01 sty Dziewiętnasty, dzień dobry
Rok zaczął się podobnie jak skończył. Bez fajerwerków, bo tylko idioci odpalają fajerwerki przy psie i kocie, i bez uniesień, bo zgasiła nas pogoda. Było przepięknie, śnieżnie i bajkowo – komuś to przeszkadzało? – a w tę najważniejszą noc w roku nagle zrobiły się dziady-listopady i czar prysnął. Co nam pozostało?
Nuda. Szczerze mówiąc dawno już nie przeżywaliśmy takiego okresu. I nie mam na myśli wyłącznie sylwestrowej nocy czy wydarzeń okołoświątecznych, ale całość tej zimojesieni. Jak niedźwiedzie – zalegamy w fotelach, snujemy się po domu i okolicy w poszukiwaniu światła i słońca, włączamy radio (RMF Classic to jedyne, czego da się słuchać o tej porze roku), czytamy książki (ja kończę „Sztukę prostoty” Dominique Loreau) i tworzymy noworoczne zobowiązania.
Od końca października, gdy zaczęła się ta flauta, jestem starszy o prawie cztery kilogramy. Z Anią jest inaczej – najpierw postarzała się o trzy, ale potem dzięki kuracji grypowo-jelitowej, wróciła do swojej normalnej wagi: 70 kg.
EDIT ANI: Wycofaj to!!! Albo odejmiesz 20 kilo, albo ja zdradzę, że łysiejesz!
Żartowałem 🙂 Fakt jest faktem, że zimojesień w głuszy pod lasem sprzyja grubieniu, gnuśnieniu i nicnierobieniu.
DŁUŻSZY EDIT ANI: Nieprawda! Po raz pierwszy w życiu upiekliśmy makowiec. Daliśmy radę pierogom ruskim i pierogom z grzybami, lepiąc je również po raz pierwszy w życiu. Ja znów zaczęłam malować obrazy. Ty zacząłeś robić przecudnej urody deski do krojenia chleba. Zbudowaliśmy szopę. Ocieplaliśmy strych. Ogarnęliśmy ogród. Odśnieżaliśmy. Obejrzeliśmy „Anię z Zielonego Wzgórza”. Mało?
No, niby nie, bo w końcu – poza tym wszystkim – normalnie pracowaliśmy, zdalnie obsługując dwie wspaniałe marki, ale… Mam takie wrażenie, że wszystko to działo się w zwolnionym tempie. Że nawet szalone w rozjazdach Święta działy się jakby na zaciągniętym ręcznym hamulcu: pooowoooliii…
W piecu palimy kotem
Długi świąteczny weekend wyhamował nas bez reszty. Nic, zero czynności innych niż obserwowanie psa, kota i przyrody. Plus kawa. Plus wino i papierosek.
Na powrót odkryliśmy grę w karty. Ja odkryłem po 40 latach! 40 lat temu po raz ostatni grałem w makao, a pięć lat wcześniej – w dupę biskupa. Znacie tę grę? Do odpowiednich kart trzeba wydawać odpowiednio głupie okrzyki lub gesty. Salutować lub drzeć się – dupa biskupa! – albo po prostu witać szybkim: dzień dobry. Wygrywa ten, kto pierwszy pozbędzie się kart i kto rzadziej się myli w okrzykach i gestach.
To jest tak głupie, a jednocześnie tak zabawne, że spędziliśmy dziś z dupą biskupa cały wieczór.
Zwykle jednak wypełniamy wolny czas na obserwacjach. Ptaków w tym roku jest mało, mniej niż rok temu, może z powodu lekkiej zimy nie zlatują pod karmnik? Kot i pies mają mniej zimowej sierści, a pies prawie w ogóle – także z powodu lekkiej zimy? Wielkie gniazdo, które pozostawiły nam w stodole szerszenie, zaczyna się kruszyć i opada. Przykryte słomą truskawki wypuściły późną jesienią liście, które wciąż wyglądają tak samo, jak w sierpniu.
Szczytami lenistwa popisuje się kot. Ma na imię Kot, choć jego drugim imieniem jest w tym roku Baleron: całymi dniami śpi i grubieje, w krótkich przerwach podjada oraz wychodzi z nami na spacery.
Jest gruby. Jakim cudem zmieścił się w piecu – nie wiemy. Ale umówmy się – wszedł z własnej, ciekawskiej woli. Czy wyszedł? Wyszedł. Od tej pory mamy bardzo czystą komorę spalania, a Baleron nie ustaje w myciu. Jeszcze pół roku i sadza ostatecznie rozpłynie mu się w ustach.
Psu poświęcę osobny wpis, bo pies podbił serca wszystkich, największych twardzieli też. Na cześć psa kupiłem film „Był sobie pies”, który obejrzeliśmy w ramach kolejnej fazy dogoterapii.
Ania płakała, pies spał, ja tyłem, takie to czasy za nami.
Więc – dziewiętnasty: witaj. Bądź trochę żwawszy, miej więcej ikry, daj nam w kość, ale pozwól żyć. W końcu jesteśmy w Niebie.
Za Miastem.
Jacek
PS. Zdjęcie jest świadectwem jednej z tych chwil, w których w Anię wstępowało życie i szukała pięknych kadrów. Dzięki, kochana, trafione.
No Comments