Uważność, czyli kto umie w mindfulness
2944
post-template-default,single,single-post,postid-2944,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.4,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Uważność_1

Kto umie w mindfulness?

Świat stał się sakramencko intensywny. Możemy się globalnie uczyć, działać, udostępniać, mamy coraz więcej kontaktów, ale czujemy się osamotnieni i pozbawieni w tych relacjach prawdziwego ciepła. Chcemy żyć wolniej, ale coraz rzadziej się to udaje. Czy techniki mindfulness  mogą nam w tym dopomóc?

W buddyjskich praktykach nazywa się to przejściem od umysłu zajętego do jasnego. Z poziomu małpiego umysłu do stanu uważności. Z chaosu i wewnętrznego nieuporządkowania do racjonalności. Uważność określana jest jako świadomość teraźniejszości – wiem, co się ze mną dzieje, akceptuję chwilę, w której się znalazłem, rozumiem wszystkie dziejące się dookoła wydarzenia, zwracam uwagę na detale, potrafię dostrzec zmiany.

Niby proste, ale przecież wszyscy wiemy, jak trudno jest osiągnąć taki stan.

Milion spraw na głowie. Gdzie tu miejsce na uważność?

Ciągle się na tym łapię: na miejskim zawodowym nawyku. Budzę się i sięgam ręką do komórki. To jest silniejsze, wydawało mi się, że na wsi łatwo będzie zerwać z prymitywnym przyzwyczajeniem, ale nie. Po chwilowych sukcesach znów jestem w tym samym  miejscu. Otwieram oczy z twarzą w smartfonie: maile, powiadomienia prasowe, zajawki newsletterów, potem Facebook, portale informacyjne – wstaję – dopiero wtedy jestem uspokojony – idę do toalety.

Takie natręctwa wiążą się nie tylko z technologią, to byłoby zbyt proste. Jesz, ale w gruncie rzeczy – ignorujesz to, co jesz, bo myśli uciekają na wszystkie strony świata. Pochłaniasz śmieciowe informacje, i śmieciowe jedzenie, w pędzie popijasz kawę i gnasz do pracy, łapiesz okiem setkę reklam na mieście, wpada ci do ucha czyjeś zdawkowe – cześć, co tam u ciebie? – oganiasz się od ludzi i już na starcie marzysz, żeby dzień się skończył.

Ale o ładny finał dnia wcale nie jest łatwo. W domu znów: oganiasz się od dzieci, od matki, od męża/żony, od rozmów, przewijasz kolejne aktualności w telefonie, przerzucasz bezsensownie kanały w telewizji, nie możesz się na niczym skupić, bo już cię goni plan na jutro – co od rana, co w pracy, co kupić, co w domu, czy zdążę, czy mi się uda, jak to zrobić, jak ogarnąć? I dajesz sobie na koniec dnia kawałeczek szczęścia: książka, wino, seks. I padasz.

Kiedy spoglądam z dystansu na nasze wcześniejsze miejskie życie, to widzę, że polegało ono głównie na odhaczaniu dwudziestoczterogodzinnych, powtarzalnych bloków czasowych – tylko po to, by następnego dnia znów je powtórzyć. Cierpimy na kombinację niepokojów, stresów, braku pewności siebie, braku trwałych punktów zaczepienia. Paraliżuje nas nadmiar. Wszystkiego.

Uważność to ucieczka w stronę teraźniejszości

Zapadło mi w pamięć podczas czytania jednej z książek o medytacji mindfulness pojęcie „rzeki świadomej uwagi”, czyli całościowego przeglądu teraźniejszości. Nic ci nie umyka! Żyjesz wolniej, widzisz zmieniające się detale swojego otoczenia, dostrzegasz zmiany na niebie, śledzisz dorastające rośliny, wczuwasz się w bicie własnego serca, umiesz cieszyć się każdą chwilą – gdy pada deszcz, gdy słyszysz wiatr, gdy widzisz majaczące w oddali światełka.

