Superblog o ucieczce na wieś
1971
post-template-default,single,single-post,postid-1971,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.3.4,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.8.1,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
Rośliny nas ocalą

Rośliny nas ocalą. I zniszczą firmy farmaceutyczne.

Odważna książka! Już sam tytuł sugeruje, że idziemy po bandzie, a później napięcie tylko rośnie. Czy jednak możemy w to wierzyć? Rośliny naprawdę nas ocalą?

Gdybym nie była fanatyczką alternatywnych metod leczenia i nie miała za sobą wielu udanych (i nie) prób wychodzenia ze zdrowotnych opresji przy silnej pomocy natury, pewnie machnęłabym na tę książkę ręką. Eee – kolejna – o tym samym – nuda – dziękujemy…

Miriam Borovich składa jednak nietuzinkową deklarację. Jej książka „Rośliny nas ocalą” ma buńczuczny podtytuł: „15 roślin leczniczych zdolnych puścić z torbami koncerny farmaceutyczne”!

Czy taki tytuł się klika? Klika! Czy się niesie? Się niesie i to jak! Poniosło i mnie: przeczytałam do końca…

Rośliny nas ocalą?

Tak jak pewnie Was wszystkich, tak i mnie niemożliwie drażnią telewizyjne reklamy, w których wciska się leki „na wszystko”. Weź pigułkę, weź proszek, weź maść, weź tabletki na ból dupy – jak w słynnej parodii – doszło do tego, że denerwuje mnie nawet „Weź się przytul” 🙂

Koncerny farmaceutyczne  najpierw wymyślają nasze dolegliwości, a potem podają cudowne specyfiki, które je leczą. I koniecznie (to taki trend) cztery lub pięć razy w jednej reklamie powtarzają ich nazwę. Czy to działa? Musi działać, skoro reklam „wyrobów medycznych” i „suplementów diety”  jest coraz więcej, a zyski koncernów rosną proporcjonalnie do ich liczby.

Propozycja, by wygasić tę wielką siłę przy pomocy 15 ziół wydaje mi się tyleż zaskakująca, co odważna. Jakimi ziołami chce podbić świat Miriam Borovich? Odpowiadam: miętą, lukrecją, kocanką włoską, babką płesznik, kurkumą, dziurawcem, głogiem, kozłkiem lekarskim, żeń-szeniem, czosnkiem, aloesem, pokrzywą, mniszkiem pospolitym, lawendą i miłorzębem dwuklapowym. Czy tu jest moc?

Jest moc!

W zioła wierzę, nie ma dyskusji. Pijemy kurkumowe shoty z pieprzem niemal każdego dnia. Czosnek to podstawa w naszej kuchni. Mięta to ulubiony smak. Pokrzywa w zupie i herbacie – czysta doskonałość. Aloesu używam, wyciąg z mniszka lekarskiego i dziurawca mam, Jacka stale poję herbatkami z głogu (choć – szczerze – podrzucam mu też czasami głóg w tabletce). Jeśli za czymś nie przepadam, to za smakiem lukrecji, a jeśli coś znam zbyt słabo, to pewnie kocankę włoską i babkę płesznik.

Wszystkie te rośliny są bardzo w porządku. Miriam Borovich przekonuje nas, że po wielkim boomie na leki syntetyczne przyszedł czas na leczenie siłami natury. Stąd jej respekt dla ziół, korzeni, kwiatów, kory i kłączy. Tu ciągle jesteśmy zgodne. „Rośliny nas ocalą” to według autorki nie traktat fitoterapeutyczny, lecz podręcznik, w którym każdy z nas może znaleźć rozwiązania swoich codziennych problemów ze zdrowiem.

Ten egzemplarz już pachnie miętą:

Zioła

Koncepcja uruchamiania własnych mechanizmów organizmu w leczeniu i powrocie do dobrego zdrowia jest  mi bardzo bliska. Pisałam już o tym w tekście poświęconym lekarzom. To mądra rada: najpierw pomóż swojemu organizmowi, pomóż sobie sam, wyzwól siłę swojego ciała i jego zasobów. Temu właśnie służyć mogą rośliny i zawarte w nich substancje czynne.

Borovich systematyzuje je następująco – leczą nas roślinne alkaloidy, glikozydy, flawonoidy, witaminy, śluzy, gumy, taniny i olejki eteryczne. Piętnaście roślin i ich konkretne działanie pomaga zastąpić – według autorki – większość dostępnych bez recepty medykamentów. Na szczęście równocześnie pada zastrzeżenie, że „nie chodzi o zastępowanie ziołami leków na poważne lub przewlekłe choroby ani o ingerencję w przepisane już przez lekarza leczenie”.

