Radość i żenada. Wspomnienia starego przedszkolaka
10232
post-template-default,single,single-post,postid-10232,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.1,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.7.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Wspomnienia

Radość i żenada. Wspomnienia starego przedszkolaka

Pamiętacie odwiedziny Mikołajów, Gwiazdorów i innych Dziadków Mrozów w Waszych przedszkolach i szkołach? I jakie wspomnienia? Bo dla mnie to trauma…

Kazali siadać na kolanach jakiegoś oblecha w biało-czerwonym stroju, z lichą brodą na gumce; brodą z lekarskiej waty. Ja, ubrany w przykrótkie spodnie, nie chciałem tych kolan, nie chciałem prezentu i wierszyka, i zdjęcia, które miało być zwieńczeniem przedszkolnej uroczystości. Zresztą, spójrzcie sami: ten kompromat straszy mnie do dzisiaj. Siostra piękna, ale ja – żenada!

Marzyłem, by uciec jak najdalej i najcałkowiciej. No i płakałem. Jak bóbr. Bo bobry zawsze płaczą, gdy zmusza się je do miziania ze starym oblechem. A co dopiero mówić o bobrze, do którego starsza siostra mówiła: Ciuńka, zamiast: Jacek! 🙂 Ciuńka!!! Jprdlę!

Grzechy i żenada

Takie emocje wpływają na późniejsze oceny wydarzeń, nieprawdaż? Odkąd tylko pamiętam, zawsze irytowała mnie żenada. Kiedy ktoś mylił się w telewizorze albo robił coś nieeleganckiego, wrednego – zasłaniałem uszy i oczy, żeby nie być świadkiem. Było mi wstyd… za niego. Kiedy mówił głupoty – wyłączałem radio, telewizor albo zagadywałem wypowiedź, żeby nie mieć poczucia, że uczestniczę w głupim spektaklu.

Przedszkolne wspomnienia, jakkolwiek nie są zbyt silne, wybijają mi czasem jak szambo, a czasami jak perfumeria. Oto ja, lat pięć, i mój kolega Andrzej, obaj wchodzimy na przedszkolny strych (do dziś nie wiem po co?) i odkrywszy leżący na stole stos herbatników Petit Beurre, zjadamy… najpierw po pół paczki na łebka… potem po dwie… no, dużo jak na swój wiek zjadamy, nie mając jeszcze świadomości istnienia grzechu łakomstwa, obżarstwa i pożądania rzeczy, która bliźniego jest.

Tak, w dużym powiększeniu, wyglądał obiekt przedszkolnych żądz:

Zjedliśmy. Wydało się! Dostaliśmy szkolną linijką po łapach; pierwszy raz w życiu – dorosłą linijką! Sześć paczek skonsumowanych herbatników – każda w cenie (chyba) 30 groszy za paczuszkę – to była dla nas obu nauczka, że nie opłaca się iść przez życie na skróty i obnosić ze swoim szczęściem: sześć kolejnych znieśliśmy przecież na dół i jako fanty rozdaliśmy kolegom z grupy… Który z nich sypnął – nie wiem, do dziś go szukam! 🙂

Chodzenie po murku

Ale pamiętam też chwile piękne, wzruszające z dzisiejszej perspektywy. Ojca, który – niedługo przed przedwczesną śmiercią – prowadził mnie do przedszkola i pozwalał wchodzić na wysoki murek, kontrolując czy prosto idę i czy mam odwagę nie spaść. I dawał mi dwa złote na bułkę-drożdżówkę, którą sam mogłem kupić. Pamiętam Jolkę, w której kochała się cała grupa starszaków, a która nigdy na mnie nie spojrzała, bo byłem dla niej zbyt krótki.

I pamiętam, że wszystko wtedy wydawało mi się takie ogromne. Ten murek, po którym szedłem, był gigantyczny! Jak i drzewo pośrodku przedszkolnego placu, jak huśtawki, nawet siostra wydawała mi się ogromna, dojrzała i taka dorosła, choć miała wtedy 8-9 lat.

Kożuch na mleku

Przyszły mi te wspomnienia do głowy po przeczytaniu krótkiego wpisu w social mediach, w którym młoda matka chwali się znalezieniem niani dla córki, bo „nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko poszło do przedszkola!”

