Superblog o ucieczce na wieś
2775
post-template-default,single,single-post,postid-2775,single-format-standard,theme-bridge,bridge-core-3.0.7,qi-blocks-1.2.5,qodef-gutenberg--no-touch,woocommerce-no-js,qodef-qi--no-touch,qi-addons-for-elementor-1.6.6,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-title-hidden,qode_grid_1300,qode-content-sidebar-responsive,columns-4,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-29.4,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.10.0,vc_responsive,elementor-default,elementor-kit-8015
sceny z życia

Sceny z życia w upałach

Cały dom pachnie truskawkami. Kupiliśmy cztery łubianki i, mówiąc językiem korporacji, kreujemy dżem. Świat dookoła płonie.

W sumie, fajna pogoda, prawda? Nie wiem, ile stopni było u Was – u nas dziś, a siadam do pisania kilka minut po 22:00 we wtorek, doszło do 32 w cieniu. Termometr wystawiony na słońce odmówił posłuszeństwa. Kot również: zniknął na cały dzień. Pies zaległ na podłodze w salonie i był wniebowzięty: rekuperacja  w połączeniu z glikolowym wymiennikiem ciepła trzyma temperaturę na poziomie 22 stopni, da się żyć.

Ale na zewnątrz? Wczesny poranek: dwadzieścia jeden na plusie. Standardowa kawa na tarasie była nie do wytrzymania: zero wiatru, w powietrzu wisiała Sahara. To chyba najgorszy dzień w ostatnim czasie – zwykle rano mieliśmy o cztery-pięć stopni mniej; zacząć dzień w takiej temperaturze to przyjemność. Ale to, co działo się dzisiaj, jest powalające.

Sceny z życia w piekarniku

Od rana nosy w komputerach, siedzimy w pracy, czyli w domu, dłubiemy, upału nie czuć. Po dziesiątej jadę najpierw do mechanika – wymienić klocki hamulcowe – i tam po raz pierwszy czuję, co znaczy prawdziwy żar. Pięciu chłopaków w hali krytej blachą, bez izolacji… Jakby pracowali w piekarniku. Podziwiam! Przez pół dnia trzymać ręce ponad głową, w kanale, pod rozgrzanym samochodem i w tej temperaturze…  Odpadam.

Zostawiłem auto i z Anią, jej samochodem, pojechaliśmy  na truskawkowe pole za Drohiczynem. W samochodzie: bajka! Cały dzień można spędzić w takiej klimie! Jest jak w dobrym biurowcu , nie masz świadomości, że świat dookoła sprawdza na własnej skórze, co oznacza globalne ocieplenie. Nie masz świadomości, że jest gorąco, bo siedzisz w klimatyzowanym pomieszczeniu od dziewiątej do siedemnastej, a z garażu wyjeżdżasz autem – też w klimie – i dopiero w domu mówisz współczującym głosem: ale dziś ukrop, co nie?

Na truskawkowym polu za Drohiczynem nie ma klimatyzacji i cienia. Pięć kobiet i jeden kilkunastoletni chłopiec od świtu zbierają truskawki. Przyznaję szczerze: mieliśmy zamiar zbierać owoce samodzielnie. Nie, żeby zaoszczędzić na kosztach, ale po to, by zebrać najdorodniejsze. I gdy wyszliśmy w ten skwar, cała ochota do zbierania nam minęła. Kupiliśmy cztery łubianki, wsiedliśmy do auta i wio do domu. Za żadne skarby taka praca!

Kosimy i nie ma zmiłuj

Ale niedługo później sami wystawiliśmy się na spiekotę. Dwa lata temu za płotem ogrodu  posadziliśmy szpaler dzikich róż. Rozwinęły się świetnie, mają pierwszy raz w swoim życiu kwiaty, jak trochę podrosną, będzie z nich wielki pożytek. Problem w tym, że wzdłuż płotu i szpaleru urosła wysoka do pasa trawa, a wraz z nią chwasty, głównie osty. Wszystko to lada moment zacznie kwitnąć i przerzucać nasiona do naszego ogródka.

Trzeba kosić, nie ma zmiłuj. Kiedy kosić? Rano albo wieczorem, bo chłodniej. Ale wieczorem zamiast upału pojawiają się meszki, muchy i komary, koszenie łąki w ich towarzystwie jest koszmarem. Co zrobili dzielni ludzie z Nieba Za Miastem? Poszliśmy kosić w samo południe 🙂

Kosiłbym kosą – umiem! – ale w tej temperaturze nie potrafię. Wziąłem elektryczną podkaszarkę, Ania nożyce i rękawice, i wystartowaliśmy. Po godzinie podkaszarka odmówiła posłuszeństwa. Nigdy więcej tanich, chińskich podkaszarek! Była tak gorąca, że sama z siebie zastrajkowała. My po dłuższej chwili – również.

