12 mar Kąpiele leśne. Zdrowie z natury
Zaczytałam się w tej niepozornej książce. Do sosnowego lasu mam dziesięć metrów, więc pomyślałam – to coś dla nas! Zaczyna się intrygująco: Nosisz w sobie las…
Na szczęście nie jest to kolejny egzaltowany poradnik, w którym międli się zdania typu: Musisz włożyć coś zielonego, żeby przypomnieć samej sobie, że masz przywilej życia. „Kąpiele leśne” to książka o japońskiej praktyce shinrin-yoku, oznaczającej terapię leśną – przejmowanie energii lasu i sztuce samo uzdrawiania.
Pierwsza z ciekawych tez: kąpiel leśna pobudza układ odpornościowy. Na jakiej zasadzie? Liczba komórek-zabojców, jak dowodzi autor „Kąpieli leśnych” M. Amos Clifford, które atakują komórki rakowe i szkodliwe patogeny wzrasta po każdym spacerze w lesie, wpływając na cały organizm.
Kąpiele leśne: jak to działa?
Bodźce płynące z natury wzmacniają odporność. Jednym z głównych czynników są fitoncydy, oznaczające dosłownie „roślinnego zabójcę”. Kiedy drzewo wykrywa w swoim pobliżu zagrożenie w postaci na przykład grzybów, natychmiastowo przyśpiesza produkcję fitoncydów. Celem jest zahamowanie infekcji. Co ciekawe, niektóre fitoncydy znakomicie współpracują z układem odpornościowym człowieka, niszcząc lub unieszkodliwiając zagrażające nam patogeny.
Clifford zauważa też coś, co i nam wydaje się zastanawiające. Dlaczego tak wiele matek zabrania swoim dzieciom kontaktów z „brudną ziemią”? Kiedy widzą, że dziecko zaczyna gmerać palcami w ziemi, niemal z automatu mówią – fee, nie wolno, mamusia zaraz umyje. To dotyczy szerzej naszych kontaktów z brudem, deszczem, błotem, światem bakterii i owadów. Także – kontaktów z lasem.
Shinrin-yoku oznacza otwarcie się na bezpośrednie kontakty z naturą. Spacer po lesie wprowadza nasz umysł w stan spokoju i wyciszenia. Od Clifforda dowiedziałam się jednak, że nie chodzi tylko o „spacer w ogóle”.
Jednym z kluczowych elementów leśnej terapii jest tempo. Spacerujemy powoli, bardzo powoli. Drugi czynnik to skupienie, otwarcie zmysłów na dźwięki i widoki. I wreszcie kolejny aspekt to wzajemność – oddajemy się lasowi w całości. Nie myślimy o pracy i problemach, nie bierzemy z sobą komórki, jesteśmy tylko my i las.
Wytyczne Clifforda
- Nie wyruszaj na długie trasy. Czasami wystarczy pół kilometra, kilometr. Nie chodzi o to, by gdzieś dojść, rzecz w tym, by być w lesie.
- Skupiaj się na żywych doznaniach. Dotykaj i pozwól się dotykać.
- Nie szukaj w lesie czegokolwiek. Nie chodź do lasu rozliczać się ze swoimi problemami. Spróbuj nie planuj spacerów po to, by przemyśleć jakieś ważne lub nieważne sprawy. Skup się wyłącznie na lesie, na drzewach, gałęziach, mchu, liściach, korze.
- Poświęć na powolny spacer od dwóch do czterech godzin. To wystarczy, by odpowiednio Cię odprężyć, wyciszyć umysł.
- Nie rozmawiaj z nikim, kto znajduje się w pobliżu, a jeśli to o lesie, o sprawach pozytywnych.
- Szukaj miejsc, w których słychać jak najmniej dźwięków cywilizacji
- Chodź ścieżkami łatwymi do przejścia, nie przedzieraj się.
- Nie zabieraj komórki, książki, mp3.
- Po spacerze wypij gorącą herbatę.
Książka Clifforda uczula nas na słuchanie lasu. Liczy się każdy szum, w którym możemy się zanurzyć. Ruchy drzew, skrzypienie konarów, szum liści, odgłosy ptaków.
Więcej niż pięć zmysłów
W leśnym świecie warto znaleźć swojego przyjaciela, drzewo, które obdarzysz dziką troską. Ciut mnie to zastanowiło: czy taki pomysł ma sens? Ale Clifford tak stanowczo i przekonująco pisze o czułości, którą możemy okazywać drzewom, lasom, że gotowa jestem mu uwierzyć.
Leśnego przyjaciela jeszcze jednak nie mam. Nasz las tuż za płotem jest gęsty i wymaga ostrej pielęgnacji (nie należy do nas, niestety, bo już dawno zrobilibyśmy z niego spacernik). Trzysta metrów dalej, w obie strony otwierają się natomiast dwa duże kompleksy leśne. Piękne, mieszane lasy z dominacją sosen. Nieopodal – brzezina, a tuż za płotem czają się rosnące młodniki: będą ozdobą okolicy za kilka-kilkanaście lat.
Więc: nam jest łatwiej, mamy kąpiele leśne tuż pod ręką. Ale jak przekonuje Amos Clifford, spacerować można wszędzie, niemal w każdym lesie, testując w leśnych warunkach pięć ludzkich zmysłów. Dotyk, smak, węch, słuch i wzrok… Do tych zmysłów autor „Kąpieli leśnych” dorzuca jeszcze dwa: priopriocepcję i interocepcję.
Pierwszy to tzw. głębokie czucie ciała: zamykając oczy i poruszając dłonią potrafimy przecież wyczuć, gdzie znajduje się nasza ręka, jak daleko od nas. Interocepcja to z kolei rozpoznawanie nadchodzących chorób, złego samopoczucia, głodu czy potrzeby zachowań intymnych. Te zmysły można uruchamiać także w lesie.
