18 lis Cała ta jesień na mojej głowie
Nie zniknęłam. Jestem. Zarobiona jestem! Jak to jesienią na wsi: gdziekolwiek się obrócę, wszędzie jest coś do zrobienia. A to przenieść ostatnie doniczki do magazynu. A to grabie poskładać, motyczki oczyścić i szpadle. Wszystko podnieść, zanieść, przestawić zabezpieczyć. Jesień, panie…
A kiedy wydaje się, że to już wszystko, że koniec, wtedy rozglądasz się dookoła siebie i… Nadal widzisz, ile jeszcze jest przed tobą. Choćby to: zmoczyć liście brzozowe, na zimę zamknięte w workach. Tak, zamknięte – wiosną będzie z nich złoto ogrodników, czyli ziemia liściowa. Wystarczy wilgoć, odrobina powietrza przez kilka dziurek, ze dwie bakterie i raz mróz, raz odwilż, i już!
A kiedy już wracasz do domu, to przecież nie od razu – trzeba się przejść do ogródka i natkę pietruszki zerwać, do risotto. Świeżą, póki nie zmroziło jej Podlasie. Bo dziś risotto będzie, z grzybami (tymi ręcami zebranymi!!!), pietruszką ową (tymi ręcami zasianą!!!) i resztą Jackowego wina…
Jesień w ruinie
No! Odsapnę chwilkę, bom umordowana samym myśleniem na temat CO BY TU JESZCZE… Więc siedzę, pachnę i nagle – Aaaaa! Liście dębowe zgrabić trzeba! Wrzosom korzonki przysypać. Deszczówkę ze zbiorników wylać, żeby nie zamarzła. Trawy związać. Lipkę wyprostować. Ziemię w rabatach zwapnować, bo się w nich skrzyp zbyt dobrze poczuł.
I tak w kółko.
– Jacek! – wołam w stronę Przynależnego. – Dębu znowu napadało w ruinie!
– Napadało i napadywać będzie! Popatrz, ile jeszcze liści na drzewie – odpowiada ze spokojem, zanurzony w otchłani własnego biurka. Pisze, nie wolno przeszkadzać. Albo ogląda mecz i wtedy nie wolno przechodzić. Albo myśli w smartfonie i wtedy nie wolno oddychać.
Cała ta jesień na mojej głowie! Powinnam cnót niewieścich pilnować, ciepłe skarpety żołnierzom dziergać, bo MON-u nie stać, powinnam dbać o przyrost naturalny (w moim wieku!) albo choć z inflacją walczyć, ale nie – cała tutejsza jesień na mojej głowie! Konewki napełnić, żeby woda dla zimujących pelargonii była. Podpórki kwiatowe zebrać, bo zbutwieją. I te nieszczęsne dębowe liście zgarnąć, i przykryć nimi nogi budlejom.
A tu jeszcze Pan Henryk – dokładnie w tym momencie – pyta w komentarzach: gdzie się podziała pani Ania?!
Tu jestem! Odgruzowuję się!
Jesień… A z tak zwanych prawdziwych newsów: mamy gile. Jesień mamy i gile. Nie, nie – nosy mamy drożne 🙂 bo z chorobami walczymy czosnkiem, miodem i cytryną. Mam na myśli prawdziwe gile. Te w czerwonych surdutach. Pierwsze dwa na płocie dostrzegliśmy dziś, dokładnie o 14:35.
Nie jest na was za wcześnie, panowie? Musi zima już blisko. Albo długa będzie i sroga. Albo menu ubiegłozimowej stołówki przypadło do gustu gilom i przyleciały zawczasu, rezerwując sobie miejsce. Niezależnie od bliskości zimy czy kulinarnego poziomu zimowej jadłodajni, gile u nas już są, co odnotowujemy z nieukrywaną przyjemnością.
Niedługo trzeba będzie wystawić i napełnić karmnik wielkości budy dla psa, który Jacek zrobił w ubiegłym sezonie. Tak, karmnik wielki jak psia buda! Ptasie zapotrzebowanie żarłościowo-energetyczne w lutym 2021 roku przerosło nasze wyobrażenia i gospodarz musiał naprędce zbudować nową salę restauracyjną. Wyszła mu tak wielka, jak w sopockim Grand Hotelu…
I nagle – buum!
SŁONINA!!! Teraz mi taka pojedyncza myśl przez mózg przebiegła! Kurczę, słonina! Trzeba zrobić zapas dla sikorek. Zamrozić? Na początku roku były z nią pewne kłopociki w sklepach, a teraz do kłopocików doszła drożyzna… 🙁 Kupić już teraz? Czy czekać na zimę?
I widzicie sami – u mnie tak w koło Macieju, gonitwa myśli, CO BY TU JESZCZE…
Ale na koniec, miękko przechodząc od budy i słoniny muszę powrócić do Jacka i oddać Jackowi to, co Jackowe. Żeby nie było. Mój Ukochany Przynależny to szczególny egzemplarz – takich już nie produkują. Wystarczy, że schylę się po coś cięższego, a on już jest – dźwiga! Idę ze szpadlem, żeby przekopać nową rabatkę – wyrywa mi szpadel. Niosę naręcz drewna do pieca i słyszę – MOŻE JA?!
Tak między Bugiem a prawdą, ten facet powinien mieć na imię – Możeja. Zaczynam zmywać naczynia i słyszę – może ja? Odkurzam – może ja? Kroję chleb – może ja? Jedyna moja własna, osobista, indywidualna przestrzeń, to gotowanie. Tu Możeja daje mi wolną rękę. Choć…? Czosnek do spaghetti aglio olio też obiera Możeja… 😉 Toć to skarb! Złoto! Wygrana w Lotto!
Ale poza tym… cała jesień na mojej głowie.
Ania
POLECAMY RÓWNIEŻ: Nie ma zmiłuj. Małżeńskie recepty na przetrwanie
Agnieszka Jakubowską
Posted at 22:52h, 24 listopadaPani Aniu – u pracowitego doba zawsze za krótka 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Anonim
Posted at 22:54h, 24 listopadaPani Aniu – u pracowitego doba zawsze za krótka 🙂
Pozdrawiam serdecznie !
Agnieszka
Henryk
Posted at 16:46h, 20 grudniaUF…nareszcie się Pani ….Odgruzowuję …Warto było czekać . ..a tak……….. to nie za dużo tych umizgów do Pana Jacka ????
Pięknie pozdrawiam …i…………. Pana Jacka też ……..