Aż mną zatrzęsło. Nie jestem, przez te petitki, idealnym wzorcem przedszkolaka, ale cholera – żebym miał być przez to gorszy? Przeciwnie! Dzięki przedszkolu zrozumiałem zasady hierarchii w życiu społecznym, poznałem co to znaczy mieć nikczemny wzrost – mocno urosłem dopiero po podstawówce – i nie mieć żadnych szans u Jolki R.

W przedszkolu poznałem przyjaciela na długie lata, jednego z takich „na wieki”; w przedszkolu stoczyłem pierwsze boje o klocki i zrozumiałem, że zjedzenie kożucha na gotowanym mleku jest najgorszą z możliwych kar aplikowanych człowiekom.

Czy matka, która znalazła właśnie nianię, zgodzi się dać swojemu dziecku mleko z kożuchem??? W życiu! Prędzej wyrzuci ją ze służby.

Nostalgiczne wspomnienia z przeszłości czasami nas rozbawiają lub wzruszają do łez, czasem budzą uczucie zażenowania (ciągle nie lubię siadać Mikołajom na kolanach…), a czasami po prostu tęsknimy do nich. Bo życie było takie proste, bo wszystko się działo poza naszą odpowiedzialnością, naszym sprawstwem. Bo tacy byliśmy młodzi i piękni – a dodatkowo: w rajtuzach!

(Kogo nie podciągano w górę chwytając za gumę od rajtuz, niech pierwszy rzuci kamieniem! Mnie podciągano – i ja też podciągałem swoje dzieci! Od tego są rajtki.)

Straszydła

Gdybyście na koniec tej opowieści postanowili zapytać mnie, dlaczego tak ryzykownie rzucam się na głęboką wodę wspomnień, odpowiem wprost – nie wiem. Może dlatego, że widziałem dziś w Białymstoku dwa Janioły i jednego Mikołaja? Cała trójka straszyła, jak dawniej, sztucznością, zblazowaniem, komerchą i przesadą stylizacji.

Nie, nie siadłem Mikołajowi na kolanach. I nie kupiłem nic od Janiołów, choć natrętnie atakowały mnie trzy razy podczas jednego spaceru. Kupiłbym, gdyby były w rajtuzach i miały pod nosami ślady po mlecznym kożuchu. Ale widziałem tylko brokat. I żenadę.

Jacek

POLECAMY RÓWNIEŻ: Miłość piątej kolejności odśnieżania

Fot. Thomas Wolter z Pixabay

1 Comment
  • Orzeszkowa
    Posted at 20:26h, 21 grudnia Odpowiedz

    No, tak. Wywołałeś wspomnienia. Słowo honoru nie pamiętam chwil z Mikołajem w przedszkolu, pamiętam tylko kilka innych epizodów. Jeden z zabawy w chowanego. To była pamiętna zabawa, bo mieliśmy podwójne drzwi wejściowe i każdy chciał i pchał się, żeby wcisnąć się pomiędzy nie, kucnąć i juz nie widać. Ulubione miejsce do chowania się. I jeszcze kilka innych chwil, ale najbardziej zapamiętałam zabawę wcale nie z przedszkola. Mogłam wtedy mieć ze 3 lata. Na wsi bawiliśmy się z kuzynami w konia, woźnicę i pasażerów. Postanowiliśmy nakarmić konia i wjechaliśmy całym „wozem” w koniczynę, czy inną uprawę i zaczęliśmy zrywać i karmić nią konia. Nagle przechodząca pani zaczęła na nas krzyczeć i straszyć nas milicją za niszczenie uprawy. Tak nas wystraszyła, że zaczęliśmy uciekać. Pamiętam, że byłam wtedy w klapkach i nie mogłam nadążyć za resztą, a jak już dobieglismy do domu, to nikt nie mógł nas stamtąd wyciągnąć na podwórko. Tak baliśmy się, że nas zamkną w więzieniu. Mimo wszystko, to były beztroskie chwile. Warto je wspominać. Dzięki Jacku za wspomnienia. Pozdrawiam.

Post A Comment