Widzieliście kiedyś kobietę, której włosy pod wpływem strużek  potu robią się z prostych – kędziorkowate? A faceta, któremu pot zalewa okulary? Widzieliście?! To byliśmy my! Unurzani w pyle, źdźbłach, płatkach, ostach, pokrzywach, ścinkach trawy, w moskitach i w siódmych potach – wypieliliśmy szpaler róż! Przybiliśmy sobie piątkę, wzięliśmy ręczniki i…

Nie ma nic piękniejszego w taki upał niż romantyczny prysznic… we dwoje…

EDIT ANI: Kąpałeś się z kotem??? Bo jeśli ze mną, to coś bym chyba wiedziała 🙂

Nooodooobra…  Rozmarzyłem się. Ale przyznacie sami, że prysznic w takiej sytuacji jest boski. I był boski. Pięć minut później staliśmy już przy garach. I teraz oddam klawiaturę Ani.

Dżem z truskawek

ANIA: Wiecie, jakie truskawki są najlepsze na dżemy i konfitury? Wiecie. Przejrzałe, mocno dojrzałe, wcale niepiękne, a słodkie. I takie właśnie trafiliśmy. Moje zdziwienie – kupiliśmy truskawki bez szypułek, panie zbierały je na polu i odwoziły  do skupu z przykazaniem, że mają być bez szypułek! Połowa roboty mniej! Jacek umył wszystkie owoce i słoiczki, ja rozdzieliłam je na trzy wielkie gary i od godziny 14 powolutku je smażymy.  Według wielu przepisów, do których dotarłam, do dżemu z truskawek można dodać odrobinę soku z cytryny, ale… nie wiem… jakoś mnie to nie przekonuje.

Sceny z życia domu

W minionym roku robiłam truskawkowe dżemy bez dodatku cukru i to nie był dobry pomysł. Chciałam, żeby były takie „lejące”, rzadkie, i takie wyszły, ale brak cukru, który konserwuje, sprawił, że kilka słoików nie wytrzymało próby przechowywania, zaszły pleśnią i  dżem szlag trafił. W tym roku będą z cukrem, trzcinowym i kokosowym, na ponad dziesięć kilo truskawek użyłam mniej niż kilogram cukru i wyszło extra. Na tę chwilę dżem ma wyjątkowo dobry, głęboki smak.

Założyliśmy sobie, że produkujemy zapasy racjonalnie, czyli w ilościach, które jesteśmy w stanie skonsumować. Będą więc wyłącznie dżemy truskawkowe, powidła z węgierek i konfitura z wiśni., Wszystkie inne owoce: borówki, aronię, czarną porzeczkę, jagodę kamczacką i żurawinę będę albo mroziła, albo suszyła. Tak samo zrobimy z truskawkami – za kilka dni zaczniemy szukać truskawek z odmian deserowych, nadających się raczej do bezpośredniego spożycia, a nie na przetwory. Takie idealnie się mrożą, mają mniej wody, świetnie się rozdzielają. Łatwiej robi się z nich zimowy koktajl.

Owocowy rok

JACEK: To będzie rok czarnej porzeczki, przynajmniej u nas. Krzaki aż uginają się od owoców. Sporo jest borówek, jagoda kamczacka już za nami – miała kilka dni temu wiele owoców, ale były bardzo drobne. Są już też czerwone porzeczki, dojrzewa świdośliwka, którą dosłownie obsypało owocami. Nie będzie jabłek, wiśni, czereśni ani śliwek – to wszystko efekt jednej nocy i Nocnego Króla, który zmroził nam wszystkie kwiaty i zalążki owoców. Niech go cholera…

Pewnie też, zważywszy na masakryczną suszę, nie będzie w tym roku grzybów, choć – uwaga, uwaga – Pan Jan i Pani Danusia, czyli właściciele naszej ulubionej Mućki, przynieśli ostatnio sporo kurek. Czyli kurki są! Nie widać na razie jagód, a szkoda…

Wracając do rytmu naszego dnia… Truskawki dochodziły, a my od osiemnastej przez cztery godziny walczyliśmy z podlewaniem. Pół hektara ziemi bez systemu nawadniania, to nie jest najlepsza koncepcja… Pomijam moje ukochane trawniki (o nich zaraz), ale cały ogród i wszystkie kwietne rabaty wymagają naprawdę hektolitrów wody, najlepiej w temperaturze otoczenia.

