08 lis 7 przekleństw, które ciążą na wiejskim życiu
Bądźmy obiektywni: miasto ma swoje plusy, a wieś – nawet najpiękniejsza – słabsze strony. Jakie są więc minusy życia na wsi?
Mamy nasze siedlisko od blisko trzech lat, mieszkamy w nim od półtora roku. Połowę tego czasu zajął nam remont domu i modernizacja otoczenia: wyremontowaliśmy starą oborę, w której będą pokoje gościnne, zbudowaliśmy wielką drewnianą stodołę, na dachu położyliśmy panele fotowoltaiczne. Teoretycznie rzecz biorąc nasze wiejskie życie jest już poukładane, stateczne, a jedynym jego minusem jest to, że nadal musimy pracować 😉
Pracujemy zdalnie. Na szczęście. Z perspektywy mieszczuchów świat zdalnej pracy jest prosty.
Budzisz się, robisz śniadanie, siadasz do biurka z zaparzoną poranną kawą i stukasz w klawiaturę, ile musisz lub ile chcesz. Tak było, gdy pracowaliśmy zdalnie w naszym warszawskim mieszkaniu. Tu jednak jest nieco inaczej…
Minusy życia na wsi: 1 – Internet
Okay, wiemy, są wsie i są wioski, i są wiochy. My mieszkamy prawie na końcu świata, w miejscu, w którym wije się Bug i gdzie za jego prawym brzegiem wyrasta cień Łukaszenki. Białoruś. Jest coś porypanego w sieciach telefonii komórkowej, które traktują mieszkańców terenów przygranicznych jak Polaków drugiej kategorii. Żadna nie dostarcza, mimo umów, stabilnego sygnału. Dotyczy to w równym stopniu połączeń internetowych, jak i telefonicznych.
Efekt? Przez pierwsze miesiące, żeby nadać maila lub zadzwonić i móc swobodnie rozmawiać, jeździliśmy do odległego o kilka kilometrów miasteczka. Zmienialiśmy routery – bez żadnej poprawy. Użyliśmy wzmacniacza sygnału – poprawiła się jakość rozmów, ale wkrótce potem wzmacniacz padł 🙂
Teraz używamy Internetu satelitarnego. To drogie rozwiązanie, płacimy 229 złotych miesięcznie, ale mamy względnie normalną transmisję (trochę mniej niż 50 Mb/sek) i wreszcie możemy normalnie funkcjonować.
Brak zasięgu oraz Internetu w wioskach i na odludziu takim jak nasze stawiamy na pierwszym miejscu wśród przekleństw wiejskiego życia. Nic nas tak nie wk… jak właśnie to. I nikomu do tej pory nie zrobiliśmy tak wiele czarnego PR, jak Orange i T-Mobile. Sami sobie są winni.
Minusy życia na wsi: 2 – odległości
Nasi najbliżsi mieszkają 170 km od nas, a dalsi – jeszcze dalej. Siłą faktów widzimy się więc rzadziej, choć słyszymy i czytamy się codziennie. Niby wszyscy wiemy, co u kogo słychać, ale jeśli w Twoich domowych przyzwyczajeniach jest cotygodniowy kontakt i obiadek u teściowej, to zapomnij. Łatwo nie jest. Blisko też nie.
Kina w miasteczku nie ma, są sklepy, apteki, usługi, kawiarnie, kilka niezłych restauracji z dobrym podlaskim jedzeniem. Do sklepów 7 kilometrów, można by rowerem, ale za dużo górek, no i jak tu przewieźć coś większego? Samochód jest niezbędny. Od razu dodajmy – im wyższe ma zawieszenie, tym lepiej. We wsi jest sklep, ale najczęściej kupowaliśmy w nim piwo: nasze kolejne budynki były chyba najbardziej opitymi budowlami na Podlasiu!
Jeśli nie mieszkasz w pobliżu stacji kolejowej, wyjazdy na dalszą odległość mogą być problemem. My do przystanku kolejowego mamy półtora kilometra: nocny przemarsz w pełnym śniegu do dziś uważamy za fantastyczną przygodę, ale gdyby na naszym miejscu była samotna matka z bagażem i dzieckiem na ręku… Brrr… strach pomyśleć.
