20 maj Chodźcie z nami, czyli 5 lat słodkiego, wiejskiego życia!
Dwa skaczące po trawie dudki, z zaciekawieniem przyglądające się okolicy, przypomniały nam, że minęło pięć lat od chwili odkrycia przez nas Bocianki.
Byliśmy wtedy tacy, jak one: brodziliśmy w wysokiej trawie, zaglądając w każdy kąt siedliska, obmacując je wzrokiem i wydziobując zeń najciekawsze kąski. To było zupełnie inne miejsce niż dzisiaj, ale dziś również my jesteśmy inni. Starsi o kolejne pięć lat. Wygrzani wiejskim słońcem. Owiani wiatrem, który zwykle duje od zachodu.
5 lat temu
Gdybym powiedział wówczas Ani, że będzie tu uprawiała grządki i rabaty, parsknęłaby śmiechem. To miało być produkcyjne siedlisko, tylko energia z paneli i nic więcej, może czasem grill lub kawa na łące. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę chodził w gumiakach, opryskiwał śmierdzącą gnojówką mszyce, a część z nich zgniatał w palcach ze złości, popukałbym się w czoło.
Patrzę na nasz bilans pięciolecia i wydaje mi się on zaskakujący. Zdecydowanie odkryliśmy w sobie nowe pasje. Zbudowaliśmy kilka urządzeń technicznych i pięć sporych obiektów. Plus drewniany wychodek. Posadziliśmy ze dwie setki drzew i krzewów. Rozpoznajemy większość roślin w otoczeniu, podobnie jest z ptakami.
Dudek, kos, kłócące się sroki, rodziny gili czy dźwięki wydawane przez żurawie, wszystko, co przed laty było dla nas jakąś abstrakcją, teraz stało codziennością. Ten rozkrzyczany świat mamy na wyciągnięcie dłoni. I lecimy do okien, gdy tylko pojawi się coś nowego.
Ale wiele rzeczy zmieniło się także w naszej świadomości. Mam na myśli spojrzenie na środowisko, na zmieniające się pory roku i klimat. Kiedy wpuściliśmy 2,5 metra pod ziemią 200 metrów rury z glikolem – nasz glikolowy, gruntowy wymiennik ciepła – w pierwszym roku latem temperatura gruntu utrzymywała się na poziomie 10-11 stopni. Maksimum. Od dwóch lat, gdy w upalne dni zerkam na czujnik temperatury, potrafi sięgnąć 16-17 stopni.
Ziemia nam się grzeje pod stopami. Widzimy jak zmieniła się przyroda – bagniste tereny nieopodal naszego siedliska, nieprzejezdne aż do czerwca, są dziś suche przez cały rok. Znika część roślin: wrotycz na odległej łące zastąpiły suche, wysokie trawy. Przeżyliśmy huragan, który obalił jak zapałki stare sosny, dęby i brzozy na kilkuset hektarach lasu. Deszcze padają rzadko, ale jeśli już, to są jak zenitalne ulewy – leje się na nas ściana wody.
Nowa, inna świadomość
Przez tę bliskość przyrody, jak wspomniałem, zmienia się także nasza świadomość. Z ekologicznej-miejskiej na ekologicznie czystą. W czym tkwi różnica? Pierwsza jest głównie deklaratywna, polega na podpisywaniu się pod apelami wspartym przez noszenie ekologicznych ciuchów, segregowanie śmieci i zajadanie ekologicznym żarciem z ekologicznej sieci. Druga jej postać ma aktywną formą. Jest realnym wspomaganiem natury, od czyszczenia lasów począwszy, a skończywszy na własnych uprawach, rezygnacji z chemii, sadzeniu roślin, oszczędzaniu wody i setkach drobnych czynności, które dobrze służą przyrodzie.
Do tego trzeba by dodać nasze wyciszenie. Tu nie ma emocji (póki nie włączymy telewizora), nie ma powodu do stresów, a stresy, jeśli są, wynikają raczej z naszej zdalnej pracy aniżeli z miejsca, w którym żyjemy.
Mam wrażenie pewnej powolności, w którą oboje wpadliśmy, dziwnego zagubienia się w czasie. We wcześniejszym, miejskim, wcieleniu otaczały mnie zegary – kiedy sprowadziliśmy się do Bocianki, przyjechały razem z nami. Tam – były potrzebne, żeby nie zawalić jakiegoś terminu, osadzić post, zadzwonić do klienta, nie spóźnić się na spotkanie.
Tu wiszą bezużyteczne. Często łapię się na tym – mimo wielu terminowych obowiązków – że zastanawiam się nad aktualną godziną, dniem tygodnia lub datą. One nagle przestały mieć znaczenie, już nas nie poganiają, są gdzieś z boku. Kiedyś nie do pomyślenia!
5 lat starsi
Jesteśmy o pięć lat starsi i chyba to przyjmuję z największym bólem. Ale ponieważ oboje z Anuszką ciągle (stale!) mamy po czterdziestce, swój wiek oceniam wyłącznie przez pryzmat dorastającego szybko wnuka. Pana Wnuka. Leo ma prawie trzy lata i odkąd na drodze żmudnej edukacji powiedział o mnie „dziadek” zamiast „gazek”, stał się moim idolem. Jest cool. Ale niestety, rośnie szybko, a to oznacza… że ja/my razem z nim. Nieeeeee!
Fajnie. Głupie jest to słowo, ale chwilowo wydaje mi się adekwatne. Fajnie tu. I fajnie jest tak. Z dala, na uboczu, bez spinania się, bez popisywania.
Od prawie pięciu lat nie kupujemy ciuchów: wystarczają nam miejskie zapasy z przeszłości, no, może z dodatkiem kilku par dresów kupionych na siemiatyckim ryneczku, traktowanych jako nasze siedliskowe wdzianka. Jeśli mamy jakieś potrzeby, to głównie książkowe, prasowe, filmowe – tego nam ciągle mało i ciągle za daleko do źródeł (pomijając Netflixa).
Lubimy tę naszą małą ojczyznę. Ludzi, którzy są tu niedaleko, za lasem, za polami. Te dziwne stwory, które podjadają nam odpadki z kompostownika (lis? kuna? niedźwiedź? tygrys?) i nawet turkucia moglibyśmy polubić, gdyby tylko chciał wynieść się na kargulowe pole…
Pięć lat po – nie żałujemy decyzji. Można mieć swoje niebo za miastem, odblokować się, schudnąć (eeech… schudnąć…) i odpocząć od minionego życia. Przed nami teraz nowe wyzwania – piszemy z Anią e-booki i książkę, będziemy mieli jeszcze mniej czasu, ale lubimy go tracić na przyjemność zwaną życiem.
Chodźcie z nami! – krzyknąłbym, gdybym nie wiedział, jakie to skomplikowane.
Jacek
POLECAMY RÓWNIEŻ: Teraz, k…a, ja! oraz Moda męska, czyli modeling z kosą
No Comments