02 cze Fotografie czy wspomnienia?
Robię coraz mniej zdjęć. Nareszcie! Zauważam ten fakt z dużą przyjemnością – nie dlatego, że skończyła mi się lista obiektów do fotografowania, przeciwnie. Odczuwam wielką frajdę w akcie przyglądania się światu na nowo. Samymi oczami.
W pewnym sensie największym przekleństwem epoki smartfonów jest łatwość wykonywania i udostępniania zdjęć. Nie masz dylematu: fotografie czy wspomnienia, bo wydaje ci się, że to jest to samo. Strzelasz zdjęcia bez opamiętania, pokazujesz wszystko lub prawie wszystko w mediach społecznościowych, czekasz na reakcję i – znów. Strzelasz, udostępniasz, czekasz. I znów. Aż zabraknie ci miejsca na dysku. Wtedy kasujesz – strzelasz – udostępniasz – czekasz – strzelasz – kasujesz. Zaklęty krąg.
Fotografie czy wspomnienia?
Najgorsze są te chwile, kiedy wyjeżdżasz na wakacje, włóczysz się po obcych miejscach, coś widzisz, coś jesz – i niewiele zapamiętujesz. Wszystko mam w telefonie, przekonujesz sam siebie, wieczorem to obejrzę. I oglądasz, przerzucając tysiąc zdjęć, jakbyś przerzucał kartki w albumie.
Obstawiliśmy swoje życie wyjątkowo dobrymi smartfonami. Moją pierwszą chorobą (ciągle, niestety…) jest FOMO: muszę sprawdzić, czy dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć jako pierwszy. Sprawdzam, przeglądam, zamykam. I znów sprawdzam.
Drugą chorobą, z którą radzę sobie coraz lepiej, było „cykanie”. Setka zdjęć nawet na krótkim spacerze, to żaden problem. Zawsze jakieś „się wybierze”. Wyjazd na wakacje, na weekend, przejażdżka autem – cykamy! Mam zewnętrzne dyski pełne efektów takiego cykania! Czasu nie starczy, by kiedyś je przejrzeć, wrócić do wspomnień.
Naprawdę pamiętam takie chwile, gdy głównym wspomnieniem z fotograficznego polowania był nie tyle wspaniały pejzaż, ile ustawienia kadru, ekspozycji, spowalnianie oddechu, by nie poruszyć zdjęcia, łapanie ostrości odpowiednim punkcie… I te nerwy później: kurcze, mogłem to zrobić inaczej…
Dylemat: fotografie czy wspomnienia zaczyna cię męczyć dopiero wtedy, gdy zdjęć jest dużo więcej niż wspomnień… Kiedy pytasz sam siebie: kiedy to było, gdzie to było, jak to było?
Ciesz się każdą chwilą
Widzimy świat przez okienko w smartfonie, tak to z nami jest. Kilka lat temu zaczęliśmy w Sony Mobile trwającą (niestety) dość krótko kampanię promującą spowolnienie w użyciu smartfonów. Zwolnij, zatrzymaj się na minutę, nie strzelaj zdjęcia za zdjęciem, oglądaj świat, ciesz się każdą chwilą. Utrwalaj tylko to, co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe. Ale przyznaję – sam się wówczas do takiego wyzwania nie mogłem zastosować, nie podołałbym.
Dziś zauważyłem, że coś się zmieniło. Jeździliśmy z Anuszką po drogach i bezdrożach, przywieźliśmy raptem dziesięć zdjęć, ale pamiętam każdy szczegół całodziennej wyprawy. Co ważne: nie podróżowaliśmy po miejscach nieskończenie pięknych, pozostających w pamięci na stałe. Nie. Byliśmy w miejscach, które cieszyły oko głównie spokojem.
A ja doskonale pamiętam każdą chwilę. PATRZYŁEM OCZAMI, a nie obiektywem smartfonu.
Pięknie jest!
Zjechaliśmy z głównych dróg na szlaki zapomniane przez władzę (kłaniamy się politykom z Podlasia – kopnijcie się kiedyś, chłopaki, na trasę Drohiczyn-Dziadkowice, tam wybijają sobie zęby wasi wyborcy), zjechaliśmy na szutrowe drogi w okolicach Milejczyc i na stary bruk, który ciągnie się przez Gnieciuki.
Pięknie jest. To fajne uczucie: zatrzymać się przed grodziskiem w Haćkach, którego historia sięga V wieku przed naszą erą, złazić całą okolicę, zatrzymać ją w pamięci i robiąc przez godzinę JEDNO zdjęcie.
Pięknie jest dojechać do Ptasiej Osady w Ploskach nad Narwią, zobaczyć spalone budynki ośrodka wypoczynkowego i popadające w ruinę kempingi należące do Uniwersytetu Białostockiego. (Boże, jaki to wstyd i obciach dla właściciela…) I pięknie jest zrobić tam jedno zdjęcie, choć oczy kusiła tłusta dama przechadzająca się wzdłuż brzegu w toplessie 🙂
Kilka lat temu wyjechałbym z Plosek z serią zdjęć – tym razem i Ania, i ja zrobiliśmy proste, dokumentacyjne fotki sennej rzeki, upajając się ciszą i wolną od turystów przyrodą. I nic więcej.
