18 lut Nieznośna lekkość ruchu… Prawie wiosna!
Ależ ona ma moc, ta wiosna! No, prawie wiosna… Wystarczyły dwa dni na dobrym plusie i ze słońcem, a my już w siódmym niebie. Ponieważ weekend był zabójczo piękny i energetyczny, przyjmujemy za motyw przewodni rozpoczynającego się tygodnia hasło: Nieznośna lekkość ruchu.
Nawiązanie do powieści Milana Kundery jest całkowicie nieprzypadkowe, choć w przeciwieństwie do jego prozy, u nas wydarzenia toczą (toczyły) się jednowątkowo i jednopłaszczyznowo. Wątkiem głównym była praca, główną płaszczyzną – przemoczona ziemia, którą opuściły śniegi.
Zapowiadaliśmy to już wcześniej, pisząc, że wbrew pozorom w końcu lutego w ogrodzie dzieje się bardzo dużo. I to jest prawda, choć… samo się nie dzieje. Przede wszystkim słychać ruch, nasz ruch. Jacek tańczący z piłą na wierzbie to widok niecodzienny, choć coroczny. Ogłowił ją niemal całkowicie, a ja wybłagałam, żeby zostawił na drzewku choć ze cztery wąsy. W jakim celu? Jeszcze nie wiem, eksperymentalnie. Zobaczymy, jaka będzie ich dola.
Nieznośna lekkość ruchu… na drabinie
Zostawił literalnie cztery. To jest dla nas, kobiet, bardzo cenna wskazówka: zawsze nakazujmy facetom zostawić tyle, ile uważamy, że pozostawić trzeba. Gdybym poprosiła (grzecznie), żeby pozostawił osiem, byłoby osiem. Gdyby miało być piętnaście – byłoby piętnaście. Oni nigdy się nie cofają, gdy postawić im realne zadanie, te nasze chłopaki. Mógł zostawić, dla urody, pięć, siedem, jedenaście, ale nie. Zostawił cztery. Dlaczego? Ponieważ tyle KAZAŁAŚ 🙂
Jak ich nie kochać? Za tę życiową konkretność. I przede wszystkim – za sumienność.
Nieznośna lekkość ruchu to motto, które przenosimy z weekendu na cały tydzień licząc głównie na prognozę, że pogoda na Podlasiu będzie taka sama, jak pogoda na ekranie TVN24. Czyli dobra.
Zamierzamy kontynuować nasz wiosenny rozruch, którego pierwsze chwile wcale nie były zbyt przyjemne. W sobotę uroczyście wyszliśmy do ogródka. Pierwsze ruchy były całkiem przyjemne. Cięcie jabłoni, gruszy, jakieś małe porządki. Sama radość dla zastygłych przez zimę mięśni. Później podnieśliśmy sobie poziom trudności – Jacek wskoczył na drabinę i zaczął przycinać trójzębną wierzbę, ja zaś zbierałam i znosiłam na kupki to, co on cierpliwie ciachał.
Prawdziwy mężczyzna poci się… w konkretnym celu
Mamy pilarkę, owszem, ale facet zawzięty na zrzucenie kilogramów pilarek nie używa. Wziął do ręki sekator, ręczną piłę i… ruszył. Po pół godzinie cięcia, kiedy padły pod jego ręką cztery pierwsze konary, zszedł z drabiny i oczom moim ukazała się postać Roberta Lewandowskiego po 90. minutach ciężkiej gry.
Spocony jak szczur.
– Może pilarką? – rzuciłam od niechcenia. – Będzie szybciej i mniej potu.
– Właśnie CHODZI O POT – wysapał. – Żeby się zima ze mnie wypociła. Cała.
– Cała od razu się nie wypoci – próbowałam przekonywać, ale kto przekona faceta w amoku piłowania? Wrócił na drabinę, złapał się konarów i piłował, piłował, piłował, piłował, piłował…
EDIT JACKA: I trochę też ciął! Nadmień!
Nadmieniam. Ciął też sekatorem, a ja wszystko co ucięte zbierałam, nosiłam, segregowałam i… pociłam się coraz mocniej. Im bardziej facet na czubku drabiny zdawał się być zapiekły w swoim akcie niszczenia, tym większe oblewały mnie poty.
Nieznośna lekkość ruchu – the day after
Skończyliśmy. Wierzba ogłowiona, pan pilarz zostawił cztery wąsy, a ja, żeby się dobić – w końcu do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin – zabrałam się za ćwiczenie mięśni dupnych, czyli pielenie grządek. W przeciwieństwie do wielu naszych znajomych (i pilarza), lubię to robić. W sobotę spędziłam w kuckach dobre trzy godziny, potem spacer z psem, kotem i ich panem, potem godzina przy garach, potem przy komputerze i…
Niedziela rano. Czy to WSZYSTKO, co mnie boli, to są mięśnie? Czy ja naprawdę mam tyle mięśni???
Pilarz tymczasem pognał w majtkach do łazienki, stanął na wadze i po chwili usłyszałam jęk zawodu: – Łeeeee! Nic nie schudłem! Tyle roboty na nic!
