22 sie Piekło na różnych poziomach
No, dobra. Przyznajemy: wyłączyliśmy się. Dla higieny ducha. Dla świętego spokoju. I na dłużej niż zwykle. I niechcący trafiliśmy do piekieł.
Chciałbym napisać, że mieliśmy wspaniały tydzień wakacji, ale to byłaby tylko część prawdy. Powinienem napisać, że zasuwaliśmy od rana do wieczora, mamy piekło w pracy, ale to również byłaby niepełna prawda. Napiszę więc tak: mieliśmy nawał pracy, bo czasem tak trzeba, a wieczorami wyłączaliśmy sobie współczesność i przenosiliśmy się prosto do piekieł 🙂
Piekło na drodze
Początek tygodnia zaczął się podróżą: 1400 kilometrów, wszystkie po polskich drogach. W zasadzie powinien tu powstać tekst o piekle kierowców i o tym, jak próbujemy wzajemnie się w nim pozabijać.
O jeździe na trzeciego nie warto wspominać, bo to standard. Prawdziwie hardcore’ową rozrywką jest jazda na czwartego. Wyprzedzam innego kierowcę, który (na wspólne szczęście) zjeżdża lekko w prawo, za mną po lewej stronie pojawia się samochód, który wyprzedza mnie, a za nim pojawia się kolejny. I tak w kilka sekund w trzy samochody wyprzedzamy jeden, mając naprzeciw kawalkadę aut ciągnących nad morze. Po czym wszyscy hamujemy, widząc kolumnę przed nami, przy czym ten czwarty mieści się „na żyletkę”.
Nie wiem, kto ciągnie znad morza i kto gna nad morze, pewnie są to tak samo złaknieni odpoczynku ludzie jak my. Nie wiem, jakimi są kierowcami, jakimi ludźmi, zapewne podobni do nas – zwyczajni, każdy ze średnią umiejętnością kierowania, każdy z własnymi problemami na głowie.
Ale dlaczego i w jaki sposób w przysłowiowego Janusza wstępuje na drodze Seba, kark z równie przysłowiowego Wołomina? Dlaczego miga światłami, trąbi, wyprzedza raz z lewej, raz z prawej? Żeby zdążyć, k…a, gdzie – do Mielna??? Na zachód słońca? Na rybkę?
Piekło prosto z kutra
Ten mój Kołobrzeg kochany. Wróciłbym ze świeżą rybą, ale ponieważ jestem mądrą dziewczynką, wróciłem z niczym. Myślicie, że wystarczy podjechać do portu o siódmej rano i kupić „rybę prosto z kutra”? Błąd. Rybę prosto z kutra sprzedawało się czterdzieści lat temu – i ryby było wtedy dużo, i ludzi było mało, i lodu do mrożenia nie tyle co dzisiaj.
Dziś ryba z kutra wyciągana jest z wielkich zamrażarek o czwartej rano, polewana wodą, rozmrażana, pakowana na okoliczne stragany i posypywana kruszonym lodem. Już od siódmej rano kusi wczasowiczów, ale ze świeżością nie ma nic wspólnego.
To dorsz? No jasne, szefie, świeżuteńki, w nocy łowiony!
Rybak prosto z kutra nawet się nie zająknie, że do końca roku nie wolno mu łowić dorsza na całym Bałtyku, że ostatni raz wychodził w morze wiosną, że kupił ze szwagrem wielkie lodówy, żeby pakować do nich jesienne połowy i podczas wakacji sprzedawać je frajerom z centralnej Polski, jako świeżynkę.
To jest biznes. Znam ludzi, którzy w ten sposób zaopatrują swoje i zaprzyjaźnione bary rybne na całym Wybrzeżu. Jesienią kupują świeżą rybę – i tylko wtedy jest naprawdę świeża – mrożą, przechowują i wykładają ją na patelnię w gorące lato. Klient nadmorski jest mało awanturujący się i głodny. Kupi wszystko.
Sami sobie robimy to piekło. My godzimy się na to, że oni nas kantują. Oni godzą się na to, że ryzykują nasze zdrowie i swoją reputację. Lepiej już pojechać na stawy z pstrągami i kupić rybę naprawdę prosto z wody.
Piekło podręcznej
Powrót do pracy to tylko część wydarzeń tego tygodnia. Najważniejsze dzieje się nocą, czyli w czasie, w którym powstawały zwykle wpisy na ten blog.
Prawda jest taka: OGLĄDAMY PODRĘCZNĄ…
W zasadzie pochłaniamy. Wiem, możecie nam nawtykać, jesteśmy spóźnieni, bardzo spóźnieni, zacofani. Ale lepiej późno niż nigdy. „Opowieść podręcznej” to serial, który miał swoją premierę w kwietniu 2017 roku. Minął nas. Mieliśmy tysiące innych zajęć, oglądaliśmy inne filmy, inne seriale i natrafiając na tytuł Podręcznej – mijaliśmy się jakoś. Ale teraz nadrabiamy stracony czas. Uczta zaczyna się po godzinie 21 i trwa… póki nie padniemy.