Największe przeżycie – widok mamy sarny z maleńkim sarniątkiem! Stały w lesie tuż przed nami, a my – zauroczeni wpatrywaliśmy się ich zdziwione oczy i dystyngowany powolny przemarsz. Poszły w swoją stronę. Kiedyś umarłbym z powodu wściekłego poszukiwania aparatu. Dziś zostawiłem sobie ten widok jedynie w pamięci. Śliczna rodzinka.
Ilu zdjęć NIE ZROBIŁEM?
Nie zrobiłem zdjęć w Biełkach, Śnieżkach, Chańkach, Wałkach, Szeszyłach, Nurcu, choć mijaliśmy po drodze wiele starych chałup, pięknych drzew i łąk, omszałe stogi siana i walące się, pełne uroku rudery. Nie zrobiliśmy zdjęć (i trochę tego żałuję – kiedyś bym zawrócił!) tuż za Dziadkowicami, gdzie ktoś postawił całkiem sporą farmę fotowoltaiczną. Zarejestrowałem ją okiem, widziałem rozmiary, wyraziłem podziw. I nic!
To jest przełom, mówię zupełnie serio. Powoli nam się udaje (mnie na pewno!) wyjść ze schematu cykania. Szukać wrażeń oczami, a nie rejestrować bezsensowne kadry, których i tak później nie będę oglądał. Pamiętam z dzisiejszej podróży dużo więcej niż z tygodnia na Santorini: odkrywałem urok wyspy dopiero przy przeglądaniu tysięcy zdjęć… Jakbym przeglądał album z obcej krainy 🙁
Może to brzmi dziwnie i pretensjonalnie, ale takiego właśnie dokonałem odkrycia w swoim małym, męskim rozumku. Że mniej zdjęć w smartfonie = więcej wspomnień w głowie.
Niech tak pozostanie 🙂
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: Równonoc. Było, jak było. Jest, jak jest.
Darek
Posted at 07:50h, 03 czerwcahej
Po części się zgadzam, a po części nie 😉 Dziś w dobie cyfrówek i smartfonów każdy jest fotografem i ilość zdjęć zalewających internet jest przerażająca – tym bardziej, że 90% z nich jest do wyrzucenia.
Ale nie o tym chciałem…
Wspomnienia w głowie… fajna sprawa i nikt nam tego nie odbierze, a już spacer wśród niezbadanych terenów i zachwyt pełną piersią nad tym, co widzimy pozostanie na zawsze w naszym serduchu. A jeszcze jak mamy z kim się zachwycać – to już jest rewelacja. Potem wspólne rozmowy przy kominku czy porannej kawie.
Też robię coraz mniej zdjęć, pomimo, że jestem… fotografem z ostatniego wykształcenia 😉
Ale po ciężkim dniu właśnie ten aparat niejako wymusza, albo zmusza moje nogi do pójścia do wsi i uwiecznienia czy to jakiegoś landszaftu, czy rolników przy pracy, czy nawet sklepowej „ławeczki”, gdzie siedzą „zmęczeni” życiem ludzie 😉
Ale wziąłem się na sposób… zabieram ze sobą aparat na tradycyjną kliszę, więc mam po pierwsze ograniczoną ilość klatek, a po drugie kadry są bardziej przemyślane. Aparat jest mały więc nie przeszkadza mi w rozmyślaniach czy powłóczeniem nogami po szutrowych czy leśnych drogach 🙂
Cyfrówkę też czasem zabieram, jak wcześniej „upolowałem” jakiś kadr.
Poza tym o dziwo… ludzie tu nie krępują się zbytnio stanąć przed aparatem. Choć najczęściej wykorzystuję momenty, kiedy nie widzą jak się ich fotografuje.
Przy wywołaniu zdjęć jest kolejny „fun” – ciekawość co wyszło na kliszy, wracają wspomnienia i się utrwalają.
Aparatu nie zostawię nigdy… bo to jest kolejne moje oko do widzenia świata.
Ale za to telefon chętnie wyrzucę… Na wsi nie jest mi potrzebny, kompletnie.
pozdrawiam 🙂
Darek
Jacek
Posted at 11:00h, 03 czerwcaMoże klisza to jest faktycznie dobry pomysł? Przyznaję, nie pomyślałem.
beata
Posted at 20:45h, 03 czerwcaBrawo Jacek!
Mnie też idzie całkiem nieźle. Najbardziej cieszy mnie to, że nie czuję żalu nad niezrobionymi zdjęciami.
Kierunek jest dobry- tak myślę?
Jacek
Posted at 22:03h, 03 czerwcaDzięki! Czuję się jak Bohater Miesiąca! 😉