07 gru Niedziela w Niebie? A, proszę bardzo!
Sama radość: wstać, wypić kawę, pójść z psem i… sielanka! Tak to sobie wyobrażacie?
Faktycznie, początek się zgadza. Wstaję, gdy zaczyna jaśnieć – nie potrafię grzać łóżka, jak Jacek. Kiedy się obudzę – wstaję właściwie natychmiast. On po obudzeniu może się miotać jeszcze przez godzinę, zawodząc.. dlaczego już wstałaś… przecież jest niedziela… a co masz dziś do roboty…? Ale ja niezależnie od tego, czy to niedziela, czy dzień powszedni, wstaję natychmiast po obudzeniu. Nie umiem się wylegiwać. Przeciągać tak, zalegać nie.
Niedziela z kawą na początek
Potem zawsze jest czas tylko dla mnie. Wieś jest jak zdalna praca w pandemii – nie musisz od rana wrzucać na siebie tony kremów, pudrów, szminek i nie musisz robić oczu. Po prostu nic nie musisz. Kiedy nikt cię nie widzi, poza rodzonym facetem, możesz więcej. Czyli nic.
Błogosławieństwo dla cery, taka wieś i taka zdalna praca. Skóra oddycha, nie marnujesz czasu w łazience, możesz spokojnie przejść od snu do najważniejszej porannej czynności, czyli picia kawy. Picie kawy rozkładam na dwa etapy. Pierwsza kawa (albo imbir z cytryną) wypijana jest w samotności, w fotelu na werandzie i w nocnej koszuli. Pies już się nauczył, że pańcia musi trochę życia spędzić sama z sobą, więc nie domaga się spaceru. Jest cicho, za oknem wiatr i jak wczoraj, zaledwie kilka stopni na plusie, a ja rozkoszuję się widokami.
Potem jednak pies. Psa by w takie wietrzysko nie wygnał, ale my musimy. Robimy tzw. dużą pętlę, czyli idziemy na zachód przez pola do lasu, potem na łąki, potem znów do lasu, znów na łąkę i wracamy przez las do domu. Aplikacja policzyła Jackowi, że taki spacer to 8600 kroków. Moich, bo Rudi robi ich ze 20 tysięcy, budząc do życia wszystko, co spało i wszędzie, gdzie spało.
Kochamciemy i śniadanie (nie do łóżka)
Po godzinie wracam do domu, w którym łazienkę okupuje mężczyzna i jak każdego dnia wyznajemy sobie kochamciemy oraz całujemy na znak pokoju. To taki nasz codzienny rytuał. Nie będę opisywała w szczegółach, ale powiem tylko, że to miłe i że życzę każdemu związkowi takiego rytuału.
Następnie pojawia się kawa. Wspólna. Także na werandzie. Pan mierzy ciśnienie i skrzętnie, jak co dzień, notuje wyniki. Pani kontempluje i wszczyna rozmowę. Pies łasi się – oczywiście – do dwojga i zbiera głaski. Minuta u mnie, minuta u Jacka. Kot śpi: na zimę robi się z niego baleron, głównie je i podsypia; już przywykliśmy.
Później smoothie. Wczoraj na bazie jabłka, jarmużu, selera naciowego, banana, kaki, orzechów, ostropestu, chia i jogurtu. I to wystarcza nam do jakiejś godziny jedenastej, wówczas pojawia się śniadanie. W międzyczasie, gdy jest niedziela, oglądamy jakieś popłuczyny po „Mai w ogrodzie” (popłuczyny, bo oni co tydzień wrzucają powtórki… sprzed tygodnia) lub „Gardeners’ World”, czyli najlepszy program o ogrodach ever – zwykle oglądany z nagrań, które namiętnie gromadzę.
Po śniadaniu niedzielnym państwo idą każde w swoją stronę. Jacek do swojej ekskluzywnej nory na poddaszu, ja do królewskich ogrodów, co wczoraj znaczyło – do sterty obornika. Korzystacie z obornika? W życiu bym nie przypuszczała, że to będzie miało takie znaczenie: zdobyć obornik! Aż mi jest dziwnie, że przez sto lat mieszkania w mieście nigdy nie używałam obornika! Żadnej niedzieli!
Pełna fura!
A tak serio – dzięki uprzejmości Jańcia Wodnika, sąsiada z dalekiego końca najbliższej nam wsi, pozyskaliśmy sobie na Mikołajki furkę nawozu końskiego. Za bezcen, bo Jańcio mówi, że za gówno pieniędzy brał nie będzie, ale dostanie od nas flaszkę whisky; już czeka. Obornik jest ważnym nabytkiem i mimo niedzieli, a głównie dzięki sensownej temperaturze, w sobotę i wczoraj podrzucaliśmy go pod rośliny w naszym ogrodzie, na rabatach i w sadzie.