Postrzegasz, odbierasz to, co wcześniej uciekało twojej uwadze. Dorastasz razem ze swoim dzieckiem i nie umyka ci żaden skok rozwojowy, który musi pokonać. Bawisz się razem z nim. Obserwujesz naturę, analizujesz na chłodno wydarzenia, które toczą się dookoła ciebie, nawet jesz wolniej – delektując się smakiem, chwilą. Skupiasz się na tym, co bieżące, co trwa obok ciebie i coraz mocniej angażujesz się w aktualne wydarzenia.

Brzmi idealnie, prawda?

Czy mindfulness przynosi korzyści? Ja ich jeszcze w pełni nie doświadczam, przyznaję. Z Anuszką jest inaczej, o tym za chwilę. Ale pierwszy efekt widzę: przestałem biec. Nie pamiętam dnia z przeszłości, który toczyłby się w zwolnionym tempie. Nie pamiętam dystansu, który pokonałbym piechotą inaczej niż na pograniczu biegu – nawet spacery odbywałem w szybkim tempie.

Tu, z dala od miejskiego chaosu, chodzę wolno. Przechadzam się z dłońmi na plecach. Nie gnam za życiem. Pierwszy, naprawdę trwały sukces. Ciągle jem bardzo szybko 🙂 ale spaceruję z gracją dojrzałego dżentelmena. Tylko laseczki mi brak.

Wojna światów

I tu mam dla Was paradoks: wystarczy cotygodniowy wyjazd do Warszawy, a ja znów powtarzam wkodowane zachowania. Bieg-marsz, jedno spotkanie, drugie, telefony, maile, działania, adrenalina zalewa mi oczy i pozwala wyhamować dopiero w samochodzie, w drodze na wieś.

Kiedy żyje się, jak my, w lekkim rozdarciu pomiędzy dwoma światami – światem wielkiego miasta i w naszej sielskiej, spokojnej Bociance – siłą rzeczy do głosu dochodzą demony małpiego umysłu. Gonitwa myśli! Chcesz żyć wolniej, ale co chwilę musisz przyśpieszać. Chcesz ogarnąć jedną kuwetę, ale widzisz, że kilka innych czeka na ogarnięcie od dawna. Przecież się nie rozdwoję – mówisz do siebie, ale wiesz, że rozdwoić się trzeba. Czy jest na to jakaś rada? Czy tą radą może być lekko przereklamowany mindfulness?

Może być. Ale pod warunkiem, że przestawiasz tę wajchę rzeczywiście w jedną stronę. Że nie żyjesz w dwóch światach jednocześnie. Włączasz własny rytm i trzymasz się go niezależnie od miejsca, w którym się znalazłeś.

Tego jeszcze nie potrafię. Zazdroszczę ludziom, którzy sposób na wojnę światów znaleźli w medytacji. Czytam blog Agnieszki Maciąg i choć nie w pełni rozumiem jej fascynację duchowością, jestem pełen podziwu dla konsekwencji, z którą działa. Żyje powoli, medytuje, dzieli dzień na różne frazy, dzieli swoje życie na wiele aktywności, ale we wszystkim zachowuje należyty poziom uważności. Wsłuchuje się w teraźniejszość.

Techniki mindfulness

Podobno trzeba zacząć od spraw najprostszych. Nie przegrzewaj mózgu sprawami, które były lub będą. Nie buduj obsesji w powrotach do przeszłości – nie myśl o niej. Przestań myśleć o czymkolwiek, co może się wydarzyć w przyszłości. Odłóż to depresyjno-obsesyjne myślenie, skoncentruj się na miejscu i chwili, w której się znajdujesz. Znajdź swoją świątynię. Miejsce, o którym wiesz, że jest ci miłe, wygodne, dobrze się kojarzy. Usiądź wygodnie. Zamknij oczy.

Cykl czterech sekund: cztery sekundy wdechu, cztery na jego przetrzymanie i cztery kolejne na spokojny wydech.  I tak przez cztery minuty. Zapomnij, że jest jakiś powód, dla którego siedzisz – skup się na tym co widzisz, na chwili. Bez względu na to, co pojawi się w twoim umyśle, skoncentruj się właśnie na tym. Wytrzymaj.