Jeśli masz dziecko w wieku szkolnym lub przedszkolnym, dojazdy trzeba sobie wkalkulować w codzienną mitręgę. Jeśli wypadnie Ci zachorować wieczorową porą, bardzo nam przykro… Apteka daleko i lekarz daleko. Trzeba to polubić, przyzwyczaić się. I wiedzieć, że na wsi wypada liczyć przede wszystkim na siebie. Patrz punkt 5.
Minusy życia na wsi: 3 – błoto, kurz
No, niestety… Zwykle urocza, wiejska, piaszczysta droga po listopadowych ulewach i w czasie wiosennych roztopów przestaje być obiektem czarodziejskich zdjęć na Instagramie. Pogodziliśmy się z tym. Podobnie jak z piaskiem, który na butach wnosimy z podwórka na ganek, do sieni i kuchni. Rozwiązaniem jest położenie bruku lub posianie trawy. Ale piach i błoto dopadną Was wszędzie; to jest wieś, a nie Marszałkowska.
Minusy życia na wsi: 4 – muchy, komary, robale
Z muchami mamy kilka obserwacji. Pierwsza – że występują w dużych ilościach głównie w tych gospodarstwach, w których jest dużo zwierząt hodowlanych. Jaskółki nie nadążają z łapaniem, a te lęgną się milionami i potrafią być prawdziwym utrapieniem. Druga – występują okresowo. U nas dwa średnio razy w roku, gdy sąsiad wylewa na okoliczne pola gnojówkę. Trzecia – że idealnym sposobem na muchy jest wentylacja mechaniczna: w naszym domu latem muchy nie występują. I czwarta – że wystarczy po każdej ubitej musze (mamy komplet łapek na muchy) krzyknąć: Jeszcze tylko miliard i po was! I robi się lżej.
Komary, meszki, kleszcze… Sorry, to już przestało być domeną wiejskiej okolicy, pełno ich nawet w centralnych parkach dużych miast. Przez trzy lata dopadliśmy na swoich ciałach dosłownie trzy kleszcze. W porze komarów używamy sprayu lub omijamy stawek.
Na pająki nie ma dobrej rady, choć jedno rozwiązanie ~ma szansę się sprawdzić: spray na pająki, który na spryskanej nim powierzchni tworzy barierę ochronną. Jest ona aktywna nawet przez trzy miesiące – jak podaje producent: „w momencie kontaktu pająka z opryskaną powierzchnią, mikrokapsułki przyczepiają się do jego ciała i stopniowo uwalniają substancję czynną”. Nie wiem, czy tak to właśnie działa, ale działa.
EDIT Ani: Ja nie zabijam pająków! Ja je przenoszę, proszę pana!
Myszy? Mamy kota, problem myszy to jego problem. Osy, szerszenie? Nauczyliśmy się likwidować gniazda os, a przede wszystkim – nauczyliśmy się żyć pomiędzy owadami. Kiedy nie czują zagrożenia, nie atakują.
Faktem jest jednak, że dla mieszczuchów wiejskie potwory mogą być przeszkodą. Można się do nich przyzwyczaić i wygrać bitwę z nimi, ale wojny – nie wygracie.
Minusy życia na wsi: 5 – brak pogotowia technicznego
W przedsionkach klatek schodowych wieżowców wiszą tablice z numerami telefonów do instalatora, serwisu wind, pogotowia gazowego, elektryka czy choćby Pana Janka, który wszystko potrafi. Na wsi Panem Jankiem jesteś Ty sam. Mamy w telefonie dziesiątki numerów telefonów do specjalistów wszelkiej maści, ale z większością awarii musimy radzić sobie sami.
W gronie wiejskich neofitów najpopularniejszym zapytaniem w wyszukiwarce Google jest prawdopodobnie hasło: „Co zrobić, gdy…” Awaria prądu, nie działa pompa w domowej oczyszczalni, nie ma wody w hydroforze, zgasło światło w stodole, woda przecieka w ziemiance, syfon zatkany, coś się urwało, coś pękło…
Na wsi pod tym względem czuje się większe osamotnienie, graniczące niekiedy z bezradnością. Kiedy wielka wichura z 2107 roku powaliła wokół nas tysiące drzew, prąd zniknął na równe pięć dni. I wszyscy to rozumieliśmy, klęska żywiołowa. Ale kiedy „zabrakło jednej fazy”, a na speców z PGE trzeba było czekać dwa dni – to już był problem.