Jest coś niepokojącego w tym filmie. Choć akcja z sezonu na sezon staje się wolniejsza, jakby też lekko nudniejsza (pierwszy, piekielnie dynamiczny sezon powstał w całości na podstawie powieści Margaret Atwood, kolejne to już wolna amerykanka scenarzystów), ale trzyma nas z nosami w ekranie i nie pozwala zasnąć.
Piekło tylko w Gilead?
Gilead, upiorna republika, w której prawem jest religijna ortodoksja posunięta do granic paranoi, jest teraz – mam wrażenie – szczególnie blisko nas. I zaczyna się jak wszystko, niewinnie. Ktoś spiskuje, ktoś organizuje terrorystyczne zamachy. Zmienia się rząd, zaczyna działać nowe prawo. Zgoda męża na zakup tabletek antykoncepcyjnych wydaje się zabawną decyzją reżimu. Regulacje zabraniające posyłania do szkoły dzieci, które mają temperaturę wyższą niż 36,6, to tylko jakaś fanaberia systemu.
Później jest coraz gorzej i ciemniej, dramatyczniej. Unieważniają jednopłciowe małżeństwa, polują na „zdradzające rodzaj ludzki” lesbijki, zabijają i wieszają gejów, tworzy się pierwsze obozy pracy. A jednocześnie powstaje kasta panów – mężczyzn. Bo Gilead to męska republika ludowa, męska rzecz, choć jedną z jego twórczyń była kobieta. Mężczyźni pilnują porządku, karzą za zdrady, pozwalają na kamienowanie, odcinanie rąk.
I żyją – jak każda kasta – w dobrobycie i dzikiej rozpuście. Mają swoje domy schadzek, mają swoje biznesy, kochanki, samochody, samoloty. Tworzą rządy patriarchatu, sprowadzając kobietę do czynności rozrodczych i pomocniczych. To one gotują, piorą, a raz w miesiącu jedna z nich – Podręczna – musi oddać panu swoją pochwę. Nie, nie ciało, literalnie: pochwę. Jedynym celem stosunku, na oczach żony i za jej aprobatą, jest prokreacja. Dziecko. Tylko ono się liczy. Jeśli nie jesteś płodna, nie jesteś człowiekiem, stajesz się zbędna. I możesz zostać oszpecona albo trafić do kolonii karnej.
Piekło jest gdzie indziej
„Opowieść podręcznej” to serial, który bije po mózgu. Nadzwyczaj realistyczny, choć to w zamyśle Atwood dzieło antyutopijne, nierealne. Ale jeśli spojrzeć na rosnący w siłę religijny fundamentalizm, jeśli dobrze przyjrzeć się marzeniom, działaniom i wypowiedziom polityków i kapłanów, można odnieść wrażenie, iż jest to serial wyjątkowo proroczy. Pokazuje to, co możliwe.
Kiedyś twórcy filmów straszyli nas wizją świata, w który uderzają gigantyczne asteroidy, w którym najeżdżają nas obcy, nawiedzają trzęsienia ziemi, pożary, potopy. Wszystko to było trochę poza nami, niezależne od nas. Fajne, ciekawe, wstrząsające, ale mniej lub bardziej nierealne.
W „Opowieści podręcznej” czy w „Rok za rokiem” widzimy rzeczywistość, na którą my sami mamy wpływ, mniej lub bardziej bezpośrednio. To już nie natura jest demiurgiem, to my. Jesteśmy sprawcami katastrofy lub milczącą większością, która wydaje na nią zgoę. Przyglądamy się, nie reagujemy, pozwalamy na zwycięstwo zła w czystej postaci, a kiedy orientujemy się, że zło staje naszym osobistym koszmarem, jest już za późno.
Przestroga? Zdecydowanie. Widzimy świat przerażający. Okrutny. Widzimy piekło kobiet i niemoc mężczyzn spoza kasty. W każdej minucie tego serialu można postawić sobie pytanie: czy to może się zdarzyć także u nas? – i odpowiedź będzie twierdząca. Może. Umiem sobie wyobrazić, że gotujemy sobie taką rzeczywistość, w której nie ryba z Kołobrzegu i nie szybko jadący Seba z Januszem będą prawdziwym problemem.
Obyśmy nigdy
„Opowieść podręcznej” wbija nas z Anuszką w fotele. Siedzimy i milczymy. Nie chce nam się pracować, nie chce pisać, wracamy do filmu każdej nocy, martwiąc się, że za chwilę koniec ostatniego sezonu – jesteśmy jak ćmy, które lecą do światła, choć jak pisałem: film bije po mózgu.
Jeśli już go widzieliście, wiem, że i na Was też zrobił wielkie wrażenie. Jeśli planujecie obejrzeć – zachęcam, zawsze jest pora na takie filmy. Ale jeśli chcecie to zrobić wyłącznie ze znudzenia, z letniej ciekawości – odradzam. To nie jest film do popcornu. To jest przestroga. Dla myślących i wątpiących. I niezdecydowanych.
Obyśmy nigdy nie poszli w tę stronę. A jeśli już idziemy, obyśmy znaleźli siłę, by zawrócić.
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: Nocne refleksje o partnerskiej dojrzałości
No Comments