Codzienne, częste medytacje wydają mi się irytujące, choć jak czytam teksty znawców – warto jest wytrzymać pierwsze serie niepowodzeń. Wystarczy 8 tygodni systematycznych ćwiczeń, by zacząć wyciągać wnioski, że mindfulness działa. I daje szansę, zmienia nasze życie na lepsze.

Uważność jako biznes

Wiem, można pójść na jakieś warsztaty, skorzystać z miliona ofert, aplikacji, gotowych zestawów ćwiczeń. Mindfulness stał się regularnym biznesem. Brooke McAlary, autorka ciekawej książki „Powoli” nazywa to uprzemysłowieniem uważności i pewnie zamiast teraz czytać wywody wątpiącego laika, więcej mogłabyś/mógłbyś skorzystać z jakiegoś internetowego kursu typu „7 kroków do doskonałości w uważności”.

Nie wierzę w kursy, w te przyspieszone nauki typu „Uważność w jeden weekend” – wierzę w naszą samoświadomość. Najpierw trzeba postawić na siebie, użyć własnej głowy, zmierzyć się z problemami „małpiego umysłu” samodzielnie nazywając rzeczy po imieniu: jestem uzależniony od aktualizacji w smartfonie, jestem przybita strachem o przyszłość, jestem załamany tym co w przeszłości wydarzyło się w moim życiu, jestem taki/taka i muszę to zmienić – albo do cholery AKCEPTUJĘ TO!

Nie ma nic lepszego jak nawtykać samemu sobie. Przekonasz się 🙂

Twoje małe mindfulness

Jeśli chcesz coś zmienić, próbujesz, szukasz sposobu, by zwolnić, zacząć cieszyć się teraźniejszością, przerwać gonitwę myśli, wystarczy Ci własny umysł i własna wola. I proste działania:

  • dostrzegaj drobne rzeczy i wydarzenia, skup się na ich wyszukiwaniu
  • zwracaj więcej uwagi na smak, analizuj go, nazywaj wszystkie nuty
  • doświadczaj zapachów dookoła ciebie – skąd pochodzą, z czym się kojarzą
  • wystaw głowę ponad wyświetlacz smartfonu, obserwuj ludzi, słuchaj ich rozmów
  • wyprostuj się, patrz przed siebie, patrz daleko do przodu
  • badaj i podziwiaj świat, nawet najdrobniejszym szczegółom warto się dłużej przyjrzeć
  • zwracaj uwagę na drugiego człowieka, znajdź z nim kontakt lepszy niż zdawkowe pozdrowienia
  • słuchaj muzyki z zamkniętymi oczami
  • spaceruj samotnie, w ciszy
  • uśmiechaj się
  • nic nie rób – to idealne rozwiązanie na pląsawicę myśli; bez ciebie nic się przecież nie zawali
  • rób coś kreatywnego – maluj, rysuj, pisz, szyj, gotuj, szydełkuj, majsterkuj
  • uprawiaj rośliny i rozmawiaj z nimi
  • bardzo głęboko i spokojnie oddychaj
  • „pozbądź się myśli, które już ci nie służą” (zajumałem to od Brooke)
  • używaj wszystkich zmysłów

Wymądrzam się, bo obserwuję pewną kobietę…

Ania lepiej niż ja znajduje sposób na uważność – ucieka na dwór. Powiedziała mi wczoraj: dobrze czuję się na dworze, tu zawsze jest co robić, nic mnie nie goni, żaden termin nie pogania, można włączyć automatyczne niemyślenie.

Podoba mi się jej poranna liturgia: wstaje wcześnie (ja dogorywam po długich nocach z nosem w komputerze), wychodzi na spacer z psem, zatrzymuje się przy płocie, poprawia coś, podskubuje przekwitłe kwiaty, przypatruje się rosnącej glicynii, wpada na ogród, coś zerwie, coś zetnie, zje, zbierze, przyniesie. Pasjonuje ją każda drobna zmiana. Uważność podniesiona do poziomu perfekcji.