Leśna priopriocepcja
W książce „Kąpiele leśne” można znaleźć nie tylko wiele szalenie interesujących informacji naukowych, ale też sporo porad. Przykładowo: dotyczą one standardowych etapów kąpieli, bosych spacerów po lesie, kontaktów z glebą i ściółką leśną, a nawet… sposobu parzenia herbaty po spacerze.
Las według Clifforda to zresztą nie tylko same drzewa, ale też powietrze, którym oddychamy, wilgoć, którą czujemy czy woda z leśnych strumieni. To wszystko są żywioły naszej natury, szalenie nam bliskie. Wszak zeszliśmy z drzew… 🙂
Polecam tę książkę. Koresponduje z naszymi przekonaniami – patrz: Cisza pełna dźwięków. Nie wiem jedynie, czy umiem w sobie wykrzesać zdolność do czterech godzin absolutnie spokojnego spaceru po lesie? Czy potrafię?
Trzeba kiedyś spróbować, Panie Jacku!
EDIT JACKA: Damy radę. Trzeba tylko zastopować w domu psa. Rudi nie ma szacunku do kąpieli leśnych, dla niego las to wojna, podchody, partyzantka. To już lepiej z kotem pójdźmy… 😉
Przeżyjesz cztery godziny bez komórki? Bez zdjęć w lesie? W milczeniu i skupieniu? Wykąpiesz się?
Bardzo ciekawe informacje o kąpielach leśnych znajdziesz również w tym artykule o sile uzdrawiania przez drzewa.
Ania
M. Amos Clifford „Kąpiele leśne”, Wydawnictwo Kobiece, cena 34,90 zł.
beata
Posted at 20:48h, 12 marcaOjej ale super informacje!
To jakoś tłumaczy moje ogromne zamiłowanie do łażenie po lesie bez celu tak dla samego łażenia po prostu. Rozczulanie się słońcem w mchu, świergoleniem ptaków…
zapachem, co krok to innym… ja po prostu kocham łazić po lesie!
A teraz będę łazić bez komórki…bo w sumie to zazwyczaj niepotrzebna mi ona.
A ze zdjęciami to jest tak: dawniej to ja byłam nadwornym fotografem w rodzinie. Odkąd mąż ma bdb aparat w telefonie ja przestałam nosić aparat taki zwykły i nie robię już zdjęć(prawie).
Są tego dwie strony:
-piękne ujęcia pozostają tylko w mojej pamięci i nikomu nie mogę ich pokazać…
+doceniam stan „nierobienia zdjęć ” bo to naprawdę jest inny stan umysłu: (i przyznaję, nie było mi łatwo go zaakceptować!!!) nie łowię tematu, nie zastanawiam się nad światłem i nie robię 12ujęć żeby potem wybrać najlepsze. Ja po prostu chodzę sobie i się napawam…
I dobrze mi z tym. Jestem wolna.
Po twoim wpisie, Aniu, wiem, że to dobre jest. …i bez komórki do lasu! Postanowione.
Wspaniałe jest to, że macie las tak blisko!
Jacek
Posted at 20:55h, 12 marcaWybacz, że odpowiem w imieniu Ani 🙂 Ona w kąpieli, ja w kompie…
To jest bardzo trudne – przejść ze stanu „cykania” zdjęć wszędzie do stadium obserwacji gołym okiem. Nie wiem, czy masz tak samo, ale nam się zdarzało wyjeżdżać gdzieś daleko na fotograficzne łowy i bez przerwy gapić się na świat poprzez wizjer w aparacie. Wracaliśmy – i pustka. Bez zaglądania w zdjęcia kompletnie nie mieliśmy pojęcia, co działo się wokół!
Smartfony nas, w tym względzie, oddzieliły od natury. Dla mnie sukcesem jest samo wyjście do lasu i nie otwieranie komórki. Ania nie ma z tym problemu, potrafi przez cały dzień chodzić daleko od niej i nie zaglądać. Ja – muszę. To jest jak choroba, FOMO, niestety. Ale walczę 🙂
Dzięki za bardzo fajny komentarz! Nas też ta książka wprawiła w bardzo dobry nastrój i dała sporo do myślenia. No i my też uwielbiamy wałęsać się po okolicy, pola i lasy są nasze… 😉
beata
Posted at 21:20h, 12 marcaTak też to u siebie obserwowałam, że patrzę wokół przez pryzmat soczewek!
To polowanie na piękne kadry wyzwalało pewien rodzaj podekscytowania i potem samo polowanie i… jest, wreszcie. Potem można pooglądać sobie te foty. Ale w dobie zalewu zdjęć. I to pięknych profesjonalnych zdjęć czasem te moje polowaniai ich efekty były marne… A sporo traciłam.
Czasem odczuwam pewną stratę (bo widzę coś cudownego i … i tylko widzę)ale zaraz myślę po nowemu, że mogę to oglądać wejść w to i się zachwycić a dawniej to bym tu kombinowała z aparatem…
Jest to proces. Przynajmniej u mnie. Odstawienie. Detoksykacja. Zauważanie drugiego dna. Radość.
Jacek
Posted at 21:21h, 12 marcaPełna zgoda 🙂
Malina
Posted at 10:16h, 18 marcaCzy zbieranie ziół kłóci się z ideą leśnych kąpieli? Jedno i drugie wspaniałe, aż chciałoby się połączyć:)
Jacek
Posted at 10:19h, 18 marcaPewnie się nie kłóci, ale z drugiej strony koncepcja shinrin-yoku zakłada pełne oddanie się samej terapii…