Pies, oczywiście, chodzi za mną i za każdym sztychem wideł – czując perfumy i czekając na możliwość wyperfumowania się koniem. Końskie odchody wyjątkowo dobrze mu pachną. Podsypałam nimi niemal każdą żarłoczną roślinę, od róż i klematisów począwszy, a skończywszy na cisach, hortensjach, liliach i malwach. Jacek zrobił to samo z drzewkami w sadzie i borówkami w jagodniku – w dwie godziny ubyła nam połowa dużej sterty!
Garderoba, czyli tańcząca z ciuchami
Około trzynastej wielką pętlę z psem robi jego pan (zauważcie, że oboje zaliczamy w ten sposób 17.200 kroków!), a ja… piję drugą kawę i tej niedzieli organizuję sobie dożynki. A właściwie – dorzynki, gdyż dorzynam sama siebie w garderobie, robiąc to, co obiecywałam sobie od dwóch lat. Że poukładam. Powyrzucam. Poprasuję. Posortuję. Pozawieszam i poodwieszam. I że będzie ładnie.
Kieeeeedy???!! Bo nie ogarniam tej kuwety i nie widzę końca!
Dodatkowo: wszystkie stare ciuchy wydają mi się teraz jakieś dziwnie małe. One się kurczą w szafach??? Słyszeliście o takiej właściwości – że nieużywane ubrania potrafią same się kurczyć? Ja się nie zmieniam, ale w większość starych spódnic i kurtek już się nie mieszczę. Albo na wcisk. Jak to się dzieje? Czy to można jakoś reklamować u producenta?
Szanowni państwo, kupowałam u państwa cztery lata temu bluzkę, miała rozmiar M, a teraz wydaje mi się, że ma rozmiar S albo nawet XS. Proszę o odpowiedź, co może być przyczyną i czekam na ewentualny zwrot kosztów… 😉
I weź tu jeszcze zdecyduj – w czym będę mogła chodzić, gdy ciuchy wrócą już do swoich pierwotnych rozmiarów? Zostawić czy wyrzucić? Mieć nadzieję, że wróci kiedyś Twiggy (w oryginale: 79-56-81), czy już się jej pozbawiać? Czekać aż przytyją wszystkie moje bluzki, spódnice i kurtki sprzed lat – czy już nie czekać, bo ten pociąg dawno odjechał…?
Jakkolwiek patrzeć – zgromadzona przez nas ilość ciuchów jest onieśmielająca i muszę wkrótce znaleźć we wsi jakąś kastę PCK, i mieć nadzieję, że żadna banda nie przerobi tych ubrań na biznes, lecz rozda potrzebującym.
Trzy czyli pięć
W tak zwanym międzyczasie ubijaliśmy z Jackiem kapustę – na kiszonkę, napełniając poszatkowanymi skrawkami dwa kamionkowe gary. W drugim tak zwanym międzyczasie sam się zrobił bigos, z poprzedniego rzutu kapusty i z główki nowej – będzie na po-świętach i jeszcze bardziej na po. Jak łatwo wydedukować, świeżym bigosem raczyliśmy się wczoraj na obiad.
Tu dygresja. Też tak macie? Zlecacie mężczyźnie prostą czynność: proszę, kochanie (ten ton!), obierz trzy ziemniaki na obiad. Godzi się z radością (może oni to po prostu lubią?) i obiera. Ale nigdy nie obiera trzech – zlecasz trzy, obierze pięć. Zlecasz pięć – obierze siedem.
Mówię: – Trzy wystarczą, bo to są duże ziemniaki, od wiejskiej krowy!
A Jacek: – Ale jakoś tak mało wyglądają w garnku. Obrałem pięć.
I on to potem zjada. Dusi się, nie może wepchnąć, nadyma brzuch i policzki, ale pokornie zjada, żeby nie wyszło, że jednak ja miałam rację – pięć ogromnych ziemniaków dla dwóch osób plus dwie duże łychy bigosu to za dużo na jeden posiłek!
Następnym razem znów obierze więcej. Jestem pewna.
Sjesta. Niedziela z nirvaną w tle
Wracając z dygresji – po oborniku, obiedzie, kapuście, niedokończonym sprzątaniu w garderobie, była sjesta.