Zioła – OK, ale jakie? Skąd?

Mój główny problem z tą książką dotyczy… polskich realiów. Dostępność ziół w aptekach i sklepach jest przeogromna. Ale proszę porównać najprostszy smak miętowej herbaty parzonej na trzy sposoby: z saszetki, ze sklepowego opakowania i mięty z własnego zbioru, świeżej lub suszonej. Odpowiedź jest krótka: nie ma porównania. Każdy, kto pije herbatę z własnej mięty lub z samodzielnie ususzonego głogu, wie o czym mówię. Saszetki, pudełka? Nie ta moc, nie ten smak, nie ta jakość.

Książka Borovich jest słuszna i koncepcyjnie pozytywistyczna, ale wymaga jednego uzupełnienia – przemysł zielarski działa niemal tak samo cynicznie, jak przemysł farmaceutyczny. Nastawiony jest na zysk. Idzie po bandzie równie mocno, choć słabiej się reklamuje. Siła ziół w tabletkach, saszetkach i pudełkach wydaje mi się mocno ograniczona – nigdy nie wiesz, ile w tym trawy, śmiecia, a ile pełnowartościowego zioła.

Rośliny nas ocalą

Kiedy robisz nalewkę z zebranych własnoręcznie kwiatów dziurawca lub wywar z mniszka lekarskiego, wiesz później co podajesz i co pijesz. Kiedy zaparzasz herbatkę z saszetki – tej pewności nie ma. (Chlubnym wyjątkiem są Dary Natury – firma z Podlasia prowadzona przez autentycznego pasjonata.) Borovich sensownie więc namawia do samodzielnej uprawy ziół lub zbierania ich w miejscach, w których rosną nieskażone przez cywilizację.

Na handlowe pośrednictwo w dostępie do niektórych jesteśmy, rzecz jasna, skazani: kurkuma, żeń-szeń czy lukrecja nie są dostępne tuż za oknem. Ale wspomniany mniszek lekarski właśnie kwitnie… U nas wprawdzie jeszcze nie, ale u nas wszystko jest mocno opóźnione, natomiast w wielu rejonach kraju można go zrywać dokładnie o tej porze… Zrywać i przerabiać.

Jakie leki zastępują rośliny?

Borovich poszła prostym tropem. Wiele leków oferowanych przez koncerny farmaceutyczne opiera się na ziołach lub ekstraktach z ziół. Inne to ich sztuczne, syntetyczne substytuty. Dlaczegóż więc kupować i używać leki przeciwbólowe, jeśli pod ręką mamy miętę? Jak zrobić z niej płukankę, kataplazm, balsam czy olejek? O tym w książce. W jaki sposób ograniczyć skutki alergii? Używając kocanki włoskiej. A kurkuma? Wiadomo: jelita, nowotwory…  Tu mamy moc przepisów, porad, diet i kapsułek.

Podobnie inne rośliny. Dziurawiec jako Prozac. Głóg na nadciśnienie i pamięć. Kozłek lekarski na bezsenność i stres. Zły cholesterol – czosnek, a jakże! Okulistyka, oparzenia – aloes. I pokrzywa, doskonała na problemy z krążeniem, alergiami.

To ma sens, co pisze Borovich, choć zwykle słabo zauważany. Idziemy po linii najmniejszego oporu: sięgamy po tabletkę, ratujemy się w bólu lub cierpieniu, nie szukamy przyczyn i nie szukamy środków, które nasi protoplaści mieli w każdej podręcznej apteczce.

Siła ziół i roślin jest duża niemal tak samo, jak duża może być nasza moc mentalna w wychodzeniu z choroby. Jeśli chcemy się leczyć, sięgajmy po to, co jest naturalne, bliskie człowiekowi – odrzucajmy syntetyki, sztuczności, ersatze. Takie jest przesłanie książki „Rośliny nas ocalą” i takie też jest moje zdanie – najpierw leczmy się naturalnie, oddajmy lekarzom tylko najcięższe przypadki.

Czy w ten sposób wykończymy koncerny farmaceutyczne? Czy pójdą z torbami? Jakoś trochę wątpię: to tylko wydawniczy marketing. Skuteczny, jak widać, na podobieństwo farmaceutyków – w końcu przecież wyłowiłam tę pozycję wśród wielu innych na półce 🙂

Ania

Miriam Borovich „Rośliny nas ocalą”, Wydawnictwo Muza, cena 29,90 zł

Foto: scym z Pixabay, Jola Lipka

NIEUSTAJĄCO ZAPRASZAMY DO AKCJI: Siała baba!

No Comments

Post A Comment