Nie ma co ukrywać. Pierwsze dni po zimowej drzemce są ciężkie, bardzo ciężkie. Ale to słodki ciężar, naprawdę. Miał rację Kundera:
Tylko to, co konieczne, jest ciężkie, tylko to, co waży, ma wartość.
Satysfakcja? To benefit z pierwszego przedwiosennego weekendu. Radość, że możemy się poruszać. Że jest słońce i fajnie grzeje. W niedzielę znów poszliśmy do ogrodu, ja na kolejne trzy godziny pielenia grządek (kiedy ziemia jest mokra, wszystkie chwasty wychodzą z niej pięć razy szybciej), a Jacek znów na drabinę.
Tym razem przycinał gałęzie starusieńkich jabłoni, które odziedziczyliśmy po poprzednich właścicielach. Jabłka rosną na nich marne i koszmarnie kwaśne, ale łudzimy się, że zaopiekowane po dwudziestu latach drzewa, odpłacą nam kiedyś pięknymi plonami.
Ruszaj się! Jakkolwiek i gdziekolwiek!
A zatem – ruch! O tej porze jest wszystkim. Nieznośny i przyjemny zarazem. Na świeżym powietrzu. Mimo zmęczenia, czujesz się doskonale, masz w sobie siłę, radość. I jeszcze bardziej Ci się chce! Te bolące mięśnie to czysta przyjemność – doskonale wiesz, że za tydzień lub dwa organizm wróci do normalnego stanu, że znowu każdy dzień będzie zaczynał się i kończył głębokim oddechem wśród zieleni, a nie w domu.
Wyczekujemy już tej chwili, kiedy będzie można zacząć doić brzozę, czyli ściągać z niej sok. Jeszcze chwilę, jeszcze w drzewach nie zaczęły krążyć soki, ale to zawsze jest fantastyczny moment. I woda brzozowa, przy okazji, jest doskonała, lecznicza i smaczna – o jej właściwościach świetnie pisała kilka lat temu Agnieszka Maciąg na swoim blogu, polecam! Działa na wzmocnienie organizmu (nie tyle Agnieszka, ile brzozówka), dodaje sił, świetnie wpływa na włosy. Spijamy soki z naszych brzóz już trzeci rok!
Wiosna, panie sierżancie!
Ten wpis powinien mieć podtytuł „Pochwała ruchu”, ponieważ dokładnie temu służy. Uwijamy się jeszcze w nieco zwolnionym tempie, przy okazji pierwszych prac podglądając rośliny. W tym roku jako pierwszy ponad grunt wystrzelił… rabarbar i zaraz po nim mięta. Wschodzą pierwiosnki, a pąki bzu są już naprawdę wielkie. Nic nam nie wmówi, że wiosna ciągle mocno śpi…
EDIT JACKA: Obudziły się nawet kleszcze. O ile w ogóle spały.
Niestety, to prawda. W sobotę przyniosłam z łąki pierwszego. A Jacek na to, łamiąc zasady gramatyki, zaśpiewał: – Dostrzegłem dzisiaj pierwszy wstrętny kleszcz na twojej skroni… To znak, że trzeba zacząć pić napar z czystka. Po takim naparze kleszcze nas się nie imają. Sprawdzone
Ania
POLECAMY TAKŻE: Jak założyć ogród od podstaw?
Akasha
Posted at 17:37h, 18 lutegoMiło się Was czyta. A jak przycinać brzozy do zebrania soku?
Jacek
Posted at 20:39h, 18 lutegoWiercimy mały otwór. Wszystko wkrótce pokażemy ?
beata
Posted at 18:57h, 19 lutegoZaintrygowaliście mnie tym czystkiem p/kleszczowym!
Mam boreliozę trochę podleczoną. Uwielbiam łazić po wszelkich lasach, łąkach i bezdrożach i jedyne co mi obrzydza to buszowanie to kleszcze!
(choć buszowanie i tak wugrywa)
Powiedzcie proszę coś więcej w kwestii czystka- jak doszliście, że odstrasza kleszcze?
Jacek
Posted at 19:04h, 19 lutegoOdpowiadam za siebie (bo Ania pewnie znajdzie zaraz jakieś naukowe wytłumaczenie 😉
Czystek odkryła córka, która leczyła się na boreliozę, a ściślej – odkryła go i poleciła jej lekarka. Piła dużo i… skutecznie. Dlaczego działa? Nie wiem, sprawdzimy, być może trzeba poświęcić czystkowi więcej miejsca. Dużo na ten temat znajdziesz w Internecie, odrzucając cały marketing wokół tej rośliny, można znaleźć sporo ciekawostek.
Czy picie działa „na bieżąco”? Wyczytaliśmy, że tak, że kleszcze nie lubią tego zapachu i smaku. Być może to jakiś zabobon – nie wiem – ale w każdym razie pijemy. I od czasu, kiedy jesteśmy tu między kleszczami na stałe, nic nam jeszcze krzywdy nie zrobiło. Pies i kot mają swoje maści i obroże, my pijemy czystka. Może to wyłącznie placebo i odezwie się jakiś naukowiec, że bez sensu jest ta wiara, no ale nawet jeśli tak, to przecież piszę jak jest: kleszcze jakoś nas omijają. Przykład córki uczy, że pewnie nie dzieje się to przypadkiem.
Serdeczności!