Mnie poranek nosi po domu – ją uspokaja natura. Dostrzega zmiany, umie to! Zauważa, że jest więcej pajęczyn i że ogórki urosły o dwa centymetry od wczoraj, a dynie o dwadzieścia. Wie, że to trzmiele buszują w kocimiętce, analizuje plamki na młodych liściach lipy i widzi, ile ich przybyło.

Wygląda, jakby podzieliła sobie dzień na bardzo krótkie odcinki – nad nimi łatwiej jest zapanować – i nie umiera z powodu braku wiedzy o tym, co będzie robiła nazajutrz. Nie roztrząsa przeszłości, choć czasem podchodzą jej łzy do oczu, gdy mówi o chorobie Mamy. Ma swój mindfulness w ascetycznym, stonowanym wydaniu.

Myślę, że medytacje byłyby jej niepotrzebne. Jak i mnie. Z tym jedynie, że ona żyje zgodnie z zasadami uważności, a ja kłębię się jeszcze w pancerzu rozterek: i chciałbym być taki jak ona, i nie potrafię.

Uważność, czyli samodoskonalenie

Znaleźliśmy się w fazie przesytu informacjami i emocjami, które mają moc dobijającą. Kiedy nie widzieliśmy polityki na żywo, nie kłuła nas w oczy, nie drażniła. Kiedy żyliśmy z dwoma programami telewizyjnymi na krzyż, mieliśmy czas na dzienniczki ze złotymi myślami i zabawy na podwórku – z żywymi przyjaciółmi, a nie użytkownikami Facebooka.

Dziś marzymy o spowolnieniu, o ucieczkach w dalekie podróże, o mieszkaniu na wsi, o świętym spokoju, luzie. Ale ta zmiana ciągle zależy od nas. Możemy znaleźć mentora, ale on nie wykona za nas całej pracy. Możemy sięgnąć po trenerów, kursy i aplikacje, ale bez samodoskonalenia – nie damy rady. Nie staniemy się uważni, spokojni tylko dlatego, że zapłaciliśmy za kurs i spotkaliśmy ludzi, którzy uczą medytacji.

Uważność jest w nas i niekoniecznie musi przyjmować – jak widać na przykładzie Ani – postać mnicha, który w pozycji pół lotos może spędzić kilka godzin, kontemplując rzeczywistość. Można osiągać stan uważności, spokoju wewnętrznego innymi metodami. Szukając zajęć, które nie burzą nerwów, zajmując się własnymi pasjami i odkładając na bok komórkę.

Tylko, cholera, dlaczego to jest takie trudne?

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Wibracje, aksamit i spokój

A TAKŻE: Jak ułożyć plan na życie? 

4 komentarze
  • Joanna
    Posted at 09:12h, 05 lipca Odpowiedz

    Ze wszystkim się zasadniczo zgadzam i mam podobne przemyślenia. Oprócz „jestem taki/taka i muszę to zmienić”. Według przekazów powinno być : „…i akceptuję to takie jakie jest”

    • Jacek
      Posted at 09:35h, 05 lipca Odpowiedz

      Dzięki za spostrzeżenie.
      W tym wytłuszczeniu odnoszę się jedynie do samego „aktu” decyzji o samodzielnym zmierzeniu się z małpim umysłem. To zależy od nas, trochę jak rozpoczęcie terapii. Najpierw musisz nazwać problem, a potem zacząć naprawiać. Ten tekst, może nieudolnie skonstruowany, jest pochwałą samodoskonalenia. A ono zawsze zakłada (powinno – według mnie) określenie własnych problemów. Jestem taka/taki – chcę to zmienić. Ale mogę też to zaakceptować, to właśnie pozostawiam do własnego wyboru.
      Spróbuję przeredagować 🙂

  • Marcin Koralewski
    Posted at 10:13h, 20 listopada Odpowiedz

    Dziękuje , taką czuję wdzięczność czytając te zapiski, – pozdrawiam z Korsyki , z Sisco , plaży blisko , i na razie to wszystko 🙂

    • Jacek
      Posted at 20:51h, 20 listopada Odpowiedz

      My też pozdrawiamy! Z zaśnieżonego na 10 cm Podlasia 🙂

Post A Comment