój telefon.
Ciekaw jestem, czy też tak macie
Nadmiar zrodził znużenie. Łatwość dostępu odsunęła na drugi plan chęć rejestrowania chwil ulotnych. Nie jestem jak Dominika Koszowska – jedna z najlepszych na świecie fotografek mobilnych – wiecznie ciekawa świata i poszukująca dla swoich fotografii najlepszych scen, światła, złotych godzin. Może to kwestia wieku?
Znikła potrzeba wyciągania smartfonu i włączania aparatu, by wykonać kolejne seryjne zdjęcie, by obrobić je w aplikacji Snapseed i wrzucić na Insta. W jakim celu, skoro miliony ludzi robi podobnie, mam dorzucać do tego wora jeszcze jedną fotkę? Dla lajków, jednodniowej sławy, pięciu komentarzy?
Piszę o tym, bo zerknąwszy dziś do skrzyni z aparatami i obiektywami przeżyłem szok: wielu z nich nie wyciągnąłem co najmniej od roku. I nie tęsknię. Pamięć w moich smartfonach wypełniona jest tysiącami zdjęć z 2018 roku, setkami z 2019 i… kilkudziesięcioma z tego roku.
Zmierzch ery fotografii? Czy to tylko moje osobiste znużenie, czy może nasilający się głębszy trend? Kto z Was przestał robić zdjęcia? I dlaczego?
Jacek
PS. Wstawiłem, sentymentalnie, zdjęcia z przeszłości. Przypadkowy przekrój. Sam się dziwię, że je kiedyś zrobiłem 🙂
POLECAMY TAKŻE: Dominika Koszowska: Podlasie ma nową panią ambasador!
Henryk
Posted at 11:22h, 26 listopada…Drogi Panie Jacku …mam to samo … i jak Pan zauważył ….wiek . brak świeżości . ..Gorzej gra w mojej duszy . …Pozdrawiam . Henryk
Jacek
Posted at 11:31h, 26 listopadaWiek? Nie wiem. Raczej chyba znużenie pewną powtarzalnością i tym, że produkujemy tych zdjęć hektary, a wracamy do nich rzadziej niż do starych albumów z rodzinnymi fotografiami
Mariaola
Posted at 14:11h, 26 listopadaFotografuję od 40 lat z przyjemnością , ale z umiarem. Zatrzymuję czas. Najważniejsza była zawsze rodzina. Ostatnio piesek-szczeniak. Po miesiącu ciągłego fotografowania psiaka, przestałam. Nie jest mi to już potrzebne? Do niedawna nie wychodziłam z domu bez smartfona. Teraz ciągle zapominam o nim – ważniejszy jest sam spacer z pieskiem? Chyba tak… Zobaczysz, jak przyjedzie Pan Wnuk, to znowu z przyjemnością popstrykasz. Pozdrawiam
Jacek
Posted at 15:04h, 26 listopadaKiedy ja właśnie nie wiem, czy tęsknię do tego 🙂 Kiedyś wydawało mi się niepojęte – wyjść w plener bez aparatu. Potem – bez smartfonu. Ale teraz? Wzruszam ramionami, idę, patrzę, oglądam, chłonę oczami, ale niczego nie zapisuję. I mam wrażenie, że takich jak ja jest coraz więcej. Z Anią stało się podobnie, ona też biegała za wszystkim z aparatem, a teraz? Nie wiem, czy wie, gdzie go położyła 🙂
Serdeczności!
Renata
Posted at 17:58h, 26 listopadaMoże właśnie o to chodzi, o to”chłonę oczami ” One jednak widzą więcej… inaczej… (?)
Zawsze mówiłam mojemu mężczyźnie, który spacerował ze mną i fotografował każdą chwilę, że myślę jakby go koło mnie nie było, jakby był gdzieś indziej i widział coś innego niż ja…
Grzegorz
Posted at 07:14h, 11 lipcaWidzę tu dużo podobieństw – skromne początki z kompaktem, pierwsza lustrzanka APS-C, fora fotograficzne, dyskusje o zdjęciach do rana, warsztaty i wyprawy foto, własny fotoblog, coraz więcej sprzętu, pełna klatka i w pewnym momencie całkowita utrata zapału do fotografowania, może wypalenie? może wspomniany natłok i nadmiar zdjęć w necie i utrata nadziei na choć odrobinę oryginalności? Od trzech lat nie miałem aparatu w rękach, a focenie smartfonem do jednak nie to samo. Jest jednak promyczek nadziei, zatęskniłem za chodzeniem z aparatem, wycinaniem kadrów z otaczającej rzeczywistości. Daję sobie drugą szansę – mały fujik z jednym obiektywem i zobaczymy, czy się uda.