Woda i wino

Kupiliśmy przed dwoma laty wielkie beczki, do których wpada deszczówka (a co to jest deszczówka, co to jest deszcz?), łącznie ponad 600 litrów. Napełniamy je rankiem co dwa-trzy dni, potem woda się nagrzewa, wieczorem podlewam nią warzywa, krzewy owocowe, fioletowe ziemniaki, kwiaty. Nie wszystko wodą z beczek, przyznaję, bo bieganie z konewkami  jest uciążliwe, więc tam gdzie wolno i Ania nie krzyczy – leję wodę prosto ze szlauchu. Mamy własne ujęcie, więc to co trafia do gleby, ląduje (częściowo) w podziemnych pokładach naszej wody…

Wieczór to jest czas trawników. Jak mi ich żal! Mam wrażenie, że niebawem spłoną! Żar je wypala, ile by nie lać wody, ze słońcem nie wygram. Wziąłem sobie za ambit uratować trzy najfajniejsze, młode kawałki trawnika,  które pojawiły się dopiero tej wiosny, ale to walka z wiatrakami.

Podobnie jak walka z mszycami. Nie używamy chemii, więc pryskamy co tydzień, czasami częściej, rozcieńczonymi gnojówkami z czosnku/cebuli, wrotyczu i pokrzywy, z dodatkiem mydła potasowego, ale ta zaraza skacze z miejsca na miejsce i wybiera coraz to nowe obiekty. Zaczęło się tradycyjnie – od jabłoni i bobu, Opryskaliśmy, zniknęły. Na moment, bo wkrótce pojawiły się na śliwach, potem na czarnej porzeczce, a dziś – na pietruszce (tak!) i na piołunie! Podobno nie lubią ostrego smaku, ale żeby osiadły na krzewach piołunu??? Szok. Dziś pryskaliśmy gnojówką z czosnku i cebuli: capi jak diabli, ale działa.

Coraz mniej dziwię się sadownikom i rolnikom, którzy używają chemicznych oprysków. Wiem: CHEMIA, nie wolno, nie wypada, psuje smak i ludzi. Ale jeśli inaczej nie można? Przecież nasz ogród to hobby, zabawa raczej, a jeśli ktoś z tego żyje? Jeśli od mszycy zależy całość upraw? Wrotyczem – nie pomaga, pokrzywa nie daje rady, więc pozostaje chemia. Wrrrr… Brrrr… Co za życie.

Na razie udaje nam się bez chemii, chociaż nie do końca – zdesperowana Ania sięgnęła po środek na mączniaka i szarą pleśń, i spryskała nim malwy oraz trzy nasze najważniejsze dęby: Malinę, Jagodę i Mateusza. I są jak nowe! Dają radę.

I teraz wpadło mi do głowy: że pora posadzić najmłodsze drzewko, dąb o imieniu Leonard. Niech się Pan Wnuk kiedyś ucieszy.

Wieczór o smaku…

Wieczór, moi drodzy, to już czas świętego spokoju, wina i pisania. Piszę przy użyciu wina z Lizbony, jest pięknie zmrożone, przypomina smakiem najlepsze portugalskie vinho verde, ale choć jest odrobinę mniej nasycone dwutlenkiem węgla, smakuje i chłodzi wybornie.

sceny z życia

W aplikacji, której używam (dzięki, Havi!), by mierzyć jakość wina – Vivino – Encostas de Lisboa ma rating na poziomie 3,5 gwiazdki, co przy cenie 14 złotych za butelkę rozwiewa wszelkie moje wątpliwości: wino jest dobre i mądrze niedrogie. Kupiliśmy je w Biedronce, pogardzanej przez warszawkę, a i przez nas nie odwiedzanej zbyt często – przyznaję, niesłusznie. Wybór win mają naprawdę dobry, na każdą kieszeń.

Takie wino… wieczorową porą, gdy na dworze 20 stopni… gdy śpią komary, meszki i inne cholery (i tylko pies szczeka w stronę Księżyca)… to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Siedzimy na tarasie i patrzymy w przyszłość. Przyszłość jest.

Cokolwiek to znaczy. I tak trzymać. Spać się nie chce, choć północ za nami.

Jacek i Ania

3 komentarze
  • Asia
    Posted at 18:56h, 12 czerwca Odpowiedz

    Jak ja lubię Was czytać. ?
    Pozdrawiam chłodno w tym upale:))

    • Jacek
      Posted at 22:08h, 12 czerwca Odpowiedz

      Dzięki! Miło nam ? I przepraszam, że tyle czekałaś na moderację, siedzieliśmy na dworze, wreszcie jest normalna temperatura…

  • Asia
    Posted at 16:51h, 13 czerwca Odpowiedz

    Nic nie szkodzi. Ta normalna temperatura to chyba u Was w domu z tą jakto tam rekuperacją, bo u mnie to piekieło i w domu i na zewnątrz.

Post A Comment