U nas sjesta wygląda tak. Ja włączam telewizor i ustawiam swój ulubiony program, a Jacek zasila winem kieliszek i zasiada w fotelu. Po czym ja w kilka minut przechodzę z fazy siedzącej do leżącej, a stamtąd od razu do nirvany, bo same zamykają mi się oczy, a on usiłuje przełączyć na mecz, co rzadko mu się udaje, ponieważ JA NIE ŚPIĘ! Tylko czuwam. Że sobie chrapnę czasami, to nic – czuwam i wiem, co słyszę. Operowanie kanałami zostawiam sobie, tuląc w piersiach pilota. (Ech, żeby jakiś pilot chciał kiedyś przylecieć…)
Mój argument? Telewizor do oglądania meczów jest na poddaszu 🙂 Ale akurat wczoraj wciągnęło nas oboje: włączyłam nagrany wcześniej dokument o różowym i niebieskim etapie malarstwa Picassa, z jednej z tych świetnych serii w kanale Planete+. To naprawdę wyjątkowy film – obejrzałam nawet cały kwadrans, Jacek całość. I był zachwycony.
Netflix. Ratunek dla pandemistów
Wieczory niedzielne w listopadzie i grudniu należą do Netflixa. Nie wiem, gdzie była ludzkość, gdy ta platforma nie istniała, w każdym razie – jeszcze nigdy nie było tak łatwego dostępu do gangsterskich, kryminalnych, wojennych, szpiegowskich i bokserskich napier…lanek, jak obecnie. Jacek ma używanie, ja mniej – on wybiera „Faudę”, bo się strzelają, ja „The Crown”, choć mówiąc prawdę, ten serial obejrzeliśmy oboje. Z wielkim smakiem.
Netflix ratuje życie pandemistom i zagubionym pomiędzy lasami byłym mieszczuchom, którzy na ekranie mogą sobie przypomnieć jak wygląda wieżowiec, jak winda, jak sushi, a jak ubiera się diabeł u Prady. Dzięki niemu – mówcie, co chcecie – daje się wytrzymać wieczór bez nawałnicy reklam i idiotycznych newsów.
Cztery pętle
W niedzielę Jacek zdołał jeszcze rozwiesić osiemnaście metrów białych światełek – zawisły na belkach pergoli i będą świeciły każdego dnia przez pół nocy. Choinkę ubierzemy w tygodniu.
Mnie się udało pamiętać, że trzeba rozwiesić wieczorne pranie (też zapominacie?) i przysiąść do komputera. Oboje zaliczyliśmy półgodzinną drzemkę, a Jacek dodatkowo dwie małe pętle z psem, na wschód, każda po 2200 kroków. Czyli razem 21.600 kroków dziennie, we dwoje. Pies – dwa razy więcej.
Ostatnia pętla z psem to pętla północna. Ja o tej porze już zwykle w pidżamie, na sofie, podczytuję internety i robię zakupy w sieci, Jacek wychodzi w stronę lasu wysikać Rudiego. Las stęka i skrzypi straszliwie, zawodzi i mruczy, a im większy wiatr, tym zawodzi okrutniej i stęka bardziej złowrogo. Ale chłopaki to lubią: wiejski survival – wyjść na nocny spacer, gonić gwiazdy i wyć do księżyca.
I tak się sprawy mają. W każdą niedzielę pod naszym Niebem.
Ania
POLECAMY TAKŻE: 10 kroków do własnego domu na wsi
Foto: northernlightsgirl z Pixabay
Henryk
Posted at 19:33h, 07 grudniaDzień Dobry Pani Aniu … fajnie się czyta . Mówiłem kiedyś ojcu że chcę zostać ….pilotem … …
Pozdrawiam
Ania
Posted at 02:15h, 10 grudniaPilotem powiadasz, Henryku…
Pozdrawiam również:-)
Orzeszkowa
Posted at 17:15h, 09 grudniaOj, kochana. Wysil się i pisz częściej. Dzięki Twoim komentarzom poprawia mi się humor. Uśmiałam się do łez wyobrażając sobie CIEBIE w akcji w różnych twoich sytuacjiach, które opisałaś. Gratuluję humoru i pomysłowości w przedstawianiu twoich realiów.
Ania
Posted at 02:19h, 10 grudniaTiaaa, wysil… Czasami międzyczasów brakuje. Ale… obiecuję poprawę.
Obściskuję panią, Pani Elizo;-)
Luśka
Posted at 23:55h, 13 styczniaJaka to ulga przeczytać, że mam tak samo jak ktoś albo że ktoś ma tak samo jak ja! I że nie tylko moje ubrania kurczą się od wiszenia i leżenia 🙂 Ja się od leżenia rozłażę, nie wiem, o co chodzi…