Panaceum? Sąsiedzi. Zawsze któryś jest mądrzejszy od Ciebie, zawsze komuś przytrafiło się coś podobnego. Jeśli jesteś z sąsiadami w fajnych relacjach – pomogą. Przeżyjesz i zwyciężysz każdą awarię. Dlatego o sąsiedzkie relacje na wsi trzeba dbać i poświęcić na to sporo czasu. I trochę piwa.
Minusy życia na wsi: 6 – logistyka
O wszystkim trzeba pamiętać, bo logistyka w wiejskim siedlisku to podstawa. Zapomnisz mleka – wieczorem nie kupisz go w nocnym sklepie. Wieś uzależnia się od dostaw. Jeśli czekasz na obwoźny handel, a przypadkiem jest zima, możesz poczekać dzień lub dwa. Jeśli sąsiad nie użyczy na czas przyczepy, trzeba będzie szukać u innego albo kupić własną.
Wszystko wymaga doglądnięcia, ustaleń, planów. Życie w mieście jest pod tym względem mniej skomplikowane, wybór usług bogatszy.
Minusy życia na wsi: 7 – trzeba zasuwać, niestety…
Zawsze jest coś do zrobienia. Serio. Wydaje Ci się, że możesz spokojnym krokiem zanieść tacę z popołudniową herbatą ziołową i ciastem na stół pod drzewem, idziesz, niesiesz, a tu… Liście trzeba zgrabić – widzisz to. Gałęzie pospadały z drzewa – pozbierać. Wkręt popuścił – deska w płocie wisi już na słowo honoru. Rynny trzeba by odetkać, bo pełno igliwia. Ganek z piasku oczyścić. Drewno przynieść z drewutni. Trawę skosić. Podeprzeć zielony groszek. Wypielić. Kompost przerzucić. Skręcić półki w ziemiance. Pomalować olejem taras, bo wypalony od słońca zimy nie przeżyje. Kominiarza zaprosić. Bakterie do oczyszczalni ścieków dosypać. Wrzosy przykryć (bo zima) i przyciąć (bo wiosna). Popiół wynieść i rozsypać pod lilakami, kwaśnej ziemi dorzucić rododendronom, sprawdzić co tak skrobało w piwnicy i co zaiwaniło z kosza wszystkie sadzonki ziemniaków!?
Wiecznie coś! Idziesz z tą tacą, kawa pachnie, ale właściwie stoisz, bo co krok to pomysł na nowe działanie. Siadasz wreszcie – ufff! – pies się łasi – pogłaskujesz – kleszcz! – trzeba wyciągnąć. Kot przybiegł – super! – i ma dla Ciebie mysz w prezencie, trzeba jej zrobić pogrzeb 😉
Tak, trzeba zasuwać, nie da się ukryć. Dni pędzą, więc jeśli wydaje Ci się, że tylko w korporacji godziny mijają tak szybko, to się mylisz. Wieś spowalnia okresowo. Zimą, późną jesienią. Wtedy jest czas na oglądanie filmów i leżenie do ósmej.
Bo normalnie wstajesz tu o szóstej, no – o siódmej, max. Myślisz, że żartujemy? Przekonaj się 🙂
Dodatkowe minusy?
Nie wszystkie muszą w równym stopniu irytować, ale patrząc na reakcję naszych znajomych i przyjaciół, można sądzić, że na wsi drażni ich:
- zapach obornika
- szczekające i puszczane luźno psy
- zaopatrzenie sklepów
- widok myszy
- brak komunikacji
- nocne duchy, zjawy, zwidy i inne strachy leśne
A Ty? Co dopiszesz do takiej listy? Co według Ciebie jest minusem wiejskiego życia?
Jacek
EDIT ANI: Można znaleźć wiele minusów, ale… Nic nie odbierze mi radości z porannej kawy pitej na werandzie z widokiem na wspaniałą zieleń lasu, na brzozy, trawy, kwiaty. Nic tak nie relaksuje jak to miejsce – z jego powietrzem, zapachem, śpiewem ptaków i radością psa, który biega dokąd chce i kiedy chce. Minusy są po to, by zmieniać je na plusy. Ja widzę w wiejskim życiu znaczniej więcej plusów niż minusów. I niech tak pozostanie na zawsze 🙂
POLECAMY RÓWNIEŻ: Ojagupiacipa, czyli wyprawa baby do miasta
No Comments