13 sie Selfie z kozą pośród łąk szumiących suszą
Poznajecie? Ten z prawej to ja, a ta z lewej, to Ania. Rzadko robimy sobie wspólne fotografie, ale tym razem, specjalnie dla Was, czynimy wyjątek 🙂 Tak wyglądamy w chwilach szczęścia.
One są okropnie pociągające, te kozy. Przejeżdżaliśmy przynajmniej dwa-trzy razy w tygodniu obok ich posiadłości, zawsze nas przywoływały z daleka i nigdy nie mieliśmy szczęścia przekroczyć bramy, która dzieli je od wolności. Brama koziego padoku zawsze była zamknięta, więc tylko machaliśmy do nich – cześć, kozy! – i jechaliśmy dalej. Podnosiły głowy, odmachiwały nam i odbekiwały, i leniwie, bo gorąc był okrutny, wracały do skubania trawy.
Selfie z kozą
Ale wczoraj… Wczoraj brama była otwarta, a w oddali samochód, a obok auta człowieki, a obok człowieków kozy! 🙂 Jest ich ponad osiemdziesiąt. Każdego dnia wieczorem są dojone, a co kilka dni dostają wielką porcję świeżej zieleniny, co pozwala im przetrwać w dobrej kondycji, bo podlaska trawa od upałów zamieniła się w lipcu w nagi akermański step. To nie o nim pisał poeta:
________________
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
_________________________________
Nie takie jest podlaskie lato 2019 roku. Zieloność wyschła na wiór. Łąki szumią suszą, kwiatom się nie powodzi i tylko burzany trzymają się mocno.
Jedzmy, nikt nie woła!
Ale wróćmy do kóz i sytuacji z człowiekami. Kozy należą do Pana Artura spod Drohiczyna i wyraźnie widzą w nim przywódcę stada. Bo to przekupne i bystre bestie są. Dostają zielonkę, a jak gospodarz ma dobry dzień, a dobry dzień przypadł właśnie wczoraj, to wpada im kosz jabłek z pobliskiego starego sadu. A to zawsze oznacza ucztę!
Kozy mówią na Pana Artura „Dziadek”, zwłaszcza młode kozy, a zwłaszcza te dwie najmłodsze, które zostały odrzucone przez matki i „Dziadek” musi im teraz matkować butelką. Każdego dnia przyjeżdża więc razem z „Dziadkiem” zestaw dwóch pełnych butelek specjalnego mleka. Kiedy młode słyszą nadjeżdżające auto, biegną do gospodarza jako pierwsze i zachowują się jak pies, merdając całym ciałem:
– Dziadek, masz coś? Dziadek, co masz? Co masz, Dziadek? Masz mleko? Może masz mleko? A mleko masz? Dasz trochę? A trochę i trochę, i trochę? Mogę cały litr? A dla mnie? A dla mnie? Dziaaaadek!
Trudno się od nich odgonić. Każda wypija litr mleka w minutę! I każda rośnie.
Są sprytne, mądre, zabawne i zawsze wesołe. Nie pozwalają odejść, bo dla kozy każdy człowiek może być „Dziadkiem”, o ile przyjedzie z litrem mleka. Albo choć z zielonką. Albo, żeby choć dał cukierka. Lub jabłko. Lub coś. W sumie może być cokolwiek. Cokolwiek dużo.
Kozom zatem mówimy nasze stanowcze: TAK! Zostały wydojone, mleko kupione – posłużyło już jako podstawa budyniu – a następnym razem jedziemy po kozie sery, bo trzeba zamawiać.
Puenta?
Puenty dziś nie będzie. Im więcej oglądamy ekologicznych gospodarstw, na żywo, w Sieci i w telewizji, tym częściej odpowiadamy sobie przecząco na pytanie: czy chciałbyś mieć kozę? Nie. Kozy mają dziś prawie wszyscy, koza jest w modzie, kozę się dzisiaj nosi. Ale koza to wielki, zbiorowy obowiązek, a nie tylko zabawna zabawka. Do kozy trzeba mieć i serce, i czas, i pole, i „Dziadka” – czyli wszystko to, co ma Pan Artur, kilkanaście kilometrów od nas.
My będziemy mieli te kozy na odległość. I dobrze nam tak!
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: Miłość prosto od krowy
No Comments